Nie, wbrew pozorom tytuł niniejszej recenzji nie stanowi synonimu dla gamedeka Torkila Aymore i jego trzech nadobnych sympatii (przypomnijmy: brunetki, blondynki i rudej). Lecz w książce Marcina Przybyłka pt. Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw pojawi się zarówno Bestia rodem z koszmarów, obrońcy i obrończynie szeroko pojętego życia na Ziemi, jak i tajemnicza siła manifestująca się jako obraz anielicy... Będziemy mogli obserwować wykreowany przez autora świat niczym przez okno w pociągu, a więc ujrzymy znacznie bardziej panoramiczny obraz niż dotąd, akcja zaś będzie pędzić nie tyle z prędkością poczciwej lokomotywy, co TGV.
Kontynuacja przygód gierczanego (przypominamy: określenie ukute przez autora) detektywa, bohatera opowiadań ze zbioru Gamedec. Granica rzeczywistości, przybrała formę powieści, i to bardzo ciekawej. Przede wszystkim Torkil wplątuje się, a częściowo zostaje wplątany bez udziału swej woli, w rozgrywkę, której stawką okazuje się znacznie więcej aniżeli jego własny los (który oczywiście bardzo go obchodzi). Więcej niż zadowolenie klienta/klientki, choćby miała to być wielka firma. Ba, sprawa nie tyczy też gier jako takich, choć i gry, i przede wszystkim gracze będą mieli wielkie pole do popisu. Wirtualne światy sensoryczne zostają zdestabilizowane, zagrożona jest egzystencja wszystkich Homo virtual, gdyż przebywanie w sieci przestaje być bezpieczne. Organicy i zoeneci posiadający motomby mogą uciec z powrotem do realium, ale co zrobi reszta? Poza tym nie chodzi tylko o ocalenie skóry - niebezpieczeństwo i destabilizacja oznaczają wszak załamanie rynku, krach koncernów i projektów badawczych.
Początek całej historii zawartej w powieści Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw wydaje się stosunkowo niewinny - najpierw naszemu detektywowi przytrafia się specyficzne przywidzenie, a jakiś czas później udaje się do Brahmy (wirtualny świat dla zoenetów, do złudzenia przypominający realium) celebrować urodziny syna swej przyjaciółki, Pauline Eim. Tam Konon (rzeczony syn) i druga z przyjaciółek Torkila, diginetka (czyli osoba o cyfrowym rodowodzie, której osobowość wpisano w sztuczny mózg) o imieniu Anna, zostają zaatakowani przez wyjątkowo paskudnego wirusa. Torkil postanawia wytropić sprytnego hakera, uznawszy, iż ów przekroczył wszelkie granice. To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej. Ofiarą wirusa padają kolejni wirtualni ludzie, później zaś naraża się każdy, kto przebywa w cyberprzestrzeni. Pojawia się Bestia, której naturę i słabe punkty trudno rozpracować. Gamedec, badając sprawę, brnie coraz głębiej w bagno ciemnych korporacyjnych interesów, gdzie nie wiadomo już, kto jest oprawcą, a kto ofiarą, kto wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. Kolejne odsłony i zapętlenia fabuły stanowią dowód na to, jak łatwo generuje pomysły i barwne szczegóły wyobraźnia Marcina Przybyłka.
Warto zaznaczyć, iż widać ewolucję pisarskiego warsztatu autora, opisy stały się ciekawsze i bogatsze, język żywszy (pozostając klarownym), a czarny humor czarniejszy. Neologizmy zachwycają jak poprzednio, a w dodatku na końcu otrzymujemy suplement w postaci Słownika neologizmów i trudnych terminów oraz spis występujących w książce osób. Dzięki temu pisarz unika sztucznych wstawek i wykładów w warstwie fabularnej.
Generalnie drugą odsłonę perypetii Torkila czyta się o wiele lepiej niż debiutancki zbiór. Tu trzeba zaznaczyć, że poszczególne powieściowe sceny nawiązują do opowiadań, zatem warto się z nimi zapoznać. Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw zawiera oczywiście pewne mankamenty. Najbardziej uderza fakt, że chociaż dzieje się bardzo dużo, a sceny akcji prezentują się całkiem nieźle, rzadko ma się wrażenie, iż naszemu bohaterowi na serio grozi śmierć. Torkil ma szczęście w nieszczęściu i chwilami rozwiązania zagadek oraz trudnych sytuacji pojawiają się niczym diabełek z pudełka. Mają też jednak diaboliczny charakter i konsekwencje, co odnawia zainteresowanie odbiorcy. Z drugiej strony, ten tak doświadczony gierczany detektyw wciąż okazuje się przez kogoś zmanipulowany, zatem to, że osiąga kolejne cele, również jawi się jako rodzaj manipulacji... Inny mankament stanowi sfera uczuć i reakcji. Chociaż trzeba przyznać, że emocje związane z grą i walką wychodzą Przybyłkowi znakomicie. Niezbyt przekonująco ślizga się jednak po powierzchni uczuć, a reakcje dla odmiany są wręcz teatralnie przesadzone. W końcu jednak przeżycia pana Aymore w dużej mierze stanowią literacki odpowiednik kina akcji, zatem pewne rzeczy muszą być wyłożone tak, by nie zajmować zbyt dużo miejsca. Lecz w opowieści zawarto też kwestie, które - gdyby je mocniej zaakcentować - pasowałyby do kina społeczno-politycznego, co przejawia się w konstrukcji świata przedstawionego i w formie narracji.
GramTV przedstawia:
Pierwszoosobowa narracja ze strony Torkila przerywana jest reklamami, fragmentami Talk-show i relacji telewizyjnych z elektryzujących opinię publiczną wydarzeń. W tych niezależnych od głównego bohatera przebłyskach obserwujemy nie tylko mechanizm działania mediów - dziennikarzy z gorliwością psa posokowca rzucających się na każdy gorący news, dzielących włos na czworo i pod publiczkę koloryzujących fakty - który w świecie stworzonym na potrzeby powieści Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw nie różni się od naszego (bo na dobrą sprawę dlaczego miałby się różnić?). Widzimy też pozornie zintensyfikowane do absurdu mechanizmy marketingowe - na każdą najmniejszą potrzebę natychmiast pojawia się wachlarz konkurencyjnych usług, potrzeby zaś są sztucznie generowane lub wzmacniane (nieomal jak w opowiadaniu Człowiek podświadomy J.G. Ballarda). To świat zalewany reklamami, nie można spokojnie przejść przez eleganckie ulice Warsaw City, by nie zostać wielokrotnie zaatakowanym przez nachalne drony emitujące przekaz danego koncernu (oczywiście są też miejsca mało wykwintne - zaśmiecone slumsy dla nieprzystosowanych). Rozwój technologiczny wpływa na mentalność ludzi, w sposób, którego ci nie są w stanie już ogarnąć, bo technika dla przeciętnego człowieka stała się odpowiednikiem magii. Nie wiadomo już, jak co działa, a firmy wynajdujące i wdrażające urządzenia nie są zainteresowane, by ktoś poznał ich sekret. Nie chodzi nawet o tajemnicę handlową, po prostu ich technologie dosłownie operują na ludzkim umyśle. A na co komu niepokoje społeczne? To źle wpływa na biznes.
Dowiadujemy się też wreszcie czegoś na temat historii w XXII wieku i geografii Ziemi. Współcześni ekolodzy-terroryści zacieraliby ręce z uciechy, albowiem sama Matka Natura wzięła odwet na swych prześladowcach. Warsaw City i inne miasta otacza filtr grawitacyjny, który oddziela ludzkie siedziby od niebezpiecznej przyrody. Ziemię skanują sondy, wyszukując nowe zmutowane gatunki. Biorąc pod uwagę jeszcze sytuację w światach wirtualnych, nastrój tomu Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw oscyluje w stronę klimatu cyklu Planeta śmierci Harry'ego Harrisona. W tym punkcie można zacząć odczuwać wątpliwości co do logiki założeń fabularnych - jeśli ludzkość znajduje się na tak wysokim poziomie rozwoju technologicznego, jakim cudem nie zdołała opanować środowiska naturalnego? Jest to nasz świat, więc dlaczego zaszły aż tak gwałtowne zmiany od początku XXI do końca XXII wieku? Ponadto wszystko to było zupełnie nieodczuwalne w opowiadaniach z debiutanckiego zbioru...
Odnośnie do ostatniego zastrzeżenia to prawdopodobne wyjaśnienie jest banalne - tworząc pierwsze przygody gamedeka, Marcin Przybyłek zapewne nie miał jeszcze spójnej, ostatecznej wizji kreowanej rzeczywistości. Będzie ona wzbogacana i coraz bardziej komplikowana wraz z każdym kolejnym tomem. Natomiast jeśli chodzi o zarzut gwałtownego skoku technologicznego, który nie współgra z całą resztą, być może należy to potraktować metaforycznie. Zarówno Homo realium, jak i Homo virtual z określonych powodów miota się rozpaczliwie w zmutowanym środowisku. Autor lekko i dowcipnie pokazuje, że możemy doprowadzić do sytuacji, gdy traktująca wszystko instrumentalnie, zapatrzona w siebie i coraz to nowe technologiczne zabawki ludzkość oddali się tak bardzo od swoich korzeni, że straci kontrolę i zostanie uznana za wirus przez system immunologiczny świata. Im bardziej skomplikowana technologia, tym bardziej zawodna - i może być tak, jak w pewnym momencie sugeruje bohater: kolonizatorzy nowych światów powrócą do starych lokomotyw. I oby w przeciwwadze dla Bestii w człowieku pojawiły się też jakieś anielice, bo historia znów się powtórzy na "ziemi obiecanej".
Po lekturze książki Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw przychodzi na myśl pytanie, czy światełko w tunelu, jakie okazjonalnie lśni przed naukowcami, politykami i biznesmenami, to przypadkiem nie nadjeżdżający pociąg? A przecież to tylko sensacyjny cyberpunk...
Tytuł: Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw
Autor: Marcin Przybyłek
Wydawnictwo: superNOWA, 2006 rok
Wydanie: okładka miękka, 400 str.
Cena: 28 zł
Sorry za post pod postem, ale pora na spóźnioną erratę. Nie wiem co mi się ten M. Przybyłek tak z "Science-Fiction" kojarzy i z uporem maniaka wspominam o tym piśmie :/. Oczywiście to co czytałem było publikowane w "Nowej Fantastyce", tak jak mówi ZygmuntS.
Melchah
Gramowicz
21/10/2010 16:16
Dnia 21.10.2010 o 12:50, ZygmuntS napisał:
Ferowanie opinii o pisarzu na podstawie wspomnień debiutanckich opowiadań gdzieś z początku wieku (opowiadania drukowano chyba w 2002?), podczas gdy Przybyłek napisał już 4 książki to... przesada.
Och, są "pisarze", którzy tłuką książki na zasadzie "co tydzień jedna", co dalej nie przekłada się na jakość :).Ale rzeczywiście moje wspomnienia sięgają takich właśnie opowiadań Przybyłka, więc żadnych wyroków nie feruję, raczej opisuję co myślę i czuję na podstawie tego co pamiętam. I nie chodzi mi o to, że warsztat miał słaby. Spokojnie dało się to czytać bez bólu głowy, nawet jako debiutanta (a w SF debiutanci potrafili pisać, ho ho... aż przestałem kupować). Tak, że podejrzewam, że pod tym względem na pewno jest lepiej. Mnie po prostu postać detektywa i jego przygód kompletnie nie ujęła, w przeciwieństwie do historii bohaterów z "W kraju niewiernych" Dukaja czy "Gniazda światów" Huberatha" i dlatego właśnie piszę, że trochę mi nie pasuje w zestawieniu z tymi nazwiskami w jednym wydawnictwie, znanym z wydawania raczej trudnej i interesującej fantastyki. ALE ponieważ na bieżąco już nie jestem to może nie wiem co tracę i moja opinia to tylko moja opinia, nie trzeba brać jej sobie do serca :).
Usunięty
Usunięty
21/10/2010 12:50
O, tak, stara dobra Supernowa...Jeszcze Brajdak, Batko..Ale ja, w przeciwieństwie do Melchaha, Przybyłka zaliczyłbym do nazwisk wartych poznania. Na marginesie: opowiadania o Torkilu drukował w NF, nie w SFFiH. Ten autor się rozwija, zresztą recenzentka to wyraźnie zaznacza. Ferowanie opinii o pisarzu na podstawie wspomnień debiutanckich opowiadań gdzieś z początku wieku (opowiadania drukowano chyba w 2002?), podczas gdy Przybyłek napisał już 4 książki to... przesada.Co do zaufania w stosunku do Fabryki itd., zgadzam się z Melchahiem :).