Na fali Jest filmem, który i zaskakuje i rozczarowuje zarazem. Z jednej strony podąża wyznaczoną przez animacje spod znaku Rybek z ferajny i Happy Feet: Tupot małych stóp ścieżką, z drugiej przeciera nowe szlaki i proponuje ciekawe rozwiązania. Na szczęście, niezależnie od lepszych i gorszych stron, nadal bawi, momentami nawet do łez (”Baśka miała fajny biust”...).
Historia nie po raz pierwszy jest rodem z ZOO. No może nie do końca, wszak zwierzaki w Na fali żyją na wolności i bawią się w najlepsze. No, może nie wszystkie... takie pingwiny skalne z małej mieściny Dreszczydoły na Antarktydzie zajmują się głównie sortowaniem niezbyt miło pachnących ryb, przygotowywaniem posiłków z ryb i spożywaniem tychże. Ot, orka dnia codziennego. Mieszka wszakże na wyspie Cody Maverick - marzyciel, chłopak (no dobra, pingwin) z ambicjami, który zamiast pracować woli leniuchować, zwłaszcza beztrosko surfując na desce. Kiedy nadarza się okazja, Cody zrobi wszystko, by wyrwać się z dziury, za jaką uważa rodzinne igloo.
Tym bardziej, że wyrwanie się oznacza, w tym wypadku, ni mniej ni więcej tylko udział w Wielkim Memoriale Surfera Big Z - międzynarodowych zawodach pingwinów, które rozgrywane są co roku na tropikalnej wyspie Pen Gu. Słońce, piasek, plaża, gorące pingwinki (płci żeńskiej) i takie tam – rozumiecie już, dlaczego Cody Maverick nie może sobie odpuścić udziału w imprezie. Tym bardziej, że przecież patronuje jej Big Z – prawdziwa legenda wśród surfujących pingwinów. Sportowiec, który zginął tragiczną śmiercią w jednym z konkursów, a którego Cody jest największym fanem na świecie. Tak mniej więcej przedstawia się wyjściowa sytuacja fabularna filmu. Na fali to zabawna familijna komedia, która posługując się zwierzęcym sztafażem, opowiada o przyjaźni, sportowej rywalizacji, poświęceniu, zawiedzionych ambicjach oraz rodzącym się uczuciu. Mamy więc dość zajmującą, ale w sumie typową historię o pingwinie z nikąd, który pretenduje do miana najlepszego sportowca świata. Mamy nieodzowną miłość oraz kilka przyjaźni, w tym jedną zwariowaną - z kurczakiem Joe. Nie zabrakło również typowego czarnego charakteru, który tutaj uosabia wytatuowany pingwin Czołg Evans oraz małego, zabawnego pingwina Arnolda, który rzuca teksty niczym Piernikowy Ludzik ze Shreka. Dialogi (nawiasem pisząc, za ich polską wersję odpowiada Bartosz Wierzbięta, który jakoś od lat nie może doczekać się konkurencji...) nie są z pewnością tak porywające, jak w pierwszym Shreku, ale zdecydowanie częściej bawią niż nie bawią. Tym bardziej, że autorzy skusili się na interesujący i w animacjach nowatorski zabieg, który potęguje nieco siłę wypowiadanego słowa. Otóż cały film, pod względem sposobu narracji, jest jakby zapisem dokumentalnym dotyczącym osiągnięć Cody’ego. Akcja przeplatana jest wypowiedziami rodziny i przyjaciół z rodzinnej wyspy oraz innych postaci, które pojawiają się na ekranie. Kamerzyści towarzyszą młodemu pingwinowi na każdym kroku, podglądając jego treningi, rozmowy z przyjaciółmi, momenty samotności. Ba! Dogadują nawet z za kamery i komentują zarówno wydarzenia z życia prywatnego, jak i sportowego. Ten zabieg nie dość, że wprowadza odrobinę świeżości, to jeszcze śmieszy, głównie dzięki pastiszowemu odniesieniu do prawdziwych filmów dokumentalnych tego typu. Na fali broni się również świetnie jakością animacji. Wprawdzie kolory są tu bardziej stonowane i nie tak krzykliwe, jak w Rybkach z ferajny czy Sezonie na misia, przez co początkowo film wydaje się nieco chłodny, ale gdy przyzwyczaimy się już do tej konwencji, zupełnie to nie przeszkadza. Zresztą – jest przecież o pingwinach! Genialnie zrealizowano natomiast wodę i w tym aspekcie twórcom z Sony Pictures należą się wyrazy uznania. Spienione fale, na których ślizgają się surferzy, przypominają te rzeczywiste, a tunel, w którym pływają najlepsi, zapiera dech w piersiach. Woda ma inny kolor w zależności od pory dnia i pogody. Warto też zwrócić uwagę na spienione bałwany, rozbryzgi fal oraz krople spływające po kamerze realizatorów dokumentu o Cobym. To wprawdzie jedynie detale, ale pozwalają docenić pieczołowitość, z jaką swoją pracę wykonali animatorzy. Niezwykle bogaty jest również zestaw dodatków. Na płycie, poza oczywistymi komentarzami twórców, znalazły się również: sceny, które nie weszły do ostatecznej wersji filmu, wraz z rysunkami, które miały posłużyć potem do ich przeniesienia na komputer, dialogi, które wypadły w montażu, a nawet trzy mini-gry, którymi można pobawić się przy użyciu pilota telewizyjnego. Nie zabrakło również krótkiego filmu z Arnoldem w roli głównej, a także kilku klipów ukazujących realizację najbardziej skomplikowanych scen, w tym również tych z wodą w roli głównej. Na deser dodano teledysk Lauryn Hill do utworu „Loose Myself”, galerię i kilka innych drobiazgów. Generalnie, wydanie DVD Na fali zasługuje na uwagę, więc kto przegapił w kinie, powinien nadrobić zaległości.
Aby przekonać się jak ładne są animacje w filmie Na fali, wystarczy obejrzeć jego zwiastun. Żeby jednak dostatecznie docenić humor w nim zawarty, trzeba już obejrzeć cały film.
Plusy: + animacje wody + zabawne dialogi (momentami) + niby-dokument + Arnold Minusy: - mało zabawne dialogi (momentami) Tytuł: Na fali Reżyser: Ash Brannon, Chris Buck Scenariusz: Lisa Addario, Christian Darren, Joe Syracuse, Don Rhymer Zdjęcia: autor zdjęć Muzyka: autor muzyki Obsada: polska wersja językowa: Marcin Hycnar, Grzegorz Pawlak, Sylwia Gliwa, Jacek Lenartowicz, Tomasz Karolak, Jakub Tolak, Joanna Wizmur, Tomasz Steciuk, Paweł Szczesny, Jacek Kopczyński, Krzysztof Banaszyk i inni Produkcja: USA, 2007 Dystrybucja: Cinepix Cena: 55 zł Strona WWW: tutaj