Genewars
Niestety, choć ukazanie się Hi-Octane nie spowodowało jakiegoś drastycznego spadku zaufania graczy dla Bullfroga, przyjęło się traktować ten moment za początek powolnego upadku studia. Choć oczywiście po 1995 roku ukazało się jeszcze wiele niezwykle udanych i kultowych gier, nie da się ukryć – o czym też wspomina przecież Trowers – że atmosfera w studiu zaczęła coraz bardziej przypominać typowy zakład pracy, niż wcześniejszą grupę zapalonych maniaków. Pamiętajmy jednakże o jednym, bardzo ważnym fakcie – od początku tegoż właśnie roku studio przestało być w pełni samodzielne i stało się własnością EA. Tutaj wspomnimy o jeszcze jednej grze, która również w oczach wielu graczy nie powinna stanowić powodu do dumy dla ekipy spod żabiego znaku – Genewars.Gra w założeniach miała wszystko to, czego potrzebował klasyczny hit Bullfroga: dynamiczną rozgrywkę i oryginalne wykorzystanie zdałoby się doskonale znanych elementów. Wyobraźmy sobie bowiem grę strategiczną z mocno rozbudowanymi elementami zarządzania zasobami, ograniczonym wpływem na ukształtowanie terenu i... możliwością krzyżówek genetycznych między zamieszkującymi dany teren gatunkami. Wydawałoby się, że to pomysły, które powinny zapewnić grze poczesne miejsce w historii gatunku. Niestety, całkowicie zawiodło tym razem wykonanie, co wydaje się wręcz niemożliwe w przypadku tego studia. Cóż bowiem z tego, że założenia ocierają się o geniusz, skoro sama rozgrywka bardzo szybko przestaje być przyjemnością, a zaczyna być drogą przez mękę? Tym bardziej, że dotyczy to tak – wydawałoby się – podstawowych jej elementów, jak choćby frustrujące problemy z zaznaczeniem właściwej jednostki.
Tak czy inaczej, gra nie zyskała zbyt pochlebnych opinii zarówno ze strony graczy, jak i recenzentów. Jedną z podstawowych przyczyn było – mające zapewne na celu intensyfikację doznań – niezwykle szybkie tempo rozgrywki, wręcz porażające mniej wprawnych użytkowników. W przeciwieństwie do większości strategii o podobnym charakterze, gra nie pozwalała na złapanie oddechu, nie wspominając o przyjemności wynikającej z możliwości podziwiania swoich dokonań. Na to po prostu nie starczało czasu. Dość symptomatyczna jest wypowiedź recenzenta GameSpot, który narzeka, iż w pewnym momencie stracił jednego z naukowców, gdyż... nie zdążył przewinąć mapy w odpowiednie miejsce. Nawet nie po to, by zapobiec nieszczęściu, lecz aby choćby zobaczyć, co było jego przyczyną. Trudno każdą z omówionych gier nazwać jakąś spektakularną porażką, która sama z siebie doprowadziła do upadku studia. Wręcz przeciwnie, kilka wielkich hitów pojawiło się dopiero po premierze tych trzech pozycji. Mamy tu jednak trzy, skrajnie różne przykłady na to, że nawet studio takie jak Bullfrog tworzyło tytuły nie zawsze zgodne z pierwotnymi założeniami, robione wyłącznie z woli wydawcy czy też niewykorzystujące dużego potencjału. Dlatego chyba warto spojrzeć na tę legendę branży również przez taki, nieco mniej "heroiczny", pryzmat.