Gra oferuje nieporównywalnie większą swobodę i zakres możliwości, niż wcześniejsza odsłona. Przede wszystkim gracz dysponuje tym razem dowolną niemalże ilością "wolnego czasu", który spędzać może na wykonywaniu różnorakich zadań pobocznych, eksploracji terenu miasta czy doglądaniu któregoś ze swoich interesów. Oprócz klasycznego zbierania znajdziek, otrzymujemy bowiem również możliwość – z czym wiąże się zawsze łańcuch questów – przejęcia patronatu i jedynego stanowiska kierowniczego w salonie samochodowym czy studiu produkującym filmy z gatunku XXX. W ten oto sposób Tommy może powoli rozpocząć budowanie własnego przestępczego imperium, zaś zarobione pieniądze inwestować w nieruchomości. Mówiąc krótko – otrzymujemy również możliwość zakupienia domów czy apartamentów dających nam dodatkowe schronienie i możliwość zapisania stanu gry. Cała reszta to już klasyczne GTA: kradzieże samochodów, pościgi po ulicach, pobicia, rozboje, morderstwa...
Pięć lat obecności na rynku i fakt, iż jest to port z PS2, odcisnęły dość wyraźnie swe piętno na grze. Choć graficznie lepsza od poprzedniczki, w dobie next-genowych produkcji wygląda jednak dość przaśnie i ubogo. Trudno zachwycać się kanciastymi postaciami czy mało dokładnymi modelami pojazdów. Tutaj jednak – o dziwo – sytuację ratuje właśnie ten nieco cukierkowy klimat, nasączony wszechobecnymi ciepłymi i pastelowymi barwami, który pozwala jakoś przełknąć toporną grafikę świata przedstawionego. Kto choć raz widział zachód słońca w Vice City, doskonale wie o czym mowa. Zbrodnią byłoby za to powiedzieć coś złego o udźwiękowieniu. I nie chodzi tu o dialogi czy odgłosy środowiskowe, ale o będące już znakiem firmowym serii rozgłośnie radiowe, których słuchać możemy w pojazdach. Od "białego Murzyna" Jacksona, po Brytyjczyków z Iron Maiden – hit za hitem i wielki, sentymentalny powrót do lat młodości dla osób urodzonych jeszcze w latach siedemdziesiątych.
Jedno jednak jest pewne – przynajmniej pod jednym względem nic się przez te siedem lat nie zmieniło. A mowa tu o rzeczy w grach najważniejszej, czyli grywalności. To zresztą chyba cecha wspólna wszystkich części cyklu, gdyż nawet te pierwsze, oferujące dwuwymiarową grafikę w nietypowym rzucie z lotu ptaka, jeszcze długo po swej premierze przyciągały nowych graczy. Nie inaczej jest z Vice City – jeśli tylko przymknąć oko na niedoskonałości techniczne, tytuł wciągnie chyba każdego. Chyba, że ktoś ma wybitną alergię na naprawdę, ale to naprawdę, duże dawki przemocy. Bo Vice City, mimo swej jarzącej się papuzimi kolorami otoczki, jest jednak opowieścią o bandycie i gangsterze. I to dość bezwzględnym.