Tury podzielono na pięć faz. Pierwsza dotyczyła losów władcy (czy przeżył kolejne cztery lata i - ewentualnie - kto został jego następcą) oraz wydarzeń losowych. Ilość i rodzaj wydarzeń politycznych – dotyczących całego świata - zależały od epoki historycznej, zaś jedno wydarzenie ekonomiczne przysługiwało z automatu każdemu mocarstwu. Potem następowała faza dyplomacji – jedna z najzabawniejszych. W jej czasie wykonywane były akcje związane z neutralnymi (nie kierowanymi przez graczy) państwami i... negocjacje pomiędzy uczestnikami zabawy. Mniej lub bardziej jawne. Ta faza mogła się przeciągnąć, to w jej czasie wychodziło się "na papierosa", by wrócić z planami inwazji.
Pora na jeden z najbardziej złożonych elementów: ekonomię. W fazach trzeciej i czwartej zbierało się i wydawało kasę. Źródeł potencjalnego dochodu istniało całkiem sporo (nic więc dziwnego, iż zwłaszcza pierwsza Europa Universalis nie zadowoliła fanów planszówki), ale też i wydatki nie należały do bagatelnych... Nie ma sensu wdawać się w detale mechaniki i dokładnie analizować wpływ poszczególnych elementów na budżet kraju, ograniczmy się więc do pobieżnej wyliczanki. Podstawowym, ale nie wystarczającym źródłem były podatki z kontrolowanych prowincji (własnych i wasalnych). Nieco inaczej rozliczało się kolonie, które posiadały sześć stopni rozwoju. Prawdziwym motorem napędzającym imperium pozostawał jednak handel. Lokalny, zagraniczny i związany z Ośrodkami Handlu. Dochodziły do tego zyski z ulepszeń i szereg innych drobiazgów. Wiele z tych elementów nigdy nie pojawiło się w szwedzkiej grze komputerowej – na przykład złoto z kopalni na ziemiach Inków i Azteków, które trzeba było bezpiecznie dostarczyć do Europy (kłania się słynna hiszpańska Złota Flota). Cała przyjemność z podliczania kasy wpływającej do imperialnego skarbca psuł jeden element – wydatki następujące w fazie administracyjnej. Przede wszystkim trzeba było opłacić wojska. Zależnie od wybranego kraju i momentu w historii było to mniej lub bardziej przerażające. Samo powoływanie pod broń nie pociągało za sobą drastycznych kosztów, ale... na tym polegała pułapka. Bo potem trzeba było regularnie opłacać wojaków, a dopiero to poważnie drenowało skarbiec. A dodajmy do tego otwieranie faktorii handlowych, rozwijanie kolonii, rozbudowę infrastruktury... Żeby nie było za prosto (ot, taki sarkazm), każdy kraj miał limit potencjału gospodarczego, więc trzeba było wybrać, na czym priorytetowo się koncentrować. A nawet i wtedy wystarczył nieudany rzut kością, by zniweczyć ambitne plany...Zasady walki wymagały nieco czasu na opanowanie. Uwzględniały bardzo wiele elementów, w tym odległość, do jakiej na terytorium wroga mogą operować armie nie ryzykując przerwania zaopatrzenia i śmierci głodowej (przy słabym dowódcy straty mogły sięgnąć nawet 80% stanu liczebnego!). Skoro już wspomniane zostało o dowódcach, to warto zaznaczyć, że w grze pojawiało się ponad 200 historycznych generałów – zwykle znacznie lepszych od standardowych, bezimiennych, dostępnych dla danej nacji. Oczywiście, tak jak wszędzie w Europie Universalis i tu krył się haczyk... Dowódcy mieli przypisane do siebie współczynniki "ważności". Największa armia musiała być dowodzona przez kogoś z najwyższym priorytetem – a nie dla każdego kraju był to najlepszy współczynnikowo zawodnik. Ot, taka lekcja historii, w której nadęci buce prowadzili często na zatracenie najlepsze wojska, mimo iż kraj posiadał lepszych speców.
Nie bez powodu opisując planszową Europę Universalis, używamy czasu przeszłego. Szczyt popularności przeżywała bowiem dekadę temu, a dziś jest produktem niemal zapomnianym. Nigdy nie doczekała się nowego wydania po angielsku, które posiadałoby profesjonalne tłumaczenie zasad. Dziś trudno znaleźć kogoś, kto posiada egzemplarz gry, a jeszcze trudniej kogoś, kto dalej w nią grywa. Europa Universalis doczekała się jednego rozszerzenia, dodającego kolejny stosik żetonów i wprowadzającego nowe zasady. W sieci można też znaleźć nieoficjalne modyfikacje zasad, a sam Philippe Thibault przygotował nową ulepszoną graficznie mapę, na którą przy odrobinie szczęścia da się trafić, przeszukując nieliczne istniejące jeszcze strony fanowskie.Być może dzięki temu artykułowi pojawi się ktoś, kto posiada francuską lub angielską edycję gry i od lat nie ma z kim w nią się pobawić. Być może napisze tu na forum i znajdzie chętnych do podboju świata. Być może... ale to raczej wątpliwe. Planszowa Europa Universalis to już przeszłość. Przykre to, ale prawdziwe...