Assassin's Creed IV: Black Flag pozwoli nam wypłynąć na szerokie wody. Dosłownie.
Assassin's Creed IV: Black Flag pozwoli nam wypłynąć na szerokie wody. Dosłownie.
Ubisoft Montreal co i rusz stara się podkreślać, że nowy Assassin's Creed będzie grą nie tylko o bieganiu, skakaniu i zabijaniu, ale również pływaniu. Nie powinno to zresztą dziwić, wszak pirackie klimaty zobowiązują. Również na gamescomowej prezentacji zabawę zacząłem na pokładzie Kawki, należącego do głównego bohatera, silnie uzbrojonego brygu.
Podobało mi się to, że przez niemal pół godziny mogłem robić, co tylko zechcę. Towarzysząca mi przedstawicielka Ubi ograniczała się jedynie do porad i sugestii. Korzystając z takiej okazji, spróbowałem niemal wszystkiego, co dało się ogarnąć w ciągu tych 30 minut.
Na pierwszy ogień poszło oczywiście żeglowanie i walka na morzu. Choć z drugiej strony słowo "żeglowanie" jest tutaj wciąż gigantycznym nadużyciem. Nasz okręt, na którym królują żagle rejowe, pływa z tą samą prędkością z wiatrem, jak i pod wiatr, dzielnie zaprzeczając prawom fizyki, tak więc choć minimalnego realizmu tutaj nadal za grosz. Rewelacyjnie prezentuje się natomiast wizualna strona tego aspektu gry - wbicie się przy pełnej prędkości w wysoką falę, to za każdym razem uczta dla oczu.
Walka na morzu, to przede wszystkim umiejętne wykorzystywanie tychże fal. Pozwalają nam one - kiedy jesteśmy na ich szczycie - na dosięgnięcie niemal każdego wrogiego okrętu, jednocześnie, przy odpowiednim manewrowaniu, dając schronienie przed wrogim ostrzałem. Jako, że zazwyczaj będziemy mieli do czynienia z wyraźnie przeważającymi siłami wroga, umiejętne wykorzystanie środowiska da nam wielką przewagę. Choć z drugiej strony wrogie okręty zdają się zupełnie nie zauważać korzyści płynących z tej prostej sztuczki i niejednokrotnie we wręcz głupi sposób wystawiają się na ostrzał.
Oprócz salw burtowych możemy wykorzystywać działa pościgowe, mamy też dostęp do podstawowego asortymentu pocisków. I tak na przykład jeśli myślimy o abordażu, warto przełączyć się na kule z łańcuchami skutecznie rwące żagle i łamiące maszty wrogich jednostek. Sam abordaż to kilkuetapowa zabawa, rozpoczynająca się oczywiście od zbliżenia się do wrogiego statku. Odpowiednia ikona poinformuje nas o możliwości abordażu, zobaczymy krótką animację zarzucania lin i bosaków, po czym wkraczamy do akcji. Możemy od razu wskoczyć na pokład wrogiego statku, jednak gdy tylko wyposażymy naszą Kawkę w folgierze, warto wcześniej oddać kilka strzałów do biegających po pokładzie wrogów. Abordaż będzie udany w chwili, gdy uda nam się zabić odpowiednią (wyświetloną na ekranie) liczbę napastników.
Przejęty statek możemy wykorzystać na kilka sposobów. Pierwszym i najbardziej doraźnym jest wykorzystanie go do błyskawicznej i automatycznej naprawy naszej Kawki, co może być opłacalne od poziomu przynajmniej 25% uszkodzeń. Druga opcja również działa natychmiastowo i częstokroć może być bardziej opłacalna niż naprawa. Możemy bowiem wypuścić pojmany statek wraz z ocalałą załogą, co zazwyczaj w znaczny sposób zmniejsza (lub całkowicie likwiduje) poziom naszej infamii. Warto bowiem pamiętać o tym, że im bardziej rozrabiamy na akwenach, tym większą nagrodę wyznaczają za nas poszkodowani. Gdy zaś takowa się pojawi, do akcji wkraczają doskonale wyposażone i uzbrojone statki łowców nagród. Ostatnia opcja, to możliwość dołączenia zdobytej jednostki do naszej "flotylli", która w tle ciężko pracuje, zarabiając dodatkowe fundusze.
Morze to jednak nie tylko walki wśród fal i ostrzeliwanie fortów. Jako, że obszary morskie są w Assassin's Creed IV: Black Flag naprawdę spore, Ubi zadbał tam również o kilka innych form aktywności, z których miałem okazję sprawdzić dwie: nurkowanie i polowanie z harpunem. Każda z nich oznaczona jest na mini-mapie odpowiednią ikoną i gdy tylko podpłyniemy odpowiednio blisko, możemy przyciskiem akcji aktywować takie zadanie. Nurkowanie po skarby, gdyby nie obecność rekinów, byłoby wyjątkowo nudnym zajęciem. Ot, w określonym czasie musimy na pewnym obszarze odnaleźć określoną liczbę skrzyń ze skarbami. Do wody opuszczani jesteśmy w dzwonie nurkowym, do którego możemy też wracać w celu zaczerpnięcia powietrza. I gdyby nie kilka głodnych rekinów w okolicy, byłoby to chyba jedno z najbardziej monotonnych zajęć w grze.
Nieco ciekawiej przedstawia się - wzbudzające zresztą spore kontrowersje wśród miłośników przyrody - polowanie z harpunem. Nie miałem okazji zabić krewnych Moby Dicka, ale w ramach zemsty za akcje przy skarbach, upolowałem agresywnego rekina. Zabawa jest bardzo prosta: stoimy samotnie na niewielkiej łodzi, a obok leży zestaw 20 harpunów. Ni mniej, ni więcej - dokładnie 20. Przed dziobem łódki pływa leniwie ofiara, w którą - obliczając opóźnienie, bo harpun leci dość wolno - musimy wbić naszą broń. I tak do skutku. I znów byłoby to nudne, gdyby nie fakt, że po pierwszym trafieniu rekin zrobił się zdecydowanie bardziej agresywny i kilka razy próbował przewrócić moją łupinę.
Na szczęście Assassin's Creed IV: Black Flag to nie tylko niezbyt fascynujące zadania poboczne na morzu. To również obszary lądowe, na których zajmujemy się - poza akcjami związanymi z fabułą - przede wszystkim eksploracją i znajdowaniem różnych poukrywanych tu i ówdzie ciekawostek. Skarby, punkty synchronizacji, dodatkowe kontrakty... Jednym słowem klasyka w karaibskim sosie. Poruszamy się jak zawsze, ze sporą gracją i na granicy ludzkich zdolności (gdybym nie widział mistrzów parkouru nie uwierzyłbym, że to w ogóle możliwe), najważniejsze jednak, że wreszcie obszary zurbanizowane mają odpowiednią "gęstość". To chyba najlepsze słowo. Jak za dawnych czasów można znów czerpać pełną radość z biegania i skakania, pokonując całe miasto bez dotykania stopami ziemi.
Szkoda tylko, że podczas walk wciąż mamy do czynienia z tym samą, pasywną sztuczną inteligencją. Choćbyśmy byli najbardziej poszukiwanym, najniebezpieczniejszym, najokrutniejszym i najbardziej brodatym piratem na świecie, nie ma opcji by naraz zaatakowało nas dwóch przeciwników. Znów obowiązuje tutaj pochodzący z minionej epoki system list społecznych i komitetów kolejkowych. "Panie, pan tu nie stał! Teraz moja kolej żeby zginąć." Cała reszta również wygląda niemal identycznie, czyli nadal rządzi "święta trójca": blok, unik, kontra.
Przyznam się bez bicia, że od pewnego czasu nie kibicuję już tej serii. Znudziła mi się po Brotherhood i jakoś nie potrafiła przekonać do siebie ponownie. Mam więc niewielką nadzieję, że chociaż Black Flag - dzięki nowemu otoczeniu i inaczej rozłożonych naciskach w rozgrywce - wyrwie cykl ze stanu pożerania własnego ogona. Choć po tym co zobaczyłem, obawiam się, że może się to nie udać.