Clive Barker – „Sakrament”
Żywi i umierający podsycamy ogień – mówi jeden z bohaterów „Sakramentu” Clive’a Barkera. Robimy wszystko, by odepchnąć od siebie mrok. Problem w tym, że mieszka on na dnie naszych umysłów, żerując na tym, co najgorsze, i nigdy nie ogląda światła, spychane w głąb podświadomości. Widać go jednak w działaniach tak jednostek, jak i mechanizmów cywilizacji. To temat, który stanowi opus magnum Barkera. W swej najnowszej książce twórca „Hellraisera” posuwa się dalej niż kiedykolwiek, dzieląc się z czytelnikami przemyśleniami wynikającymi z najbardziej osobistych doświadczeń.
Autor porusza szereg kwestii związanych z tak zwanymi „rzeczami ostatecznymi”. Mówi o nieuchronności umierania, odchodzenia w niepamięć, nieodwołalności pewnych czynów i decyzji. Krąży wokół problemu przetrwania gatunków i zasadności tegoż. Zastanawia się nad skomplikowanymi, dalekimi od wyobrażeń oraz ideału, relacjami międzyludzkimi, etykietkami, którymi ludzie tak chętnie obdarzają innych...
Pełen tekst znajdziecie tutaj
Z zakurzonej półki Naczelnego: Andreas Eschbach – „Wideo z Jezusem”
O pewnych książkach jest głośno, o innych nie. Często nie zależy to bynajmniej od ich treści, kunsztu pisarza i tym podobnych, zdawałoby się oczywistych, czynników. Ważny jest kraj pochodzenia i machina marketingowa, bezpośrednio zresztą z pierwszym elementem związana. Tak się składa, ze aktualnym językiem uniwersalnym jest angielski. Książki z krajów anglosaskich mają więc najszersze grono potencjalnych odbiorców. Co za tym idzie, mogą się teoretycznie najlepiej sprzedać, więc wydawcy nie boją się wydawać kasy na promocję.
Andreas Eschbach jest Niemcem. Pisze po niemiecku. Zgodnie z wymienionymi wyżej prawidłami ma utrudnioną drogę do bycia odpowiednio nagłośnionym. Dla kontrastu Dan Brown, który technicznie jest zdecydowanie słabszy od swojego niemieckiego kolegi po piórze, jest Amerykaninem. A więc nie dość, ze pisze po angielsku, to jeszcze wydaje książki na rynku najbardziej rozbuchanym marketingowo. Z tych powodów o „Kodzie Leonarda da Vinci” słyszeli wszyscy, a o „Wideo z Jezusem” mało kto.
Pełen tekst znajdziecie tutaj