Polowanie na Jedi
Nie powinno zatem nikogo dziwić, że dokładnie tymi słowami, „wyjeżdżającymi” z dołu ekranu, rozpoczyna się najnowsza gra Lucas Arts - Star Wars: The Force Unleashed. Trzeba przyznać, że jest ona swego rodzaju fenomenem. W kilka dni po jej wydaniu sprzedała się w nakładzie ponad półtora miliona egzemplarzy, co uczyniło z niej najlepiej sprzedającą się grę z pod tego znaku wszechczasów, jednakże patrząc na opinie krytyków, ciężko to zrozumieć. Przeciętna ocen w Internecie wynosi mniej więcej 71%, czyli wcale nie jakoś rewelacyjnie. Oczywiście nie jest to zły wynik, ale po grze tak oczekiwanej można było spodziewać się więcej.
Co zatem wpływa na tak rozbieżne zdania recenzentów i zwykłych graczy oraz na czym polega fenomen tej gry? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta, podobnie jak rzetelna ocena TFU. Można powiedzieć, że tytuł ten jest pełen sprzeczności; raz oszałamia i nie pozwala oderwać się od ekranu, a kiedy indziej z kolei sprawia, że ma się ochotę wyrzucić pada za okno. Oczywiście wyniki sprzedaży są ogromną zasługą marketingu. Wszak bum na tę grę rozpoczął się na długo przed tym, zanim ona w ogóle powstała. Zresztą nie ma się co dziwić fanom, skoro zapowiadał się nie tylko pierwszy od dawna gwiezdno-wojenny tytuł akcji przeznaczony na konsolę, ale również pierwszy, w którym z założenia gra się Sithem. Do tego zapowiadane cuda technologiczne, które można w grze zobaczyć, również musiały stanowić mocny wabik.Z drugiej jednak strony produkt końcowy daleki jest od ideału i posiada sporą ilość mniejszych i większych błędów oraz niedoróbek, nie ma się więc co dziwić krytykom, że i noty nie były najlepsze. Jednakże, jak to często bywa, rzeczywistość weryfikuje wszystkie abstrakcyjne oceny. Przyjrzyjmy się zatem zaletom i wadom tej gry.
Przede wszystkim należy powiedzieć jedno: ta gra potrafi przykuć do telewizora. Grając w nią, zauważa się jej wszystkie ciemne strony, ale jakoś zazwyczaj nie ma czasu zwracać na nie uwagi w natłoku akcji. Zaczyna się bowiem naprawdę z przytupem, gdyż wcielamy się w postać samego Lorda Heł… to znaczy Dartha Vadera. W krótkim wstępie dziejącym się na Kashyyyk, czyli rodzimej planecie Wookiech, mamy możliwość zapoznać się z podstawowym sterowaniem oraz dowiedzieć się, w jaki sposób Mistrz Sith odnalazł swego ucznia. Mimo że duszenie kudłatych stworów za pomocą mocy jest bez wątpienia fajne, to cała zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy zaczynamy grać Starkillerem, czyli głównym bohaterem fabuły. Po raz pierwszy w historii gier komputerowych osadzonych w uniwersum gwiezdnych wojen dostajemy w swoje ręce postać od początku będącą Sithem. Oczywiście mrocznym Jedi można był zagrać już chociażby w Knights of the Old Republic, ale każdy kto tego próbował wie, jaka to była mordęga. Tymczasem tutaj od razu nasza postać dzierży czerwony miecz świetlny i nie ma skrupułów dotyczących niszczenia i zabijania. Co więcej, służymy samemu Darthowi Vaderowi jako zabójca Jedi, którzy przetrwali Wojny Klonów. Jednak naszym głównym celem jest pomóc mrocznemu Lordowi w zabiciu Impreatora Palpatine, by móc miast niego rządzić galaktycznym imperium. Sama fabuła nie jest może zbyt skomplikowana, ale z drugiej strony jest całkiem znośna. Mamy tu zdradę, morderstwa oraz pełno walk na miecze świetlne, czyli to wszystko, co tygrysy lubią najbardziej. Bohaterowie niezależni przedstawieni są bardzo dobrze i naprawdę można polubić nieodłącznych towarzyszy Starkillera, czyli cały czas próbującego go zabić holo-droida Proxy oraz piękną panią pilot Juno Eclipse. Ponadto nie oszukujmy się - w tej grze to nie fabuła się liczy najbardziej. Wszystko bowiem czego pragniemy to...Moc, Moc, nieograniczona Moc!!!
A Mocy dostajemy tu wręcz w nadmiarze. Nie było jeszcze gry, w której moglibyśmy w taki sposób z niej korzystać. Zapomnijcie o wszystkim, co do tej pory widzieliście; Force Unleashed naprawdę pod tym względem rządzi niepodzielnie. Moc jest tu odpowiedzią na wszystkie twoje problemy, a jako że gra się Sithem, nie trzeba przy tym zawracać sobie głowy, czy aby na pewno wykorzystujemy ją w słusznej sprawie. Na pewno jest słuszna, ponieważ jest nasza.Cała gra skonstruowana jest w ten sposób, by jak najlepiej oddać użycie Mocy. Mamy tu bowiem znany i lubiany silnik fizyki Havoc oraz zupełnie nowe narzędzie, jakim jest Digital Molecular Matter DMM odpowiada między innymi za to, w jaki sposób różne materiały reagują na kolizje oraz model zniszczeń. Dlatego też zupełnie inaczej zachowuje się pękające drewno, tłukące się szkło a jeszcze inaczej drąca się plecha. Twórcy gry postarali się wykorzystać jak najwięcej zabaw z fizyką. W tym celu umieścili sporo różnych łamigłówek, w których zazwyczaj musimy wywnioskować co na czym postawić, aby dostać się do kolejnego holocronu. Nie jest to może bardzo nowatorskie, gdyż podobne rozwiązania widzieliśmy już choćby w Half-Life 2, niemniej wciąż sprawia to sporo frajdy.
Ciemna strona Nie wszystko jest niestety takie wspaniałe, jakby się z początku wydawało. W miarę upływu czasu spędzonego nad grą zaczyna się dostrzegać niestety również jej wady, które to potrafią być naprawdę irytujące i psuć przyjemność płynącą z grania. Tymi, które najpierw rzucają się w oczy, są oczywiście wszelkie błędy techniczne. Dość szybko da się zauważyć, że nie wszystko jest w The Force Unleashed takie piękne. Cała gra zrobiona jest dość nierówno i obok świetnych lokacji, takich jak wymienione już Rexus Prime czy Felucia, mamy również zupełnie nieudane, takie jak choćby Kashyyyk. Nie tylko jest ona dużo gorsza koncepcyjnie, ale również wydaje się mniej starannie oteksturowana, a rozpikselowane liście boleśnie kłują w oczy.
Również osławione DMM i Euphoria w niektórych miejscach sprawiają się znakomicie, lecz w innych wydaje się ich brakować. Wygląda to tak, jakby bez wyraźnego powodu zostawiono na planszach niektóre przedmioty, zupełnie niepodatne na wpływ fizyki świata. Normalnie można by to zapewne przeoczyć, ale kiedy lwia część gry polega na wyrywaniu przedmiotów ze ścian i łamaniu drzew, takie wyjątki widać niestety na pierwszy rzut oka. Co do Euphorii - ten w zapowiedziach niesamowity system odpowiedzialny za reakcje postaci sterowanych przez komputer okazał się jedynie połowicznym sukcesem. Nie zrozumcie nas źle, w większości wypadków działa naprawdę fajnie, unoszeni mocą przeciwnicy próbują się chwytać barierek lub też siebie nawzajem, ale już na przykład stojący dalej przeciwnicy nijak nie reagują na to, że rzucamy w nich ciężkimi przedmiotami i nie ruszą się w naszą stronę, by nas zaatakować. Również mimo całkiem rozbudowanego instynktu samozachowawczego brak im ewidentnie zmysłu taktycznego. Zaatakowani przez nas zachowują się zupełnie jak Smerfy podczas ataku Gargamela na ich wioskę. Rozpierzchają się i zaczynają nas bezładnie ostrzeliwać lub też bezmyślnie rzucają się na nas z bronią białą, przez co czujemy się zazwyczaj jak kot, który wpada w stado myszy. O ile takie zachowania pasują jeszcze do grzyboludów z Felucii, to już widziane u szturmowców czy rebeliantów budzą po prostu niesmak.Jeśli chodzi o walkę, to popełniono tu jeden - acz bardzo poważny - grzech. Otóż to, co w założeniu stanowi centralny punkt rozgrywki, czyli pojedynki z rycerzami Jedi, jest niestety bardzo monotonny. Cały pojedynek polega na tym, by znaleźć jedną sztuczkę, na którą najbardziej podatny jest nasz przeciwnik, wykorzystywać ją jak najczęściej do momentu, w którym rozpoczyna się interaktywny filmik kończący całe starcie. Oczywiście pojedynki te mają swoje mocne strony, takie jak na przykład mocowanie się mieczami świetlnymi czy też właśnie końcowe animacje, na które mamy wpływ, ale niestety są zbyt mało dynamiczne i przez to stają się nudne. Dochodzi wręcz do tego, że większą frajdę sprawia nam pojedynek z większymi przeciwnikami, takimi jak rancory czy AT-ST, ponieważ są dużo szybsze i dzięki temu w całości bardziej efektowne.
Jak więc widzicie, nie jest łatwo jednoznacznie ocenić tę grę. Z jednej bowiem strony, sami będąc fanami Gwiezdnych Wojen, mieliśmy olbrzymią frajdę z grania w ten tytuł, a z drugiej strony jego wady są zbyt poważne, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Tak czy inaczej, Star Wars: The Force Unleashed jest grą niezłą, choć nie do końca spełnia nadzieje w niej pokładane. DMM i Euphoria są narzędziami posiadającymi naprawdę spory potencjał, ale ewidentnie ich twórcy nie do końca wiedzieli jak je w pełni wykorzystać. Walka z innymi Jedi jest z jednej strony dość monotonna, ale też interaktywne animacje, które je kończą, z nawiązką nam wszystko wynagradzają.Podsumowując, Star Wars: Force Unleashed dla fanów jest pozycją wręcz obowiązkową, ci, którzy Gwiezdne Wojny lubią, też nie poczują się grą zawiedzeni, a ci, którzy ich nie lubią, lepiej aby tego tytułu w ogóle nie dotykali. Miejmy nadzieję, że wszelkie wady zostaną naprawione w przyszłych częściach, bo z takimi wynikami sprzedaży nie mamy wątpliwości, że takie nadejdą. Zatem saga będzie trwać nadal. Niech moc będzie z Wami.