Gracze mają rywalizację we krwi. Nie zawsze jednak musi ona wyrażać się we fragowaniu wrogów w Call of Duty, czy w ściganiu się w nowym Need for Speedzie. Można przecież zdobywać osiągnięcia, nie odpalając nawet żadnego multiplayera.
Gracze mają rywalizację we krwi. Nie zawsze jednak musi ona wyrażać się we fragowaniu wrogów w Call of Duty, czy w ściganiu się w nowym Need for Speedzie. Można przecież zdobywać osiągnięcia, nie odpalając nawet żadnego multiplayera.
Jest późny wieczór. Dwójka programistów z firmy ENCOM przychodzi do salonu z automatami arcade. Lokal tętni życiem. Wokół pełno świetnie bawiących się młodych ludzi. Słychać śmiechy i głośną muzykę, a każdą maszynę okupuje co najmniej jeden fan wirtualnej rozrywki. W centrum uwagi oczywiście Kevin Flynn (w tej roli młody Jeff Bridges), pobijający właśnie rekord w Space Paranoids. Kiedyś w grach, uznawanych teraz za prehistoryczne, nie chodziło bowiem o nieliniową fabułę, wyszukane dialogi czy wyciskające łzy scenki przerywnikowe. Liczyła się dobra, niespecjalnie skomplikowana zabawa, zwieńczona zdobyciem upragnionego wyniku punktowego. Rzecz jasna najlepiej, jeśli był on najwyższy na liście.
Cały artykuł autorstwa eLKaeRa przeczytacie po kliknięciu na czerwoną belkę (niestety, za to osiągnięcia już nie ma):