Zanim przejdziemy do szczegółowego opisu tego, co dane nam było zobaczyć, jedno zastrzeżenie. Aliens vs Predator wydaje się być na obecnym etapie produkcji pod względem klimatu, napięcia, a także – nie ukrywajmy – sposobów rozgrywki, bardzo podobny do pecetowego dziecka z 1999 roku. Nic w tym dziwnego, wszak odpowiadający za obecną produkcję Rebellion zrobił właśnie pierwowzór. Ale – dodajmy to, żeby mocno wybrzmiało – w żadnej mierze nie jest to zarzut.
Szykuje się mocna, sugestywna, bardzo filmowa i... straszna fabuła. Widać, że w kampanii marines autorzy chcieli postawić na atmosferę znaną z kinowych hitów. Jako małe trybiki w żołnierskiej machinie uczestniczymy w starciu z bestiami, które mogą nas rozszarpać w ciągu sekund. Wyobraźcie sobie taką sytuację... Rozpoczyna się dość niewinnie. Komandosi lądują (niczym w filmie) na powierzchni planety, by zbadać rafinerię i dotrzeć do jednego z oddziałów, który zaginął w akcji. Ja wskakuję w buty gościa, do którego wszyscy zwracają się Rookie, i mam chwilę, żeby zaznajomić się z prostym i ascetycznym wręcz interfejsem. Z lewej na dole ekranu kultowy już detektor ruchu, który popikuje miarowo. Na razie spokój. Z prawej na dole latarka – jak się okazuje, baterie w niej się nie wyczerpują (przynajmniej w wersji, w którą grałem). Na górze z prawej pasek zdrowia, i to w zasadzie wszystko. Aby uzupełnić to ostatnie, muszę sobie zrobić zastrzyk w prawą rękę. Zaczynam z pistoletem i flarami, które świetnie podkreślają klimat – obraz nabiera wówczas purpurowych barw. Broń, jak się okazuje, ma dwa tryby strzału (pod LT i RT). Pewniejszy o tę wiedzę ruszam do przodu w ciemnym magazynie zastawionym jakimiś pudłami. Strzelam w butle z gazem, aby utorować sobie przejście, i cieszę oczy fantastycznie zrealizowaną eksplozją i całkiem nieźle odwzorowanym ogniem, który płonie na zgliszczach. Schodami w dół przemykam ostrożnie obok klimatycznego i kojarzącego się z filmami napisu Blok 01. Mijam połyskujące czerwienią, zamknięte grodzie i docieram do tych, których lampa informacyjna jarzy się soczystą zielenią. Wskaźnik ciągle nie wykazuje ruchu, ale serce z napięcia mam już wysoko w gardle. Nagle słyszę delikatne pykanie. Ostrożnie rozsuwam niedomknięte drzwi i widzę ciało komandosa. Krwawy ślad w klatce piersiowej upewnia mnie, że nie żyje. Ktoś go zastrzelił? A może coś z niego wylazło? Atmosfera gęstnieje... Dookoła kapie woda i tworzą się kłęby pary, wydającej charakterystyczny syczący odgłos, który potęguje ciarki na plecach. Pociągam za dźwignię na ścianie i schodami przemykam na górę. Przechodząc, widzę charakterystyczne wypalenia po kwasie na schodach. Na piętrze leży niemrawo poruszający się robot. Dokładnie taki, jakiego używała Ripley. Obok spostrzegam operatora, który chyba jeszcze żyje. Jednak gdy podchodzę bliżej, gość zostaje wciągnięty w tunel wentylacyjny. Boję się coraz bardziej... Po chwili wychodzę na otwartą przestrzeń i widzę znajome napisy: Weyland Yutani Corp. Building Better Worlds. Jasnę – myślę... Lepsze... Kobiecy głos informuje mnie, że mam dotrzeć do komputera i zresetować go. Wpadam do serwerowi i robię co trzeba, ale wtedy pojawia się charakterystyczne, silniejsze pikanie. Kątem oka rejestruje ruch wielu kropek na ekranie czujnika. Gdy myślę, że już za chwilę coś na mnie wyskoczy, ruch niespodziewanie ustaje. Boję się jak diabli, ale delikatnie rozsuwam pobliskie drzwi. Paszcza rozwścieczonego Xenomorpha uświadamia mi, że to nie przelewki. Zaczyna się jatka. Właśnie tak wygląda rozgrywka po stronie ludzi. Przemykamy tunelami bazy, czasami po terenie otwartym, kuląc się w sobie przed atakami szybkich jak rakieta i dużo większych od nas Obcych. Sporo w tym biegania, ciemności, grozy umiejętnie budującej atmosferę, bezbłędnych dźwięków otoczenia i pikania czujnika, które wywołują bezustanne niemal napięcie. Gdy dochodzi do starć z Xeno jest szybko i dramatycznie. Potwory nie dają za wygraną, plują kwasem i atakują szponami. Naboje starczają niemal na styk... Od czasu do czasu przyłączają się do rozwałki inni komandosi, na których jednak nie mamy wpływu. Zaczynając kampanię z Predatorem w roli głównej, przechodzimy krótki tutorial. To zresztą nic dziwnego, podobnie mają pozostałe gatunki. Jednak sterowanie Predatorem wydaje się jakby trudniejsze w opanowaniu. Przede wszystkim dysponuje on nieziemskim arsenałem, zaawansowaną technologią oraz potężną siłą ognia. Poza tym umie wysoko skakać. Po bokach ekranu – z lewej i prawej - widać ostre szpony łowcy (tzw. wrist-blades). To podstawowe narzędzie, służące rozszarpywaniu ludzi i Alienów. LB wyprowadzamy ciężki atak (co trwa dłużej), a RB szybki i ostry jak brzytwa. Gdy użyjemy obu tych przycisków równocześnie, bestia stworzy ze szponów coś na kształt pancerza, co zabezpieczy ją przed atakami wrogów. Kultowy Plasma Caster, którego używanie powoduje pojawienie się widoku czerwonego trójkącika, ukryty jest pod RT. Gdy dłużej przytrzymamy przycisk, siła ognia będzie większa, a strzał precyzyjnie namierzy przeciwnika. W zasadzie taka torpeda rozwala na kawałki Aliena. Bardzo klimatycznie wygląda wiązka laserowa z prawej, która wskazuje nam wówczas miejsce uderzenia i niewielkie skupisko energii, które pojawia się z lewej strony ekranu. Predator jest piekielnie silny i najbardziej odporny z wszystkich trzech gatunków. Nawet spory ostrzał ze strony marines czy ataki Alienów niewiele mu czynią szkody. Za to w zwarciu może posługiwać się jeszcze efektownym finisherami (tzw. trophy kills). Alienowi może dla przykładu urwać łeb.Bardzo ciekawie rozwiązano sposób poruszania się łowcy po drzewach. Gdy chcemy przeskoczyć, wskazujemy punkt zaznaczony markerem i wciskamy przycisk. Wprawdzie nieco ogranicza to wybór miejsc (wyłącznie do tych zaznaczonych), ale za to umiejscawia nas w pozycjach, z których łatwo przeprowadzić obserwację i atak. Autorzy nie zapomnieli oczywiście o takich wisienkach na torcie, jak kilka rodzajów wizji, zoom, który trzykrotnie przybliża nam obraz oraz możliwość znikania. Granie Predatorem jest o tyle satysfakcjonujące, że z jednej strony prowadzi się cichą obserwację i podchody do przeciwników, a z drugiej można szybko i krwawo się z nimi uporać.
Pomimo tych – naprawdę niewielu – mankamentów, zabawa szykuje się niezła. My testowaliśmy tylko tryb single player, ale będzie przecież jeszcze zróżnicowane multi. Najważniejsze jednak, co już w tej chwili Aliens vs Predator ma do zaoferowania, to wspaniały, filmowy klimat, trzech różniących się między sobą bohaterów, rewelacyjne filmiki oraz niezgorszą oprawę graficzną. Wydaje się, że jest na co czekać.