Jeszcze jednym elementem zabawy jest drużyna. Może składać się maksymalnie z ośmiu osób, które przyłączają się do nas w trakcie wędrówki. Niestety, nie mamy wpływu na ich zachowanie, a ich umiejętności wykorzystywane są automatycznie. Dla przykładu, jeśli któryś z towarzyszy może zadać na początku tury danemu przeciwnikowi jakieś obrażenia, po prostu czyni to i tyle. Ostatnim wartym wzmianki "ficzersem" gry jest zdobywanie miast. Robi się to dokładnie tak jak w czasie bitew z przeciwnikami, z tym że miasta mają na ogół większą ilość punktów życia. Po zdobyciu miast możemy je odwiedzać, gromadząc w ten sposób dodatkowe fundusze.
Malowanie i śpiewanie
W recenzji gry trudno pominąć elementy oprawy dźwiękowej i graficznej. Muzyce nie można zarzucić nic - na kolana nie powala, jednak też nie powoduje frustracji przy czwartej godzinie spędzonej na graniu. Jest to po prostu takie sobie spokojne "plumkanie w tle". Stonowana, spokojna i delikatna muzyka jest jak balsam dla uszu i nie męczy po dłuższej zabawie. Z grafiką sprawa jest nieco bardziej złożona. Gdyby oceniać ją w oderwaniu od całej rozgrywki – trzeba by było napisać, że jest słaba. Mapa obszaru nie jest nad wyraz szczegółowa, naniesione na niej symbole postaci, miast i innych miejsc nie mogą się równać z tymi choćby z HOM&M. Brakuje również elementów 3D i wszystko jest płaskie.
Kiedy natomiast przenosimy się na ekran walki, no cóż... poza ikonami z sylwetką bohatera i przeciwnika widać tylko... kulki. I jak tu ocenić grafikę? No owszem, kolorki kulek ładne, zróżnicowane, jest nawet coś na kształt animacji wybuchu, ale przecież Oblivion to raczej nie jest... Fajnie natomiast wyglądają ukazujące się podczas rozmów plansze, choć są one statyczne, a także niezbyt liczne przerywniki animowane. Oceniając grafikę, należy jednak wziąć pod uwagę jeden fakt – tej gry nie kupuje się dla pięknej grafiki i wysokich wrażeń estetycznych. Dlatego też piszemy zupełnie jasno: grafika jest słabiutka, ale w zabawie nie przeszkadza to ani trochę.
Warto również wspomnieć, że gra została w całości zlokalizowana. Oczywiście, obecnie to w zasadzie standard, ale jednak w przypadku Puzzle Quest: Challenge of the Warlords, tłumacze wykonali kawał niezłej roboty, zważywszy na złożoność świata, odwołania do licznych postaci, wydarzeń i legend. Czytając napisy w naszej ojczystej mowie o wiele łatwiej "wytworzyć w sobie" prawdziwy klimat sesji RPG. Bez nich byłoby to – naszym zdaniem – trudniejsze, chyba że stopień znajomości mowy Szekspira byłby u odbiorcy dość zaawansowany.
A werdykt brzmi:
Pora na podsumowanie, które akurat w przypadku tej gry okazuje się, paradoksalnie, dość łatwe. Puzzle Quest: Challenge of the Warlords to tytuł niebywały. Ukazuje niezbicie, że najważniejszy jest pomysł na oryginalną rozgrywkę, a nie wypasiony silnik graficzny. Autorzy zaserwowali nam pełnokrwiste RPG, z osobliwym wprawdzie, ale bardzo wciągającym systemem rozgrywania bitew. Owe kulki występują w tylu odmianach, że nie sposób się nudzić. Choć – i to też dość jednoznaczna konstatacja – jeśli ktoś na dźwięk słowa "kulki" dostaje wysypki i torsji, powinien trzymać się od tej akurat pozycji jak najdalej.
Materiał filmowy - wideorecenzja gry