Miasto jak i jego okolice są jednym z tych aspektów produkcji, nad którymi twórcy pochylili się w sposób szczególny. To w końcu za jego sprawą jeżdżenie będzie strasznie wciągające albo nijakie tudzież wręcz nudne. W tym wypadku mowa może być jedynie o tej pierwszej opcji. Twórcy zrobili tak świetną infrastrukturę, że samo bezcelowe jeżdżenie mogłoby być tutaj esencją rozgrywki – niczym w TDU.
Paradise City jest podzielone na pięć dzielnic. Downtown Paradise jest typowym centrum miasta, z wieloma bocznymi uliczkami i zakamarkami pomiędzy budynkami. Równie dużo poskręcanych ulic jest w Palm Bay Heights, luksusowej dzielnicy mieszkalno-wypoczynkowej. Znajdziemy tutaj plaże oraz budynki charakterystyczne dla bogatszych dzielnic w miastach. Harbor Town jest częścią nabrzeżną, dróg jest mniej, są także prostsze. Warto zajrzeć tutaj do doków, w których idzie się bardzo fajnie pobawić, manewrując między kontenerami i stoczniowymi zabudowaniami. Częściami pozamiejskimi są Silver Lake i White Mountain. Pierwsza z nich dostarcza nam długich prostych, na których można mknąć z wielkimi prędkościami, natomiast druga z nich to typowe górskie serpentyny. Drogi na tam są poskręcane i wiją się pomiędzy kolejnymi wzniesieniami. Co ważne - cały obszar dostępny jest od razu. Nie ma żadnego stopniowania dostępu do dzielnic. Tak jak zaczynam grę, tak możemy zwiedzić od razu całą mapę. Jest to z jednej strony bardzo fajne, bo czujemy się jak w otwartym świecie, z drugiej jednak już po dwóch-trzech godzinach, a więc czasie stosunkowo krótkim, poznamy większość tras. Podczas jazdy, zarówno w trybie zawodów, jak i wolnej jazdy, należy się bacznie rozglądać na boki w poszukiwaniu skrótów, specjalnych miejsc czy rzeczy. Twórcy umieścili na mapie 400 skrótów do znalezienia, 120 billboardów do zniszczenia, 35 miejscówek (cztery rodzaje: pięć śmietnisk z samochodami, pięciu lakierników, 14 stacji paliwowych i 11 punktów naprawczych) oraz 50 specjalnych skoków do wykonania. Jak zatem widać, jest co robić. Gdy rozpoczynamy rozgrywkę, mamy dostępne jedynie jedno auto oraz warunkowe prawo jazdy. Wraz z postępem, czyli kolejnymi wygranymi zawodami, dodawane są do niego punkty. Gdy przekroczymy podane progi, dostajemy wyższe prawo jazdy, aż z kategorii E osiągniemy kategorię A. Co jakiś czas, na ulicach pojawiają się nowi kierowcy, którzy chcą się z nami zmierzyć. Podczas jeżdżenia sobie po Paradise City, ujrzymy wtedy szybko jadący samochód wyróżniający się spośród innych pojazdów na drodze. Należy się za takim delikwentem jak najszybciej udać, po czym skasować jego autko na barierce lub gdzie tylko się da. Po takiej akcji samochód trafia na śmietnisko, skąd możemy go zabrać. Wtedy wystarczy udać się do punktu napraw i już cieszymy się nowym pojazdem. Ogólnie aut w grze jest aż 75. Znajdziemy wśród nich różne typy: starocie, wozy typowo amerykańskie czy japońskie, pojazdy typu SUV czy zrobione na wzór super-samochodów. Tym razem są mniej oparte na prawdziwych modelach, a bardziej fikcyjne, choć czasami podobieństwo do znanych wozów aż bije po oczach. Dzielą się na trzy kategorie. Pierwszą z nich są auta nastawione na jazdę agresywną, drugą te na szybką, a trzecią grupą są te, które najlepiej nadają się do robienia akrobacji. Różnice pomiędzy nimi, jak np. występujące w nitro, opisaliśmy we wczorajszym tekście i nie będziemy się dzisiaj powtarzać. Wszystkie samochody łączy fakt, iż wykonane są po prostu cudownie. Każde auto jest na swój sposób piękne, a dokładność oddania każdego elementu i praca, jaką włożono w ich stworzenie, dają świetny efekt. Bardzo fajną sprawą jest to, że praktycznie nie występuje tutaj coś takiego, jak menu. Chcemy nowy samochód – musimy pojechać na śmietnisko. Naprawę albo przemalowanie – to samo, jedziemy w konkretne miejsce. Podobnie jest z wyścigami. Na całej mapie umieszczonych jest dokładnie 120 różnych eventów oraz 64 drogi do zajęcia. Przejmowanie drogi odbywa się w taki sposób, że trzeba przejechać nią jak najszybciej oraz przebić na niej ustalony w trybie showtime wynik . Jeżeli pobijemy ustalone wyniki, oznaczamy ją jako naszą. Co do wyścigów, należy je najpierw znaleźć. Gdy mamy ochotę wziąć w którymś udział, wystarczy, że naciśniemy LT odpowiadający za hamulec, a następnie dodamy gazu przyciskiem RT. Dowiemy się wtedy, dokąd jest wyścig i po chwili już startujemy – a wszystko to bez żadnych ekranów ładowania, co bardzo pozytywnie wpływa na rozgrywkę. Typów zmagań jest kilka. Pierwszym z nich jest zwykły wyścig do mety – Race. Ciekawą innowacją jest to, że sami sobie ustalamy trasę. Znamy jedynie punkt docelowy oraz proponowaną przez GPS drogę. Reszta zależy od nas, jeżeli tylko chcemy, możemy pojechać dokładnie w przeciwną stronę. Następnym trybem jest Road Rage, w którym w określonym czasie musimy „sprzedać” takedown podanej liczbie przeciwników. Jego przeciwieństwem jest Marked Man, gdy to my jesteśmy celem dla reszty uczestników, a naszym zadaniem jest cało i zdrowo dotrzeć na metę. Stunt Run jest trybem dla kaskaderów, należy w nim osiągnąć, poprzez robienie ewolucji, podany wynik punktowy. Najmniej pasjonującym trybem jest Burning Route – jest to odpowiednik Time Attack z innych gier. Istnieje także następca Crasha – Showtime, za pomocą którego przejmujemy ulice. Włączamy go w dowolnym momencie, po prostu rozpędzamy się i naciskamy równocześnie LB i RB. Gra wchodzi wtedy w tryb showtime, a my, tak jak to było w Crashu, dokonujemy jak największej demolki. Model sterowania samochodami jest typowo Burnoutowy, jednakże, w porównaniu do poprzednich części, auta są cięższe i zachowują się stabilniej. Czy to krok w stronę realizmu? Raczej nie. Za to na pewno krok w dobrą stronę, gdy idzie o przyjemność z jazdy oraz ogólną grywalność. Każdy model samochodu steruje się troszkę inaczej, jednakże wszystkie dają sporo przyjemności i w prosty sposób pozwalają czerpać maksimum zabawy z jazdy. Warto zwrócić uwagę na przeznaczenia samochodów, charakteryzują one w pewnym stopniu sposób, w jaki je się prowadzi. Wiadomo, auto typu „speed” już z samego założenia jest inne, niż wóz z grupy „stunt”. Pochwalić można także fizykę, która jak na grę typowo zręcznościową stoi na bardzo wysokim poziomie. Auta postronne podczas zderzeń zachowują się prawidłowo, to samo dotyczy różnych przedmiotów, w które uderzamy. Zdarzają się czasem problemy z przenikaniem się obiektów, są jednak nieczęste, dzięki czemu łatwe do wybaczenia. Kolejną sprawą, za którą przyznajemy Burnout: Paradise ogromnego plusa, jest system zniszczeń naszego samochodu oraz wozów przeciwników. Czegoś takiego jeszcze nie było. To naprawdę niesamowite uczucie oglądać w zwolnionym tempie jak auto rozpada się na kawałeczki, szyba idzie w drobny mak, karoseria wgniata się albo w ogóle rozpada, a chwilę później wracamy do oglądania akcji w normalnej prędkości, a nasz - już wrak - koziołkuje jeszcze kilkanaście razy, po czym wreszcie ląduje jako zdeformowane „coś”. Podczas grania w tą część Burnout’a, także fani rozgrywek on-line poczują się jak ryby w wodzie. By przenieść się do świata live, należy nacisnąć jeden przycisk i już jesteśmy połączeni z innymi graczami – bez oglądania ekranów ładowania ani nawet bez ruszania się z miejsca, w którym aktualnie jesteśmy. Tam czekają na nas nowe zadania i możliwości, jednakże nam osobiście, z przyczyn technicznych, nie dane było ich przetestować. Wyglądały jednak zachęcająco. Szczególnie mały ficzer, który robi zdjęcie naszemu przeciwnikowi w momencie, gdy go „takedownujemy” – oczywiście o ile ma on podłączoną kamerkę. Jak przystało na prawdziwą grę nowej generacji, grafika w Burnout: Paradise zwala z nóg – oczywiście pod warunkiem, że gramy na odpowiednim telewizorze. Jedno można powiedzieć na pewno: ta gra będzie wyglądała świetnie jeszcze przez kilka lat. Grafika jest przede wszystkim oryginalna, a to dzięki zastosowaniu ciekawych filtrów i rozwiązań. Jednocześnie zrobiona jest także dokładnie, co widać chociażby po modelach samochodów czy wykonaniu budynków itp. Wszystko to razem sprawia, że podziwiamy ją nawet po kilku godzinach grania. Lepszej rekomendacji chyba nie trzeba.Pochwały kierujemy także w stronę soundtracku. Rockowe brzmienie, które na nim króluje, doskonale wpasowuje się w klimat gry i w bardzo miły sposób umila nam czas przy niej spędzony. W grze znajdziemy utwory takich zespołów jak Alice In Chains, Depeche Mode, Jimmy Eat the World czy przede wszystkim Guns’N’Roses i ich tytułowy utwór „Paradise City”. Listą piosenek można w dość szeroki sposób „żonglować”, ustalając, które numery i kiedy mają być puszczane. Odgłosy towarzyszące nam podczas jazdy także są doskonałe, wszystko ryczy i piszczy dokładnie tak jak trzeba. Gdybyśmy przyznawali oceny, za audio byłaby maksymalna nota.
Podsumowując, Burnout: Paradise jest tytułem wyśmienitym. Jeżeli tylko posiadacie konsole PlayStation 3 lub Xbox 360 i lubujecie się w wyścigach samochodowych, to nie macie na co czekać. Ten tytuł po prostu trzeba mieć. Jeżeli nie macie konsoli – jest to ogromny argument, który powinniście zapisać na kartce w kategorii „za kupnem konsoli”. Na pewno nie pożałujecie. A my tymczasem wracamy do Paradise City… mając przeczucie, że z tą produkcją jeszcze się spotkamy pod koniec roku, w podsumowaniu najlepszych gier 2008. Na pewno nie zabraknie tam dla niej miejsca. Po prostu nie może.
Poniżej przedstawiamy trzy filmy z gry Burnout Paradise, abyście mogli na własne oczy przekonać się, jak wygląda rozgrywka i czy kraksy są faktycznie tak efektowne. Oczywiście nic nie zastąpi obejrzenia tej gry na żywo, najlepiej z padem w rękach, samemu prowadząc samochód...