Ile jest Mocy w Przebudzeniu Mocy? Dlaczego XXX zginął? J.J. Abrams sknocił sprawę czy dobrze się spisał? Zdania w redakcji są podzielone.
Ile jest Mocy w Przebudzeniu Mocy? Dlaczego XXX zginął? J.J. Abrams sknocił sprawę czy dobrze się spisał? Zdania w redakcji są podzielone.
Kamil Ostrowski: Jeżeli czytaliście moją recenzję Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy, to wiecie o tym, że przesadnie nowym filmem J.J. Abramsa nie jestem zachwycony. W dużym skrócie uważam, że dostaliśmy przyzwoity film science fiction, któremu jednak daleko jest w pewnych kwestiach do części tworzonych przez George'a Lucasa. Przede wszystkim mam za złe twórcom wąskie horyzonty w kwestii myślenia o uniwersum, przewidywalną fabułę i dramatyczne luki logiczne. Nie mogłem pisać o tym w recenzji, ale tutaj bez obaw o gniew tych z Was, którzy jeszcze w kinie nie byli. Także uwaga, jeżeli zignorowaliście ostrzeżenie w tytule, to po raz ostatni powtarzamy - tutaj gadamy o fabule. Ze szczegółami.
W tekście zawarte są dokładne informacje i omawiane są kluczowe zwroty akcji pojawiające się w filmie Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy. Czytacie na własną odpowiedzialność!
Jeżeli chodzi o wspomniane luki logiczne, to pozwolę sobie wymienić te największe. Po pierwsze, jakim cudem Finn pozostał takim zabawny, wyluzowanym gościem, skoro całe życie spędził będąc indoktrynowany? Jakim cudem Rey, która ledwie odkryła w sobie Moc, pokonała szkolonego przez wiele lat Kylo Rena? Co lepsze, jakim cudem Finnowi, który nie używa Mocy udało się go zranić w pojedynku na miecze świetlne? Dopiero co go przecież wziął do rąk! Dlaczego planetę atakuje dwanaście X-Wingów? Gdzie reszta floty Ruchu Oporu? Dlaczego Kapitan Phasma, która jest przecież fanatyczną wyznawczynią First Order opuszcza osłony dla całej planety-bazy-nowej-gwiazdy-śmierci, po tym jak Han Solo i ekipa grożą jej bronią? Nie powinna woleć umrzeć dla sprawy? Skąd w ogóle ma uprawnienia do dokonania takiej operacji? Dlaczego Republika zachowuje neutralność i nie angażuje się w wojnę z resztkami Imperium, które przecież kiedyś zniszczyło zamieszkałą planetę?
To tylko część pytań, jakie mi się nasunęły podczas seansu. Gdybym poświęcił chwilę, pewnie mógłbym zadać drugie tyle. Możecie uznać, że jestem czepialski, albo że za dużo wymagam, ale w takim razie zadajcie sobie pytanie, czy może przypadkiem Wy za dużo nie wybaczacie. Sami widzicie, że więcej się tutaj kupy nie trzyma, niż ma ręce i nogi. Te luki logiczne zupełnie wybijały mnie z rytmu, a czasami nawet sprawiały, że na mojej twarzy wykwitał pogardliwy uśmieszek. Nie tak sobie wyobrażałem powrót legendy.
Piotr Nowacki: Akurat kwestia finałowej walki między Kylo Renem zasługuje na oddzielny akapit. Faktycznie, mnie też cokolwiek ona wybiła z rytmu faktem, że nowicjusze Finn i Rey byli w stanie pokonać rzekomo doświadczonego wojownika Ciemnej Strony Mocy, jednak w rzeczywistości ma to sens - problemem jest jednak reżyseria, a nie scenariusz.
Powodem przegranej Kylo Rena była przede wszystkim rana, którą odniósł bezpośrednio przed walką. Warto pamiętać, że w filmach na ogół nic nie dzieje się przypadkowo - widać, że te obrażenia miały stanowić fabularne uzasadnienie dla jego niekompetencji. Niestety, jego niedyspozycja moim zdaniem była zbyt słabo zaakcentowana. Gdyby z powodu rany jego ręka byłaby bezwładna albo powłóczył nogą - łatwiej byłoby to przełknąć. Tego brakowało, i dlatego iluzja w tamtym momencie trochę pękła.
Na inne luki fabularne (czy to faktyczne, czy rzekome) przymykałem jednak oko. Idąc na Gwiezdne Wojny do kina należy pamiętać, że to jest przede wszystkim baśń. To jest kino naiwne, tak samo jak naiwna była oryginalna trylogia. Przeszkadza dowcipkujący Finn? A w czym jest on bardziej niewiarygodny niż Luke, który otrząsa się z tragicznej śmierci swojej rodziny w jakieś 15 sekund, by wyruszyć z Obi-Wanem na Wielką, Kosmiczną Przygodę? Powiem szczerze, że właśnie ta niewinna naiwność była dla mnie wielkim plusem Przebudzenia Mocy, większość filmów z ostatnich lat sili się na powagę, tutaj tego nie było, co przyjąłem z dużą ulgą.
Jakub Zagalski: Drugi seans Przebudzenia Mocy utwierdził mnie w przekonaniu, że mam dwa poważne problemy z tym filmem. Pierwszym jest Finn - najbardziej irytująca mnie postać od czasu Jar Jar Binksa (sic!). Drugim - baza Starkillera.
Wbrew temu, co pisze Piotr Nowacki, nie należy porównywać dowcipkującego Finna z Lukiem. Młody Skywalker stracił rodzinę i prawie natychmiast opuszcza Tatooine, bo nic go już tu nie trzyma. Farmerem wilgoci nigdy nie chciał zostać, a taka tragiczna okazja sprawia, że wreszcie ma powód, by rzucić wszystko w cholerę i poświęcić się czemuś istotnemu.
Z kolei Finn, jak wiemy z Przebudzenia Mocy, był od dziecka warunkowany, nigdy nie było z nim żadnych problemów, a wieloletnia indoktrynacja sprawiła, że chłopak zapomniał swojego imienia. Tymczasem misja na Jakku tak mocno nim wstrząsnęła, że Finn postanowił całkowicie zmienić swoje życie. I o ile mogę przymknąć oko i uwierzyć w nagłą zmianę priorytetów, tak zupełnie nie kupuję jego późniejszego zachowania. Tych wszystkich śmiesznych tekstów i podbijania do Rey ("Czekasz na chłopaka? Przystojny jest?"), "kozaczenia" przy kapitan Phasmie etc. Poza tym trudno mi uwierzyć, że były szturmowiec, naznaczony krwią współbrata (ta scena z brudzeniem hełmu) może bez problemu strzelać do ludzi, z którymi spędził większość swego życia, a nawet nadziewać ich na miecz świetlny.
Powiem szczerze, że autentycznie się ucieszyłem na widok ciosu zadanego Finnowi przez Rena, kiedy ten pierwszy pada bez znaku życia. Bo tak niewiarygodnej, a przez to irytującej postaci dawno w Star Wars nie widziałem. Późniejsze sceny zdradzają jednak, że Finn przeżyje i. no właśnie, co będzie dalej robił? Mam prywatną teorię, że Finn jest w jakiś sposób powiązany z Mocą, w znaczeniu: jest na nią wrażliwy i być może będzie się nią umiał kiedyś posługiwać. Sugeruje to kilka scen, chociażby misja na Jakku, kiedy Kylo Ren przystaje na moment i zerka na przestraszonego szturmowca. Dlaczego? Czy wyczuwa w nim strach, czy może coś zupełnie innego? Druga sprawa, to walka na miecze świetlne. Podczas starcia ze szturmowcem, używającym ogłuszacza, którego miecz świetlny nie może przeciąć, Finn dostaje ostre baty. Z kolei w walce z Mistrzem Zakonu Ren zdrajca Najwyższego Porządku radzi sobie zaskakująco dobrze i udaje mu się nawet zranić Kylo Rena. Ten pojedynek wzbudza wiele kontrowersji, więc być może kryje się za nim coś więcej - być może Moc kieruje Finnem, który nieporadnie, ale jednak stawia opór synowi Hana.
Nawet jeśli Moc wytłumaczy to i owo w przypadku Finna, to i tak nie kupuję jego tekstów. Indoktrynowany latami szturmowiec, nawet po przemianie, powinien moim zdaniem być zagubiony, nieufny i co najważniejsze - przestraszony (jak po lądowaniu awaryjnym na Jakku). Tymczasem jest zupełnie inaczej.
A co jest nie tak z bazą Starkillera? Przede wszystkim to, że pojawia się w filmie. Rozumiem, że miało to być oczywiste nawiązanie do starej trylogii i miejsce akcji efektownego (prawie) finału. Szkoda tylko, że ogromna broń wbudowana w planetę jest dodana na siłę. Pamiętajmy, że wokół Gwiazdy śmierci zbudowano całą fabułę Nowej nadziei. Z kolei tutejszy odpowiednik broni Tarkina pojawia się mniej więcej w 50. minucie filmu i początkowo nikt się nim nie przejmuje. Ruch oporu, który na pewno dokładnie monitoruje postępowania Najwyższego Porządku, nie natrafia na żadną wzmiankę z hasłem "Starkiller". A przecież to broń nieporównywalnie większą i potężniejszą od Death Star, która jednym strzałem rozwala pięć planet. Tymczasem okazuje się, że wystarczyłoby porwać szeregowego szturmowca zajmującego się urządzeniami sanitarnymi, by poznać słaby punkt najpotężniejszej broni w galaktyce.
Nie czepiam się motywu ataku na bazę i jej błyskawicznego zniszczenia, ale wolałbym, by J.J. Abrams wyszedł z ciekawszą inicjatywą. Oryginalną i bardziej wiarygodną. Taką, która przeszłaby do historii jako coś więcej niż kalka motywu z poprzednich filmów.
Piotr Nowacki: Postać Finna być może jest psychologicznie nieprawdopodobna. Ale czy w takim wypadku mieli zrobić z tego Full Metal Jacket, a Finnowi dać zespół stresu pourazowego? Nie tędy droga. Katniss z Igrzysk Śmierci ma traumę na traumie, jestem w stanie uwierzyć, że tak może zachowywać się osoba, która została zmuszona do zabijania niewinnych, zniszczono jej dom, etc. Tylko w efekcie ta postać jest dla mnie przerażająco nudna, gdybyśmy mieli kogoś takiego dostać w Gwiezdnych Wojnach, chyba w proteście wyszedłbym z kina. Przy czym chciałbym zaznaczyć, że w pokazywaniu traumy nie ma nic złego - Hurt Locker czy właśnie Full Metal Jacket to doskonałe filmy. Ale elementy dramatu wojennego w kinie przygodowym to zdecydowanie poroniony pomysł. Zdecydowanie wolę Finna, który szybko stanął na nogach i zaczął dowcipkować.
Jakub Zagalski: Ok, tylko dlaczego popadać ze skrajności w skrajność? Skoro w Przebudzeniu Mocy miał wystąpić śmieszek, to czemu dali mu właśnie taką dramatyczną przeszłość, na której nijak, moim zdaniem, nie da się wiarygodnie zbudować takiej przemiany? Mam problem z tą postacią i chociaż spodziewam się, że wokół Finna będzie się jeszcze działo sporo ciekawych rzeczy, to po Przebudzeniu Mocy zupełnie mu nie kibicuję.
Piotr Nowacki: Ta przeszłość daje Finnowi doskonałą motywację, by chciał uciekać jak najdalej od całego konfliktu, nie czyniąc z niego równocześnie tchórza czy łajdaka w stylu Hana Solo. Ogólnie podoba mi się to, że pojawiła się tutaj próba odejścia od archetypów użytych w oryginalnej trylogii - jest sporo analogii między starą gwardią a nowicjuszami, jednak pojawia się nowa dynamika. Rey jest postacią kobiecą, która wyłamuje się ze schematu "damy w opałach" (bo Leia jednak nierzadko musiała być ratowana), dzieli z Lukiem osierocenie i zdolność posługiwania się mocą, ale to równocześnie właśnie ona ostatecznie zasiada za sterami Sokoła Millenium. Finn przejmuje rolę postaci samolubnej, która jednak w końcu zmuszona jest podjąć prawidłową decyzję, ale równocześnie ma ciekawszą przeszłość niż standardowy filmowy drań o złotym sercu. Problem mam z kolei z Poe Dameronem, któremu poświęcono najmniej uwagi z całej trójki młodych protagonistów. Po doskonałej scenie otwierającej film praktycznie znika z ekranu i nie pozwolono mu rozwinąć skrzydeł.
Uważam, że zmarnowano potencjał Oscara Isaaca. Znam go głównie z filmu braci Coenów Inside Llewyn Davis, gdzie sprawdził się doskonale. Szczerze mówiąc, doszedłem do wniosku, że to właśnie on sprawdziłby się dużo lepiej w roli Kylo Rena. Nie mam nic do zarzucenia Adamowi Driverowi od strony aktorskiej, podobało mi się jak ta postać została napisana, jednak osoba o tak nietypowej urodzie jak Driver nie sprawdza się zbyt dobrze jako antagonista.
Instynktownie ludzie utożsamiają fizyczne piękno z dobrem i vice versa - brzydotę ze złem. Driver przez to nie był autentyczny jako osoba rozdarta między jasną a ciemną stroną mocy. Z kolei Isaac ma z jednej strony doświadczenie w graniu niesympatycznych postaci - mówiąc dosadnie, w Inside Llewyn Davis tytułowy bohater był bucem. Z drugiej strony jego fizys sprawdziłby się tutaj idealnie - jako osoba przystojna w nieoczywisty sposób byłby dużo bardziej wiarygodny w roli osoby rzekomo rozdartej między dobrem a złem.
Kamil Ostrowski: Ja do samych postaci nie mam większych zastrzeżeń. Kupuję nawet Finna bez traumy, denerwowało mnie tylko jak czasami nimi "rozgrywano" daną scenę czy historię w ogóle. Kylo Ren mi się podobał, może trochę zbyt wcześnie i w zbyt mało dramatycznych okolicznościach zdjął maskę, ale kupiłem tę postać.
Wielu osobom nie przypadł do gustu fakt, że taki z niego ładny, młody chłopiec. Nie do końca to rozumiem, bo przecież już Anakin Skywalker był śliczny-zagraniczny i jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Ciemna strona mocy to nie tylko złowrogi Palpatine czy dziko wyglądający Darth Maul. Dodatkowo cieszy mnie, że Kylo stojąc w obliczu wyboru wybrał zło. Możliwe że w związku z tym jego wygląd nieco się zmieni w kolejnych częściach, co będzie miało zobrazować skutki przemiany moralnej.
Bardzo spodobała mi się również rola i postać Rey. Zrobiono z niej zaradną dziewczynę, ale zaradną w sposób wdzięczny i wiarygodny, na swój sposób kobiecy. Mierzi mnie kiedy kreując heroiny po prostu podmienia się je miejscem z mężczyznami. Rey potrafi być zabawna, odważna, ciekawska, momentami nieufna - jest w niej trochę sprzeczności, ale bardzo życiowych. Jestem bardzo ciekaw jej dalszych losów. Zgadzam się jednocześnie z Piotrem, że Poe Dameron dostał za mało czasu, a jego postać niepotrzebnie odsunięto na drugi plan - można było spokojnie zdecydować się na trio głównych bohaterów.
Tomasz Pstrągowski: Muszę bronić Finna przed Kubą, bo dla mnie to jest najlepsze co się nowym Gwiezdnym wojnom przydarzyło. Bo Finn przede wszystkim odpowiada na jedno z najważniejszych pytań uniwersum: "kim są szturmowcy?" Odpowiedź na to pytanie być może padała w rozszerzonym uniwersum, ale w filmach pozostawali oni bezimiennym mięsem armatnim. I choć zgadzam się, że jego przemiana przebiegła zbyt szybki i sprawnie, to już widzę te lamenty, gdyby wcisnąć do "Przebudzenia" jakiś głębszy wątek psychologiczny.
Nie da się też ukryć, że Finn jest po prostu ludzki i zabawny. Zbudowany ze skrótów, kalek i stereotypów, ale jednocześnie przekonujący (jak chociażby w monologu na temat: "dlaczego nie warto walczyć z First Order (nie akceptuję polskiego tłumaczenia)" i dużo bardziej dowcipny niż Han Solo. To jest ta ludzka postać, którą w klasycznej trylogii był Luke (przynajmniej z początku), a której brakowało w prequelach. Moim zdaniem Finn to najjaśniejsza gwiazda "Przebudzenia"!
Dziwię się za to, że nikt z was jeszcze nie poruszył o wiele poważniejszego problemu. Otóż przebudzenie mocy jest filmem po prostu piekielnie odtwórczym. I nie mam tu na myśli odtwórczości w "mitycznym" sensie, bo przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to baśnie o królewiczach ratujących królewny przed wszelkim złem wszechświata. Mój problem z Przebudzeniem mocy polega na tym, że to jest fabularna kalka Nowej nadziei. Nie tylko na poziomie tropów, toposów i archetypów, ale i na poziomie konkretnych scen czy rekwizytów. Można udawać, że Jakku to nie Tatooine, Planeta śmierci, to nie Gwiazda śmierci, Rey to nie Luke, a śmierć Hana Solo ("mentora" Rey) to nie śmierć Obi Wana (mentora Luke'a) tylko, że byłoby to przeczenie faktom.
Gwiezdne wojny to fantasy wymieszane z science fiction i po uszy zanurzone w klasycznych mitach. W takim settingu można wymyślić dosłownie wszystko. Tymczasem J. J. Abrams nie wymyślił absolutnie nic. Pod tym względem "Przebudzenie" wygląda słabo nie tylko na tle klasycznej trylogii, ale także na tle prequelowej trylogii. Co by o niej nie mówić, to Lucas przynajmniej starał się wepchnąć do niej nowe pomysły (czasami z opłakanym skutkiem). Weźmy chociażby takiego Grievousa - cierpiącego na jakieś mechaniczne "zapalenie płuc" zbuntowany droid z czterema mieczami świetlnymi jest jakiś. W całym "Przebudzeniu" nie ma żadnej takiej postaci! To sprawia, że ani przez moment nie miałem szans poczuć "magii" bo nawet jeżeli ona tam była, to nie była to magia "Przebudzenia", ale magia Nowej nadziei (która, swoją drogą, wciąż rewelacyjnie się broni).
Zgadzam się z Piotrem, że Oskar Isaac pozostał niewykorzystany. To świetny aktor, którego nieco skrzywdzono, przekonując wpierw widza, że jego postać jest kluczowa, a następnie ukrywając ją na cały 2 akt.
Jakub Zagalski: Akurat Grievous był cyborgiem, a nie droidem i "zapalenie płuc" było tłumaczone w EU. Ale mniejsza o to. Co do odtwórczości Abramsa, jasne, chyba nikt nie ma wątpliwości, że Przebudzenie Mocy to dla wielu remake Nowej nadziei.
Tomek Pstrągowski: . remake pozbawiony fantazji.
Jakub Zagalski: Mnie to specjalnie nie przeszkadzało poza wspomnianym motywem bazy Starkillera jako odpowiednika Gwiazdy śmierci. Głównego motywu Nowej nadziej, który w Przebudzeniu był dodany na siłę. Najpotężniejsza broń w galaktyce wyskakiwała jak Filip z konopi i rozwalała pięć planet (w tym Coruscant). Słabe to było i moim zdaniem zupełnie niepotrzebne. Ale, jak już pisałem, rozumiem motywację Abramsa i wiem, że wielu starszych widzów ceni sobie takie nawiązanie do czwartego epizodu.
Tomek Pstrągowski: Dla mnie to jest w ogóle wpadka warsztatowa scenarzystów. W Nowej nadziei od początku chodziło o Gwiazdę Śmierci. To jej plany skrywał R2D2, to na niej rozgrywał się 2 akt, to ona została wysadzona w finale. Głównym zaś wątkiem przebudzenia nie jest wcale walka z Planetą Śmierci, ale poszukiwanie Luke'a. Przecież to o tym są napisy początkowe, to o to chodzi w awanturze na Jakku i to tym kończy się film. Tylko w środek, nie wiedzieć czemu "wepchnięto" wielką złą bazę, którą trzeba rozwalić. Tak, jakby Abrams nie wyobrażał sobie Gwiezdnych wojen bez wielkiej złej bazy, którą trzeba rozwalić..."
Jakub Zagalski: Otóż to. Zrobili ze Starkillera plac zabaw dla wybuchowego finału. Nic więcej.
Tomasz Pstrągowski: Swoją drogą naprawiając tę wpadkę, dorzucono do filmu epilog - czyli odnalezienie Luke'a Skywalkera. I choć cieszę się, że Mark Hamill pojawił się w filmie, to jest to dla mnie kolejna niezrozumiała decyzja. Przez nią "Przebudzenie" jest bardzo pierwszą częścią, a w ogóle zamkniętą opowieścią. I to pierwszą częścią rozdartą na dwoje, nie mogącą się zdecydować, co jest jej głównym wątkiem.
Piotr Nowacki: Odnośnie zarzutów, że Przebudzenie jest remakiem, w którym absolutnie nic nie wymyślono: uważam, że stosunek Kylo Rena do Dartha Vadera doskonale oddaje stosunek Przebudzenia Mocy do Nowej Nadziei. Kylo założył podobną maskę i płaszcz, też stawia się w roli złego lorda, terroryzuje podległych mu żołnierzy force choke'ami i posługuje się czerwonym mieczem świetlnym. A równocześnie jest od niego zupełnie inny: pod maską nie skrywa się twarz poorana bliznami, lecz gładka buzia. Nie jest opanowany i zdecydowany, tylko wiecznie unosi się gniewem. Podobnie jest z pozostałymi bohaterami, którzy, jak pisałem wcześniej, teoretycznie są skonstruowani analogicznie do postaci z oryginalnej trylogii, jednak gdy przyjrzymy się bliżej to widzimy, że każdy z nich w rzeczywistości jest indywidualnością, a nie kalką Hana, Luke'a czy Lei. Tak samo postrzegam cały film: zbudowano go z tych samych elementów co Nową Nadzieję, jednak elementy układanki układają się w inną całość.
Również nie postrzegam tego filmu jako najlepszych Gwiezdnych Wojen, jednak oglądając zdecydowanie poczułem pewien czar, porównywalny z oryginałami. Równocześnie mam jednak nadzieję, że kolejna część nie będzie już tak wiernie kroczyła śladami filmów Lucasa i nabierze jeszcze więcej własnej tożsamości.
Jakub Zagalski: Mówiąc wprost: nie podpisuję się pod popularnym stwierdzeniem, że "na takie Gwiezdne Wojny czekaliśmy", ani tym bardziej, że Przebudzenie Mocy to "najlepsze Star Warsy". Jako nostalgiczne widowisko - jest super. Ale jako film stoi daleko w tyle za tym, co Lucas pokazał prawie 40 lat temu. Bardzo mi się podoba to, co Abrams zrobił (całościowo) z Hanem Solo i Lukiem. Rey jest świetną bohaterką, która ciągnie film wespół z BB-8. Cieszą mniej lub bardziej oczywiste ukłony w stronę starych filmów (kulka treningowa Luka na pokładzie Sokoła w rękach Finna), ale ostatecznie "Przebudzenie." ląduje poza TOP 3 moich ulubionych epizodów.
Tomasz Pstrągowski: Podoba mi się metafora z Kylo Renem. Ja bym jednak ujął to tak: tak jak Kylo Ren ma kompleks Dartha Vadera, tak "Przebudzenie mocy" ma kompleks "Nowej nadziei", a J.J. Abrams ma kompleks Lucasa, Spielberga ("Super 8") i w ogóle Kina Nowej Przygody ("Star Trek", "Mission: Impossible").
Kamil Ostrowski: To prawda, aczkolwiek tego akurat się spodziewałem. Nie było możliwości, żeby Abrams odpuścił możliwość połechtania fanów i puszczenia oczka do widzów. Inna sprawa, że moim zdaniem wyszło mu to niezbyt zręcznie przez co rzeczone łechtanie przypomina zaloty raczej starszej ciotki.
Wiecie co, po tym jak sobie tutaj trochę ponarzekaliśmy (no, większość z nas) zrobiło mi się lepiej. Co prawda o Przebudzeniu Mocy wciąż mam raczej kiepskie zdanie, ale czuję jakby. Nową nadzieję (wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać)? Jestem pewien, że przed nami jeszcze dobre czasy dla Gwiezdnych Wojen. Jakiekolwiek nowe Star Warsy by nie były, to położyły przyzwoite podwaliny pod kolejną trylogię. Jeżeli przyjmiemy, że był to plan minimum, to w takim wypadku chyba wszyscy się zgodzimy, że plan został wykonany.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!