Ciężkie życie nowojorczyka
Po przygodach z The Sleeping Dragon – trzeciej części serii Broken Sword, nasz główny bohater nie ma łatwego życia. Po finałowej walce ze smokiem George Stobbart został wnikliwie przesłuchany przez tajne służby, po czym wszyscy doszli do wniosku, że wydarzenia z Glastonbury były tylko kolejnym przypadkiem zbiorowej histerii. Mając dość wpakowywania się w kłopoty i ciągłego narażania życia poprzez rozwiązywanie tajemniczych zagadek, nasz wesoły blondyn postanowił oddać resztę swego żywota pracy nad patentami, jednak los chciał, że jego firma zbankrutowała... Nie mając innego wyjścia, George podejmuje się jedynej pracy jaką mu oferowano – doradcy prawnego w biurze kaucji sądowych Wielki Brat, która znajduje się w samym środku Harlemu, a jej klientelą zazwyczaj są gangsterzy, mordercy lub narkomani. Pewnego dnia do Stobbarta przychodzi pewna młoda, bardzo atrakcyjna blondynka... Szybko jednak się okazuje, że bynajmniej nie przyszła tu po poradę prawną, ale z tajemniczą misją, której głównym celem jest odnalezienie wczesnośredniowiecznego manuskryptu. Zanim poznamy jakiekolwiek szczegóły do biura wpada grupka gangsterów, którzy mają zamiar zabić naszą nową klientkę.
Witaj przygodo!
Tak oto rozpoczyna się przygoda w czwartej części Broken Sword. Tajemniczy manuskrypt okazuje się być mapą potrzebną do znalezienia cennego skarbu, którego historia sięga czasów Templariuszy. Jako że George jest typowym samcem, na widok atrakcyjnej kobiety przestaje myśleć racjonalnie i bez głębszego zastanawiania się postanawia pomóc Annie Marii w odszukaniu zaginionego dokumentu. Droga do celu prowadzi początkowo poprzez zaułki Nowego Jorku. Dość szybko okaże się, że za zaginięciem manuskryptu stoi niejaka „rodzina” Martino, której specjalnością jest salami oraz szybkie załatwianie brudnych interesów. W Nowym Jorku zatem, oprócz odwiedzania takich miejsc jak nasze biuro czy też zapyziały hotel, złożymy także wizytę w wytwórni salami prowadzonej przez wspomnianą wyżej mafię.
Dzięki swojemu sprytowi i przebiegłości Stobbart odnajduje średniowieczny rękopis, który to przysparza kolejnych kłopotów... Okazuje się bowiem, że manuskrypt zawiera w sobie tajemnicę, która prowadzi wprost do Istambułu, w którym to nasz główny bohater zostaje wtrącony do więzienia, a nasza partnerka Anna Maria tajemniczo się ulatnia nie pozostawiając po sobie praktycznie żadnych śladów... Jeśli ktoś z was uważa, że zdradzone tu zostało za dużo z fabuły to jest w błędzie, bo to tylko ogólny zarys, a sama historia opowiedziana w grze jest bardziej skomplikowana, zagadkowa, pełna dosyć nieoczekiwanych zwrotów akcji i przede wszystkim wciągająca na tyle, że nie chce się odejść od komputera przed skończeniem rozgrywki i rozwikłaniem całej misternej tajemnicy.
Nowy Jork, Watykan, Phoenix...
W trakcie gry oprócz wymienionych wcześniej okolic odwiedzimy również takie miejsca, jak klasztor św. Michała w Watykanie, fabrykę opłatków czy też na wpół zrujnowany kompleks badawczo-eksperymentalny w pustynnym Phoenix. Wszystkie lokacje są bardzo ładne i w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Grafika jak na grę przygodową robi dobre wrażenie i widać, że od czasu Broken Sword 3, w kwestii oprawy wizualnej sporo się zmieniło - i to na lepsze, co najlepiej można zobaczyć po modelu głównego bohatera, który to (jeśli wierzyć graczkom) ponoć jest jeszcze przystojniejszy niż w poprzednich częściach. Największe wrażenie robi jednak opuszczona fabryka w Phoenix, która wygląda jak żywcem wyjęta z postapokaliptycznego Fallouta.
Stare klimaty powracają
W Aniele Śmierci twórcy powrócili do starego systemu point&click, który w przygodówkach spisuje się najlepiej. Dzięki temu zabiegowi nie musimy wyginać palców na klawiaturze, a spokojnie wszystkim kierować za pomocą myszki (nic nie stoi oczywiście na przeszkodzie, aby sterować za pomocą klawiatury, ale elektroniczny gryzoń jest wręcz stworzony do tego typu gier). George nadal bez problemu potrafi wspinać się na duże wysokości, chwytać się gzymsów, przesuwać pudła czy też zwisać godzinami na linie bez cienia potu na czole. Trochę to dziwne, bo w jednym momencie Stobbart bez problemu jednym kopniakiem potrafi rozwalić pół ściany, a za chwilę ma problem z wyłamaniem zwykłej deski. Jednak w grze, oprócz naszego przystojniaka, możemy pokierować też starą znajomą z Paryża – Nico, która pojawia się w dość nieoczekiwany sposób. Oczywiście w najnowszej odsłonie „Złamanego Miecza” spotkamy również inne osoby, które przyjdą nam z pomocą w trudnych sytuacjach, jak chociażby Anna Maria czy też młody księżulek węszący wszędzie wielki spisek i lubujący się w „oryginalnych” ciuchach. Na swojej drodze natkniemy się również na takie wesołe osobistości jak żebrak podający się za członka rodziny królewskiej czy też szalony naukowiec. Wszystkie dialogi jakie prowadzimy z napotkanymi osobami są podlane dawką specyficznego humoru, znanego nam z poprzednich części.
Think or die?
Zaraz po fabule, najważniejszym elementem każdej gry przygodowej są oczywiście wszelkiego rodzaju szarady, zagadki i łamigłówki. Tych w najnowszej odsłonie serii nie brakuje, a ich poziom jest bardzo dobrze wyważony. Większość łamigłówek na jakie trafimy, da się rozwiązać w logiczny sposób. Co prawda nie każdy domyśli się od razu, że aby ruszyć sejf z miejsca należy wpierw posmarować jego nóżki tłuszczem z wędzonego mięsa, który to zabierzemy za pomocą chusteczki do nosa, w której zawinięte było zdjęcie znanej aktorki, schowane w szufladzie znajdującej się w biurku stojącym obok sejfu... Wydaje się to pokręcone, ale mimo wszystko ma sens i układa się w spójną całość. Oczywiście trafią się również zagadki typu „chybił-trafił”, takie jak układanie klocków czy też wprowadzanie tajemniczego szyfru w celu otworzenia sekretnego przejścia - te potrafią zatrzymać gracza na dłużej w jednym miejscu powodując lekką frustrację, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo...
Nowością jest pojawienie się w naszym inwentarzu palmtopa, dzięki któremu nie tylko będziemy mogli dzwonić do wybranych osób czy przeglądać notatki, ale także włamywać się za pomocą specjalnego programu do zabezpieczonych systemów operacyjnych i baz danych. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze elementy stricte zręcznościowe, których na szczęście nie ma tak dużo jak w poprzedniej odsłonie i są wplecione w rozgrywkę z większą wyobraźnią, wprowadzając nieco realizmu. Bo przecież nawet małe dziecko wie, że jak włoży sobie do kieszeni kostkę lodu, to prędzej czy później mu się ona rozpuści, dlatego w Aniele Śmierci nieraz trzeba się spieszyć by wykonać pomyślnie daną akcję. Trochę dziwne tylko jest to, że jeżeli dany element zręcznościowy nam się nie powiedzie, to nie ujrzymy planszy z napisem ‘game over’, ale powrócimy do miejsca, w którym zaczynaliśmy ostatnią akcję - to raczej spore ułatwienie.
Tak mi śpiewaj, tak mi graj!
Na spory plus zasługuje oprawa dźwiękowa. Co prawda muzyki nie ma w grze zbyt wiele i nie raz wydaje nam się, że jej w ogóle nie słychać, ale wystarczy się wsłuchać, by docenić jej kunszt i dopasowanie. Kiedy wchodząc do prowadzonego przez rodzinę Martino klubu słyszymy Mozarta aż się cieplej robi w środku. Również inne klimaty muzyczne, takie jak gitara hawajska czy motywy mafijne są bardzo dobrze zrealizowane, a piosenka towarzysząca napisom końcowym to mistrzostwo świata, idealnie wkomponowane w koniec historii opowiedzianej w BS 4. W naszej wersji językowej zrezygnowano z oryginalnych głosów postaci i postanowiono zatrudnić aktorów do polskiego dubbingu. A do czwartej odsłony Broken Sworda zaangażowano nie byle kogo, bo wystarczy wymienić dwójkę jednych z najpopularniejszych polskich aktorów, jakimi bez wątpienia są Borys Szyc i Magdalena Cielecka - i trzeba przyznać, że spisali się oni wyśmienicie, nie psując klimatu z poprzednich części.
Żeby nie było za różowo...
Trzeba jednak wspomnieć o kilku bugach występujących w grze. Przede wszystkim postać, którą aktualnie animujemy, potrafi się zaciąć przykładowo między dwoma małymi pudełkami i za żadne skarby się nie ruszy, tylko będzie cały czas wzruszała ramionami. Widać również gdzieniegdzie, że niektórzy ludzie nie chodzą, a „płyną” co wygląda dość dziwnie. Największą bolączką jest jednak brak możliwości zapisu w dowolnym miejscu, choć teoretycznie taka opcja ponoć istnieje – w redakcyjnej, finalnej wersji jednak dość często zdarzało się, że przy próbie zachowania stanu gry pojawiał się komunikat o niemożliwości zapisu w danym momencie. Irytującym posunięciem twórców jest również brak możliwości przewijania dialogów, przez co nie raz musimy słuchać po kilka razy tych samych kwestii.
O polonizacji słów kilka
O ile dobór aktorów okazał się celnym strzałem, tak już sama lokalizacja nie wypadła zbyt dobrze. Bardzo często możemy zauważyć różnice pomiędzy kwestiami mówionymi, a napisami pojawiającymi się w trakcie ich wypowiadania. Dość często zdarzają się również wpadki językowe, które kłują w oczy. Kiedy czytamy tekst o treści „zastanawiałem się czy mógłbyś mi pomóc” wypowiadany przez Stobbarta do Anny Marii, zastanawiamy się czy to nasz bohater nie umie odróżniać płci męskiej od żeńskiej czy też może ktoś z testerów działu lokalizacji ma problemy ze wzrokiem... Zdarza się również, że pojawia się tekst na ekranie a nie słychać kwestii mówionej. Miejmy nadzieję, że CD Projekt wyda odpowiednią łatkę poprawiającą te błędy. Po części te wszystkie wpadki rekompensuje nam bogate wydanie, w którym - oprócz płyty i instrukcji - znajdziemy także porządną solucję oraz trzecią część Broken Sword, w polskiej, kinowej wersji językowej.
W sam raz na zimowy weekend
Czwarta odsłona Broken Sword to dobra kontynuatorka uznanej przez wielu graczy serii. Nadal znajdziemy tu wciągającą fabułę, dobry humor oraz ciekawe zagadki, a wszystko to podlane jest niezłą oprawą graficzną i bardzo dobrą muzyką. Nawet pomimo kilku bugów i wpadek lokalizacyjnych Broken Sword: Anioł Śmierci to gra godna polecenia zarówno dla fanów serii jak i dla miłośników ogólnie pojętych przygodówek, którą… można spokojnie ukończyć w weekend, gdyż dostarcza ona niestety tylko około 10 godzin rozrywki. Za to bardzo mile spędza się przy niej czas. I gdyby nie to zakończenie...
Tytuł: Broken Sword: Anioł Śmierci
Gatunek: przygodowa
Wymagania sprzętowe: CPU 1,4GHz, 256 MB RAM, karta graficzna 128MB
Plusy:
+ ciekawa fabuła
+ powrót do systemu ponit&click
+ specyficzny humor
+ to w dalszym ciągu dobry Broken Sword...
+ niezła oprawa graficzna
+ bardzo dobra muzyka
Minusy:
- irytujące bugi
- wpadki lokalizacyjne
- ułatwienie przechodzenia elementów zręcznościowych
- krótka
Czas na opanowanie: 5 minut
Poziom trudności: średni
Producent: Revolution Software, Sumo Digital
Wydawca: THQ
Polski wydawca: CD Projekt
Cena: 99,90 PLN
Wersja: PL
Strona www: www.broken-sword.com