Gra na zimową nudę
Minąłem pośpiesznie Springfield Armory, skład broni istniejący tu od 1777 roku. Bawiący się niedaleko chłopcy udawali strzelaninę, ganiając się wokół zamarzniętej fontanny. W co innego mogli się bawić, gdy obrzucanie śniegiem stało się już nudne, tak samo jak wszelkie zabawy możliwe w domu? Dwie dziewczynki grały w grę zwaną "Kaczka na kamieniu", jaką pamiętałem jeszcze z własnego dzieciństwa. Każdy pomysł jest dobry w tym szarym mieście i gdyby zależało to ode mnie, zaleciłbym wszystkim mieszkańcom obowiązkowe szkolenia na temat organizacji czasu i zapełniania go czymś wartościowym.
Po następnych kilkunastu minutach dotarłem do YMCA International Training School – placówki, w której obecnie pracuję, a gdzie jeszcze do niedawna uczyłem się. Moje lekcje zaczynały się dopiero za czterdzieści minut. Zgodnie ze wczorajszym zaleceniem, musiałem udać się do kadr oraz dyrektora szkoły. Najpierw jednak zaszedłem do niewielkiej kanciapy, zwanej szumnie pokojem nauczycielskim, gdzie pozostawiłem płaszcz i walizkę. Nie zdziwiłem się nawet w momencie, gdy zobaczyłem jednego z kolegów po fachu, śpiącego w kącie na jednym z foteli. Stary Robertson w każdą środę miał długą przerwę pomiędzy swoimi lekcjami fizyki, a nie opłacało się mu wracać do mieszkania, które wynajmował na drugim końcu miasta. Ulotniłem się dyskretnie.Dyrektor uśmiechnął się na mój widok szeroko. Mimo zasadniczej różnicy wieku, byliśmy dobrymi przyjaciółmi jeszcze od czasów, gdy przychodziłem do jego gabinetu jako uczeń.
- Mam dla Ciebie zadanie, James.- zwrócił się do mnie po krótkim przywitaniu. - Jak z pewnością sam zauważyłeś, szkoła co roku przeżywa zimą pewien zastój. Do tego ludzie skarżą się, że większość ćwiczeń stawia na siłę, nie na zdolności. Nie wątpię – tu spojrzał się na mnie ze złowieszczym uśmiechem – że irytuje to i Ciebie. Dlatego też chciałbym Cię poprosić o zorganizowanie nowej gry, dobrej dla naszych uczniów, ale i... nauczycieli oraz mieszkańców. - Chce pan, bym stworzył nową dziedzinę sportu? - zawahałem się przez chwilę, patrząc z niedowierzaniem. - Przecież jest tylu bardziej doświadczonych nauczycieli wychowania fizycznego... Tylu starszych ode mnie stażem trenerów... - I każdy z nich robi tylko swoje, nie wykazując nawet krzty zainteresowania tym, co dzieje się poza zakresem ich obowiązków. Dasz radę, James, prawda? - spytał, odpowiadają natychmiast samemu sobie. - Wiem, że uda się. Dobrze pamiętam, jak zdziwiony i dumny zarazem byłem wtedy. Czas działać – pomyślałem. Wreszcie można było coś zrobić! - Przypominam zasady - powiedziałem wtedy do swoich osiemnastu uczniów, wyznaczonych niecały tydzień temu na zajęciach, jak również do ludzi, którzy wypełnili każde możliwe miejsce na trybunach. - Piłkę można rzucić w dowolnym kierunku, za pomocą jednej lub obu rąk. Wzrok zawodników, jak również widzów powędrował wtedy na moją rękę. - Nie wolno wam używać pięści do wyrzucenia piłki. Nie wolno też biec z nią. Wyrzucacie piłkę z miejsca, w którym stoicie, tak by osoba z waszej drużyny nie miała problemu złapać jej w trakcie biegu. Zabronione jest – tu zatrzymałem się na moment – popychanie czy przytrzymywanie innych zawodników. Widok ludzi czekających w skupieniu naprawdę motywuje. Czułem, jak moje słowa są pochłaniane przez gości na trybunach. Słyszeli wszak o czymś nowym, interesującym. - Mecz składał się będzie z dwóch piętnastominutowych połówek, podzielonych pięciominutową przerwą. - kontynuowałem - Drużyna, która w tym czasie najczęściej trafi do kosza, wygrywa. Objaśniłem następnie zasady fauli oraz reguły i punktowanie. Nastał kolejny moment, który utkwił mi w pamięci do końca życia. Rozpoczął się mecz. Dyrektor, siedzący obok mnie z radością oglądał, jak zawodnicy biegali po boisku. Sędziowanie, według spisanych przeze mnie reguł, pozostawiłem dwóm trenerom, działającym w mieście. - Brawo James! O to mi właśnie chodziło! Nastolatkowie i dorośli. Uczniowie, mieszkańcy miasta i nauczyciele. Każdy będzie mógł w to grać, nie zważając na siłę, ale na zdolności, które z każdym meczem będzie można doskonalić. Padł gol, po czym po chwili zabrzmiał gwizdek. Mecz zakończył się wynikiem 5:1. 15 stycznia 1892Jak się czuję? To pytanie zadano mi niejednokrotnie, gratulując pomysłu na nową grę, nazywaną coraz częściej koszykówką. Pozbyłem się uczucia bezradności, sprawiając, że dzieci chętniej przychodzą na wychowanie fizyczne. Zapewniłem rozrywkę starszym osobom, tracącym czas w domach. Pomysł sprawdził się, a czy przetrwa próbę czasu? Dzisiejsze wydanie jednej z gazet opublikowało zasady mojej gry. Być może nie tylko mieszkańcy tego miasta usłyszą o grze Jamesa Naismitha?
Potrzeba było lat, by powstały specjalne ligi, zrzeszające drużyny i organizujące zawody. Zaskakującym jest fakt, iż pomarańczowa piłka, natychmiast kojarząca się nam z koszykówką, po raz pierwszy użyta została dopiero w 1950 roku! W tym czasie ewoluował także sposób gry – pojawiło się m.in. kozłowanie, które nie było z początku przewidziane przez Naismitha. Idea została zachowana jednak od grudnia 1891 roku taka sama – koszykówka nie jest grą tylko dla najsilniejszych. Stawia też na umiejętności, na rozwój całego ciała. I zapewnia to, co dawała już podczas pierwszego meczu – ogrom rozrywki.
Głównym czynnikiem, dzięki któremu zdecydowaliśmy się na przytoczenie historii narodzin koszykówki jest premiera najnowszej gry z serii NBA Live. Zapewne duża część naszych Czytelników nie jest nawet świadoma, iż cykl wydawany przez EA Sports jest być może starszy od nich samych. Za jego bezpośredniego protoplastę uznać można, wydane w 1989 roku, a więc blisko sto lat po narodzinach „kosza”, Lakers vs. Celtics. Posiadacze komputerów osobistych, kompatybilnych z MS-DOS, otrzymali jedną z pierwszych produkcji opartych o licencję National Basketball Association (NBA). Od teraz każdy mógł „wcielić się” w Michaela Jordana czy Kareema Abdul-Jabbara i widzieć na ekranie monitorów znanych zawodników, choć nie ukrywajmy jednak, że wyobraźnia była wtedy dość potrzebna. O ile Lakers vs. Celtics czerpało tytuł z nazw zespołów, jakie osiągnęły historyczny sukces, tak dwie następne produkcje nazwano na cześć finalistów NBA z poszczególnych lat. Bulls vs. Lakers (1991) i Bulls vs. Blazers (1992) rozwijały pomysły zawarte w poprzedniej grze, dodając do gry kolejnych zawodników, następne zespoły oraz rozszerzając paletę ruchów, jakie mogły wykonywać sterowane przez graczy postacie. Krokiem milowym stała się produkcja Team USA Basketball, zawierająca licencjonowane nazwy zespołów i nazwiska graczy z całego świata. Niewątpliwe sukcesy doprowadziły wreszcie do premiery NBA Showdown 94 i zakończenia pewnego etapu dla tych gier. NBA Live 95 zadebiutowało na konsolach Sega Mega Drive/Genesis oraz SNES (ostatnią grą na nie było NBA Live 98). Ta i następne produkcje EA zyskały komentarze takich osób, jak Kenny Smith (emerytowany koszykarz), Verne Lundquist (obecnie pracujący dla telewizji CBS Sports) czy Marv Albert (komentator telewizyjny, wypowiadający się dla wielu sieci). Seria zawitała na wszystkich konsolach z rodziny Playstation (także przenośne Portable), obu Xboksach, urządzeniach Segi oraz Nintendo. By opisać każdą z gier serii, należałoby stworzyć dość obszerną encyklopedię. Tylko prawdziwy fan jest w stanie spamiętać i wymienić większość (bo raczej nie wszelkie) zmiany, jakie pojawiały się na przestrzeni lat. Jakkolwiek sport na ekranie na pewno może dawać dużo frajdy, należy jednak pamiętać o idei, jaka przyświecała dyrektorowi YMCA International Training School oraz Jamesowi Naismithowi. Najważniejszy jest nasz rozwój, warto więc czasami oderwać się od ekranu i wykonać kilka rzutów piłką.