Cykl husycki z sagą wiedźmińską łączy jedynie gatunek. Ale i to dość pobieżnie. I tu, i tam mamy do czynienia z fantasy. Jednakże nowe dzieło ASa to już fantasy, pełną gębą, historyczne. Wspólny dla obu typów twórczości pisarza jest także postmodernizm – można powiedzieć: jego znak firmowy. Choć to, co było odkrywcze w „wiedźminach”, teraz zdaje się już wtórne i drażniące. Historyczny postmodernizm nie sprawdza się nijak. Ale o tym później.
„Bohaterem” cyklu jest niejaki Reinmar z Bielawy, zwany także de Bielau, a dla przyjaciół – Reynevan. Cudzysłów tu nie bez przyczyny, okazuje się bowiem ten młodzieniec antytezą herosa. Wzięty medyk, uczony, gładysz łasy na uroki niewieście, miłośnik rycerskich romansów i poniekąd czarownik, jest Bielau skończonym głupkiem i nieudacznikiem. Poznajemy go w momencie, gdy zostaje przyłapany na cudzołóstwie z piękną żoną śląskiego rycerza. Pochwycony przez mściwych braci rogacza, musi uciekać przed ich wróżdą. A wkrótce także przed Inkwizycją, której doniesiono, że Reynevan para się czarną magią. Na pięty bohatera następują więc kolejno zawzięci rycerze, donosiciele, pospolici zbóje, najemni siepacze, śląscy raubritterzy. A „bohater” z każdą podjętą przez się decyzją wpada w coraz to większe tarapaty.
Fabułę pierwszego w cyklu Narrenturmu nie sposób streścić w jednym zdaniu. Fabuła ta bowiem rwie się, wije i zakreśla pętle niczym droga przemierzana przez Reinmara. Ale chaos ten poniekąd wynika z założeń gatunku powieści pikardyjskiej, historii łotrowskiej. Zgodnie z nimi jest więc bohater miotany na lewo i prawo przez wiatry historii. Porywany i odbijany, ucieka, by wpaść w kolejne sidła, z których ponownie zostaje (cudownie) uratowany. Różni się jednak Reynevan od typowych bohaterów takich opowieści – albowiem to nie tyle sprytny nicpoń, co pospolity osioł. I zapewne było by z nim niewesoło, gdyby autor nie przydał mu zacnej kompanii. Towarzyszem medyka zostaje niejaki Szarlej. I on to staje się już typowym bohaterem jarmarcznych powieści – demeryt, oszust, wichrzyciel. A nadto cwaniak, nicpoń i frant kuty na cztery nogi. Jego to spryt i obycie w świecie raz za razem ratują młodzieńca z opresji.Trzecim „muszkieterem” okazuje się postać jeszcze bardziej niepospolita. Samson Miodek z wyglądu jest archetypicznym przygłupim osiłkiem. Lecz tak naprawdę w ciele masywnego tępaka kryje się przybysz z innego wymiaru. Tajemniczy do końca, mieszkaniec jakiejś astralnej krainy, bardziej anioł niż diabeł – patrząc na jego szczerość, uczciwość i łagodne usposobienie...
Ścieżki tych trzech bohaterów los nierozerwalnie splótł ze sobą. I w kolejnych tomach obserwujemy, jak miota nimi po Śląsku i Czechach niespokojna historia. Trwają wojny husyckie. Heretycy domagają się gruntownych reform Kościoła. Domagają się z bronią w ręku, czyli na poważnie. Świat chrześcijański nie może ścierpieć istnienia państwa kacerzy i myśli poradzić sobie z nimi tak, jak uczynił to z heretyckimi Bogumiłami i Katarami. Ale trafiła kosa na kamień – kolejne krucjaty rozbijają się, dosłownie, o wozy bojowe taborytów. Obie strony walczą za wiarę. Dla Boga i w obronie słabych i pokrzywdzonych. Obie nie przebierają w środkach. A co na to Reynevan? Nieszczęsny medyk jest w środku zamieszania. Chcą go wykorzystać zarówno husyci, z mniej lub bardziej radykalnych frakcji, jak i Inkwizycja. Młodzieniec miota się, ale, jako typowy naiwny idealista, wierzy w sprawę reform. Jednak nade wszystko pragnie swojej ukochanej, z którą rozdzielił go los, i którą próbują wykorzystać przeciw niemu wszystkie walczące strony.Reynevan jeździ, walczy, ucieka, zdradza, szpieguje. Innymi słowy robi wszystko, co konieczne, aby odzyskać wybrankę serca. Mądrzejsi od niego towarzysze już mu wybijają z głowy co głupsze pomysły, lecz radzi, nie radzi, nie zostawią przecież przyjaciela w potrzebie.
A więc romans? Tak. Ale bynajmniej nic podobnego do dojrzałego, lecz i pełnego namiętności związku Geralta i Yennefer. Zamiast tego młodzieńcze zakochanie i romans bardziej korespondencyjny, bo oblubieńcom nie dane zbyt wiele czasu spędzić razem. Jest tu i „character arc”, zmiana bohatera z gołowąsa naiwnego, nieporadnego, w człowieka dojrzałego, pozbawionego młodzieńczych złudzeń, ale trzymającego się własnych przekonań. Jednakże Reynevan nie zamienia się bynajmniej w jakiegoś mocarza czy wielkiego maga swojej epoki. Wypada na boczny tor historii nie dokonawszy niczego...
Co więc wnosi ta powieść i do czego prowadzi? Nie zdradzając zakończenia, dość rzec, że do niczego. Reynevan turla się to tu, to tam, coś zyskuje i wiele traci. Wojny husyckie toczą się tak, jak to miało miejsce w historii – ze zmiennym szczęściem i nie zwieńczone żadnym przełomem.Po zakończeniu cyklu czytelnicy i czytelniczki zadają więc sobie pytanie: o czym to było? Co ta książka wnosi? Jedyna odpowiedź, płynąca z ostatnich stron tekstu, to kwestia poszukiwania Boga i wiary. Poszukiwania tym trudniejszego, że bohaterowi przyszło żyć w okrutnych czasach, kiedy niemal wszyscy, z imieniem Stwórcy na ustach, szli mordować bliźnich. Trudno, patrząc na mordy, na fanatyzm, na religijną obłudę wreszcie, nie utracić wiary. Jeszcze trudniej ją znaleźć. Kwestie te są o tyle wzniosłe, co przyznajmy szczerze, mało odkrywcze.
Jeszcze inne Sapkowski zadaje w tym cyklu pytanie. Jak w czasach wojny, wielkiego konfliktu, przepełnionego mordami, zdradą, cyniczną polityką i grą wywiadów, pozostać sobą. Lub inaczej: jak, pomimo wszystko, być porządnym człowiekiem. Jedyną odpowiedzią, jaką zdaje się dawać, jest: być wiernym w przyjaźni. Pozostać wiernym swoim ideałom, poglądom, nie zaś dogmatom. I jeśli się człowiek na takich zawiódł, to szukać dalej.A jak czyta się nowego Sapkowskiego? Czy porywa jak poprzednie jego opowiadania? Czy może chociaż jak, słabsze już znacznie, powieści o Geralcie?
Niestety jest jeszcze gorzej.
Najsłabiej w cyklu wypada konstrukcja samej fabuły. I już zamysł autorski sięgnięcia do powieści pikardyjskiej nie może służyć za jedyne wytłumaczenie. Czytając kolejne trzy książki, czytelnicy i czytelniczki mogą mieć nieodparte wrażenie, iż Sapkowskiemu zwyczajnie się nie chciało. Mozolnie zgromadził materiały potrzebne do odtworzenia śląskich, średniowiecznych realiów. Zbudował kolejne (świetne) postacie, sceny i przekomiczne dialogi. I dał sobie spokój z resztą.
Doskonały okazuje się natomiast u Sapkowskiego obraz średniowiecznego świata. To prawdziwa uczta dla miłośników i miłośniczek tej epoki. Ze znawstwem i nieskrywaną lubością opisuje autor szczegóły strojów, zbroic, herbów i broni, nie szczędząc odbiorcom nazw łacińskich, niemieckich, francuskich. Nawet najwięksi fascynaci i eksperci od średniowiecza, otrzymawszy opisy różnej maści houppelandów, szaperonów, lentnerów, wamsów, chamfronów, crinetów, wreszcie zarzuceni cytatami z Béroula, Chrétiena de Troyes, Wolframa von Eschembach, Hartmanna von Aue, Gotfryda ze Strasburga, Bertrama de Born, będą musieli zrewidować swoje poglądy i wiedzę o epoce...
Ale cykl husycki to, jako się rzekło, nie powieść historyczna, a fantasy, nie mogło więc w niej zabraknąć baśniowych rekwizytów i postaci. Nie mogło zabraknąć magii. Mamy tu więc różne licha zaczerpnięte z baśni i klechd, zmiennokształtne potwory i istoty z innych wymiarów. A skoro bohater jest czarownikiem, mamy też możliwość podpatrzeć go podczas czynienia uroków. I znów Sapkowski błyska erudycją – cytuje magiczne formuły, łacińskie, słowiańskie, a nawet arabskie. Znajdziemy tu jednak pewien zgrzyt. Obok autentycznego Picatixa i księgi Zohar jednym tchem wymienia jeszcze Necronomicon i Liber Yog-Sothotis. A na co te „ktulizmy”? Chyba tylko by z postmodernistycznej nie wyjść wprawy. Niestety, wszystkie elementy magiczne i fantastyczne kontrastują z resztą książki. Można nawet odnieść wrażenie, że powieść zupełnie obyłaby się bez nich. Co gorsza, magia według Sapkowskiego to niemalże kopia zaklęć Dungeons & Dragons, czyli polimorfia na zawołanie, kule ogniste i tejże klasy efekciarstwo. Do reszty książki ni przypiął, ni przyłatał. Można też wyrobić sobie opinię, że autor do magii i czarów podchodzi żartobliwie, jeśli wręcz nie kpiąco. Wszelkie rzeczy nadprzyrodzone traktuje po macoszemu. To tylko rekwizyty.Najmocniejszą stroną cyklu jest zdecydowanie język, którym powieści są napisane. Język epilogusów, dialogów i opisów. Pięknie brzmi polszczyzna w wykonaniu Sapkowskiego. Czuć w niej znawstwo języka godne Brücknera i iście Glogerowski kult rzeczy starożytnych. Czuć charakterystyczny ton, swadę i nutę złośliwości zaczerpniętą z Długosza. Sceny batalistyczne to już rozmach i kunszt na miarę Sienkiewicza. Równie filmowe niczym u Mistrza, który wyprzedził był kinematograf. Nie zabrakło też markowego humoru oraz niezmiennie świetnych dialogów. Razi tylko trochę przybytek wygadanych postaci. Co któryś gębę otworzy, od razu znać, że erudyta. I tak cały Śląsk i Królestwo Czeskie – pełne poliglotów i mistrzów retoryki – przerzuca się facecjami i dykteryjkami. Ale to, powiedzmy, taka już tych książek uroda.
Niestety całą estetykę i końcowe wrażenie burzy postmodernizm. Kontrasty między starym a nowym, na początku może i śmieszne, stają się z czasem zwyczajnie męczące. Współczesne odzywki burzą nastrój scen, wybijają nas z opowieści i sprawiają, że przestajemy wierzyć w świat, o którym czytamy. Nie może być inaczej, gdy na jednej stronicy postać mówi językiem pięknie stylizowanym, wtrąca archaizmy i łacińskie sentencje, a na drugiej odzywa się jak polityk Sejmu V kadencji. Lub wygłasza poglądy na temat świata i religii człowieka z wieku XX.
Podobnie rzecz się ma z epatowaniem scenami przemocy i kolejnych mordów na wielką skalę. Pomińmy, że nie można średniowiecznych roczników i kronik traktować dosłownie. Chodzi o efekt, który w zamyśle miał być wstrząsający, a zwyczajnie odstręcza. Jedna rzeź robi ponure wrażenie. Gdy masakra goni masakrę, czytelnicy obojętnieją. Opisy tryskającej krwi i rozczłonkowanych ciał stają się nudne i męczące.Jak widać, sporo tu było argumentów kontra i wytykania słabości. Czepialstwo recenzenta? Może i tak, ale pamiętajmy, że mowa tu nie o dziele jakiegoś debiutanta czy trzecioligowca. Andrzej Sapkowski zrewolucjonizował polską fantasy i przyzwyczaił nas do fantastyki najwyższych lotów. Rozpieścił poprzednimi utworami i teraz mamy prawo oczekiwać od niego więcej.
Na zakończenie recenzji aż prosi się napisać, że cykl husycki warto przede wszystkim polecić miłośnikom i miłośniczkom wiedźmina. Ale jest wręcz odwrotnie. Miłośnicy Geralta z Rivii nie znajdą tu nic dla siebie. Nie ma tu twardego, nieugiętego bohatera, niepokonanego mistrza miecza i magii. Reynevan coś tam czaruje, lecz to bardziej amator i daleko mu do takiego Merlina. Sceny walki są, a jakże, ale zamiast widowiskowych piruetów ze srebrnym mieczem jest brutalne mordobicie, huk dział i smród prochowego dymu. Nie ma tego uroku odkrywania tajemnicy, gdy śledząc wędrówki białowłosego wiedźmina, poznawaliśmy jego samego i jego świat. Pojawiają się fascynujące postacie, jednakże tylko na chwilę. Aż żal, bo wielu tych epizodycznych „aktorów” dużo bardziej nadawało się na pierwszoplanowych bohaterów. Wystarczy tylko wspomnieć samego Zawiszę Czarnego z Garbowa, niecnotę Szarleja, Kunza „ruk-cuk” Aulocka, bluźnierczo zowiącego się Kyrieleison, czy Hayna von Czirne, starego gracza na miecze, mocarza na topory.Dla kogo więc są Narrenturm, Boży bojownicy i Lux perpetua? Przede wszystkim dla miłośników średniowiecza i opowieści rycerskich. Dla czytelników i czytelniczek ceniących piękną, stylizowaną polszczyznę i historie o tym, jak „drzewiej bywało”.
Plusy: + świetny język + humor i dialogi + znawstwo średniowiecznych realiów Minusy: - fabuła w strzępach - drażniący postmodernizm - nużące epatowanie przemocą
Autor: Andrzej Sapkowski Tytuł: Narrenturm Wydawnictwo: wydawnictwo SuperNowa, 2002 rok Wydanie: oprawa miękka, 594 strony Cena: 38 zł Strona WWW: tutaj
Autor: Andrzej Sapkowski Tytuł: Boży bojownicy Wydawnictwo: wydawnictwo SuperNowa, 2004 rok Wydanie: oprawa miękka, 594 strony Cena: 38 zł Strona WWW: tutaj
Autor: Andrzej Sapkowski Tytuł: Lux perpetua Wydawnictwo: wydawnictwo SuperNowa, 2006 rok Wydanie: oprawa miękka, 564 strony Cena: 40 zł Strona WWW: tutaj