Diariusz trzeci (1731-1745), czyli rozkwit handlu i sąsiadów naszych - Turków i Szwedów opisanie
Diariusz trzeci (1731-1745), czyli rozkwit handlu i sąsiadów naszych - Turków i Szwedów opisanie
Pokornie przyznaję, iż sztuki diariusza tworzenia najwyraźniej w pełni nie opanowałem. Chronologię nieco zaburzyłem – ale o wybaczenie proszę, bo też i młodzieniaszkiem nie jestem, a z pamięci swej przecież dni dawne przywołuję. Otóż pominąłem – emocjom wojny pruskiej się poddawszy – fakt kluczowy z końcówki trzeciej dekady XVIII wieku. Wtedy to bowiem pierwsi nasi kupcy, dla skarbca Rzeczypospolitej pracujący, na wody odległe dotarli: w pobliże wyspy Madagaskar, na Wybrzeże Kości Słoniowej i do brzegów południowej Ameryki. Za nimi zaś następni podążyli...
Rok 1731 witałem już w Królewcu, po rocznym ponad pobycie na Uniwersytecie Lubelskim, nie tak dawno przez Króla Augusta ufundowanym. O ile bowiem w Krakowie tajniki wiedzy naturalistycznej i empirycznej zgłębiano, to tam właśnie, pod przewodnictwem pana Jana Wajdy nad myślą wojenną się trudzono. W Królewcu zaś powstawała Szkoła Morska i tam dla mnie miejsce wyznaczono. Jako człek z wojną obeznany miałem współtworzyć doktrynę innego wojowania - morskiego. Na handel dobrami kolonialnymi takoż baczenie mieć miałem.
A trzeba wiedzieć, że gdy kapitanowie nasi z kupieckich statków kontrakty zawarli, ku brzegom Rzeczypospolitej płynąć zaczęła rzeka cennych towarów – głównie kłów słoniowych i cukru z trzciny, co to w Ameryce rośnie. Docierały na pokładach statków do kupców rozmaitych należących, a zawsze oddawać oni musieli część do kłajpedzkich magazynów królewskich, by licencję na handel w naszych faktoriach zamorskich utrzymać. Stamtąd dobra owe dalej wędrowały, do krajów, z którymi Rzeczpospolita traktaty handlowe zawarła.
Wszelako morza i oceany bezpiecznym miejscem nie są, bo Neptun władcą surowym jest, a na dodatek po wodach grasanci wszelacy skuteczniej niźli po traktach łupią. Dlatego też w małej wiosce pod Gdańskiem, Gdynią zwanej, parlament Rzeczypospolitej wielkie szkutnie budować począł, by podwaliny pod Flotę Koronną położyć. Trzy pierwsze okręty liniowe jakie zwodowano 1735 roku zwały się Rugia, Ryś i Rumak. Oddano je pod dowództwo imć pana Radosławowa Gusiewskiego. Natychmiast też nasz admirał (a zdarzyło się, iż razem z nim i ja) z portu wyszedł i ku brzegom Afryki się udał, by na piratów tam dostrzeżonych zapolować.
Takoż i dotarliśmy na miejsce po długiej podróży. Choć w kraju mróz ścinał rzeki, tu panował upał większy, niźli nawet latem w pałacu mym w Zadarze (tam w Dalmacji Rzeczypospolita kolejny wielki port rozwinęła). W okolicach Madagaskaru sporo naszych flot kupieckich operowało, więc długo celu naszego szukać nie musieliśmy. Gian Piras, łapserdak i ladaco, miał flotę niedużą, na którą składała się jego fregata Korsarz, statek kupiecki i cztery afrykańskie szebeki o nazwach Filibuster, Vrijbuiter, Misere i Stormachtig.
W szyku bojowym Rugia, Ryś i Rumak wyszły z wiatrem naprzeciwko piratów. Ci, pewni siebie ponad miarę, walkę podjęli. Ryś płynął przodem i razem z Rumakiem strzelał łańcuchami w żagle szebek. Okręty te szybkie są, ale filigranowe dość, więc unieruchomić je trzeba było. Poczęstowani potem kartaczami z trzydziestu armat - piraci sami broń składali. Wkrótce jeno fregata Gina Pirasa - Korsarz - na polu została, ostrzelana przez trzy liniowce, a dalej do walki skora. Tak więc flagowa Rugia na rozkaz pana Gusiewskiego do abordażu ruszyła i szable panów braci z marynarskimi kordelasami do społu walkę zakończyły.
Później jeszcze w kilku wyprawach udział brałem, ale do 1745 roku najwięcej czasu spędzać mi przyszło nad księgami i rachunkami, by kolejnych ministrów skarbu wiedzą o arkanach morskiego handlu wspierać. W roku pańskim 1742 po raz pierwszy wpływy Rzeczypospolitej z handlu przekroczyły dochód z podatków. Skarbiec koronny trzeszczał w szwach, a w kraju całym ruszyły wszystkie odkładane na później inwestycje. To właśnie ten okres uznać za kluczowy należy, te lata szalonego rozwoju handlu, który dał siłę Rzeczypospolitej na rozwój i prześcignięcie innych europejskich mocarstw.
Szeroka rzeka dóbr kolonialnych zapewniła też stabilizację w kontaktach z krajami rozlicznymi – tak tymi o starej tradycji, jak i nowymi, które wyrosły w koloniach, gdy dawni odkrywcy szarpali się ze sobą i marnowali czas im dany. Rzeczpospolita miała kontrakty ze wszystkimi, więc pojedyncze wojny i blokady nigdy nie były w stanie zaszkodzić bilansowi z handlu. A gdy tylko pirat jakowyś się pojawiał, nasi admirałowie na swych liniowcach coraz liczniejszych nauczkę mu dawali – choć okręty te nie były tak potężne jak dzisiejsze, czasem więcej niż studziałowe potwory.
W tym miejscu warto powiedzieć nieco o niektórych sąsiadach naszych, co to wojną w teorii mogli nam zagrozić, ale odwagi im nie stało albo rozsądku wystarczyło. Na południe od nas, od Adriatyku po Podole, rozciągają się ziemie Imperium Osmańskiego, czyli Turków. Rzeczpospolita wieki całe walki z nimi na swych rubieżach prowadziła, ale okazało się wreszcie, iż nieco lepiej od lekcji szabli pojmują oni lekcję złota. Dobrze się stało, że wojnę na handel zamieniliśmy, bo kraj to potężny.
Byłem swego czasu w ichniej stolicy, Stambułem zwanej, co to niczym innym nie jest, jak sławnym w historii Bizancjum. Piękne miasto i gwarne, a że akurat trwała budowa meczetu Nur-u Osmanije, to i na kunszt inżynieryjny turecki się napatrzyłem. Bazar w Stambule nasz królewiecki przypomina – tyle samo na straganach dobra z całego świata, ale chaotyczny bardziej się wydaje i krzykliwy. Z odległych prowincji, takich jak Palestyna, Syria czy Mezopotamia, przybywają kupcy i mieszają się z bardziej nam znanymi handlarzami serbskimi, bośniackimi, mołdawskimi i bułgarskimi.
W nowoczesny całkiem sposób Turcy flotę pojmują. Dawno już poszły w zapomnienie galery, wyparte przez niemal dokładne odpowiedniki fregat, liniowców, brygów czy slupów. Flota ich szybciej nowy wiatr w żagle złapała (bo też żagle posiada, ktoś mógłby stwierdzić, biorąc sprawę dosłownie). Stało się tak po części dzięki Szkole Inżynierów Okrętowych, w której założeniu europejscy specjaliści pomogli. Jednakże nowe okretów projekty głównie dla armii powstawały, a kupcy tureccy po dziś dzień często dalej dział używają, takich samych jak i pół milenium wcześniej, jeno z armatą lepszą.
Największy szacunek, rzecz oczywista poza możnymi, mają u Turków janczarzy. Niegdysiejsi niewolni, dziś znaczą tyle, ile w Rzeczypospolitej panowie bracia. Zmienia się to tam wolniej niźli u nas, gdzie dziś przemysłowcy wszelacy i kupcy kolonialni wielki wpływ na życie kraju mają. Janczar częściej niźli polski szlachcic swym męstwem w walce musi błyszczeć – elitarne ich jednostki nieraz swej wartości udowodniły. Pośród dzisiejszych janczarów broń biała ustąpiła niemal całkiem na rzecz palnej i granatów, ale biada temu, kto walki w zwarciu z nimi spróbuje.
Ma też Imperium Otomańskie swoją kawalerię elitarną, która w Europie jednego tylko ma godnego przeciwnika – polską husarię, naszych towarzyszy pancernych. Jasnym jest, iż w dobie gwintowanych muszkietów i karabinów wszelakich rola jazy mniejsza jest niźli kiedyś, ale dobry generał wciąż użyć jej potrafi do ostatecznego złamania ducha u wroga. Owi groźni lansjerzy zwani są spahisami i rekrutują się spośród możnych Imperium Otomańskiego, ale z zastrzeżeniem takim, iż muszą być czystej krwi Turkami.
Nowoczesna myśl wojskowa długo a bezskutecznie do wrót Stambułu pukała. Dopiero w czasach niedawnych podjęto się tam reformy wojskowej, która wprowadziła w szeregi tureckiej armii formacje używane w całej Europie. Ów „nowy wzór” (acz słowo „nowy” podwójnie bym ujął w cudzysłów...) wojskowy u nich nazywa się nizam. Mają więc Turcy i odpowiednik naszej liniowej piechoty i coś na kształt szaserów, ale również wyborowych strzelców z dalekonośną bronią, mogących bez trudu wystrzelać z zasadzki nieuważnego przeciwnika.
Choć większość tureckiej konnicy głównie w zwarciu walczy, to napotkać też można jednostki bardziej idące z duchem czasu. Zdarzają się nawet takie przypadki jak sławni konni z Deli, którzy w jedno łączą tradycję i nowoczesność. Strojem przypominają wojowników uwiecznionych na obrazach z czasów krucjat – futra egzotycznych bestii, pióropusze, tarcze zdobne – ale zarazem wyposażają się już w dobrą broń palną i dzięki temu lepiej niż większość znanej mi kawalerii jako harcownicy się sprawdzają.
To, czym armia turecka stała mocno jak świat światem, to artyleria. Nawet dziś, gdy europejska myśl wojenna przewagę ich zmniejszyła, dalej potrafią skutecznie odlewać armaty, na których widok wojskowi czują mieszaninę euforii i obawy. Tureckie odpowiedniki naszych haubic i dział mają częstokroć większy kaliber, nie tracąc nic na celności i zasięgu. Spośród artylerii warto zwłaszcza wspomnieć potworne, 64-funtówki, armaty tak wielkie, iż w warunkach bojowych nie do przeniesienia z miejsca na miejsce.
Jak Imperium Osmańskie na południu, tak na północy Szwecja z nami graniczy. Gdym młody był, większy to był kraj niż teraz, bo też i wojny z Danią czy Rosją tak jej jeszcze nie wyniszczyły. Dziś jasnym jest, iż kraj ów więcej ma znacznie przeszłości niż przyszłości. Jeszcze w wieku XVII nad Rzeczypospolitą techniką militarną Szwecja górowała, o czym dowiedzieć się łatwo, studiując historię wojen z czasów niesławnych wolnych elekcji. Wiele też rozwiązań właśnie od nich przejęliśmy – takoż z braku różnic wielkich o ich militariach mało jest do opowiedzenia.
Jak wszyscy pamiętamy, w wieku ubiegłym, gdy armia szwedzka panów braci gromiła, a myśmy im zajęciem Kalmaru się odwdzięczyli, pałac królewski w Sztokholmie strzechą był kryty i w dużej mierze z drewna stawiany. Takoż spłonął i dziś w miejscu jego stoi piękny, choć dość skromny w zestawieniu z naszymi budynek. W młodości mej czasach jeszcze wciąż go wykańczano, dziś pieniędzy na to w skarbcu szwedzkiej korony by nie starczyło zapewne. Za wielu wojen naraz się podjęli i Rosja wykorzystała ich osłabienie.
Jako już rzekłem, ichnia armia to odpowiednik naszej pod wieloma względami – a raczej nasza na ich wzorowana była. Tak więc jest i piechota liniowa grenadierami wzmocniona, przez strzelców osłaniana. Artyleria ani lepsza ani gorsza niźli w reszcie Europy. Różnice warte wypunktowania widać jeno w kwestii kawalerii, która mniej typów formacji ma od naszej, za to wciąż w niej utrzymywane są ciężkie pułki szkolone bardziej do walki w zwarciu niźli do precyzyjnej szarży. Nie muszę chyba dodawać, jak wątpliwy jest to pomysł.
Nim Rosja wyparła Szwedów z Finlandii, w szeregach szwedzkiej armii często widywało się hakkapeliitów. Lekka jazda ta uprzykrzeniem bardziej niż zagrożeniem dla wroga była, ale dobrze użyta, z zasadzki stosowana groźną się potrafiła okazać. Znowuż jeśli o flotę chodzi, to ponownie niewiele jest tu do opowiedzenia, bo u wszystkich bałtyckich krajów taka sama była, jest i będzie.
prawda jest panowie taka , że wypuścili na rynek wersje beta najwyżej tyle ludzi co ma problemy z tą grą to jest nie do pomyślenia!!! Oni nie powinni sprzedawać tej gry w takim stanie!! Naprawde te krótkie chwile pozwoliły mi już stwierdzić ze gra zasłuyguje na uwage każdego stratega ale żeby robić sobie takie jaja z klijentów!!
Usunięty
Usunięty
11/03/2009 19:48
UPS, chodzi o zepsutą grę przez CA najnowszym uaktualnieniem, gra dziala obecnie tylko w wersji angielskiej. No ale został juz wydany komunikat, przepraszający szczególnie Niemców i Polaków, i informujący że "prace trwaja" i bedzie naprawione, moze dzis po 20. Co nie zmienia faktu ze CA dało ciala - delikatnie mówiąc.
Lucas_the_Great
Redaktor
11/03/2009 06:52
Dnia 11.03.2009 o 01:34, tomii7 napisał:
Wszystko ladnie pięknie ale grać sie juz nie da. Tydzień sie dalo, ale gra zostala przez wszechpotężny steam zaktualizowana i o bitwach "ręcznie prowadzonych " zapomnijcie. Brak słów. Moze szanowny CDP zareaguje szybko??
Moja wersja działa jak dawniej - o co konkretnie chodzi?