50. Skate
Efekt prawdopodobnie zaskoczył wielu graczy – Skate wciągało na wiele godziny zapewniając dobrą zabawę o zadowalającym poziomie trudności. Electronic Arts szybko zwęszyło zysk i w krótkim czasie na rynku zadebiutowały druga oraz trzecia część Skate. Wydaje się jednak, że póki co najlepsze wrażenie na graczach zrobiła właśnie poczciwa jedynka. I dlatego umieszczamy ją w samej połowie naszego Top 100.
W końcu do dyspozycji oddano w niej dziesiątki cudownie wykonanych samochodów, oddanych w najmniejszych szczegółach – łącznie z zadbaniem o najmniejsze detale wnętrza. Przetestowanie ich wszystkich to zadanie na długie wieczory, a przecież oprócz tego czekała na nas całkiem spora wyspa to zbadania oraz niemała ilość wyścigów do wygrania. TDU to gra wyznaczająca zupełnie nową ścieżkę dla samochodówek.
Jak widać, Prince of Persia: Sands of Time było grą przełomową pod wieloma względami. Ale nie tylko temu zawdzięcza swe miejsce na naszej liście. Przede wszystkim była to bardzo dopracowana i przyjemna w obyciu gra. Sterowanie było po prostu rewelacyjne, walka bardzo przyjemna, zagadki odświeżające, a jednocześnie wymagające w stopniu, jaki ostatnio spotyka się już coraz rzadziej z obawy, że gracz się zatnie i rzuci grę w kąt. No i ten klimat – zwiewny i ulotny nastrój rodem z Baśni tysiąca i jednej nocy podkreślany lekko zamgloną kolorystyką wnętrz pałacu oraz subtelną muzyką.
Nie wolno też zapomnieć o rewelacyjnej animacji Księcia i naprawdę ślicznej grafice, która w 2003 roku robiła ogromne wrażenie. Ja jednak najlepiej zapamiętałem to, że gra była po prostu idealnie bajkowo-przygodowa. Późniejsze odsłony serii stały się nieco zbyt mroczne, a z kolei Prince of Persia z cel-shade’owaną grafiką nieco za bardzo odjechało w stronę samograja. Stąd też z radością powitałem zeszłoroczne Prince of Persia: The Forgotten Sands oraz wydanie „zremasterowane” poprzednich części, z Prince of Persia: Sands of Time na czele. W ogóle ten Książe to jest w czepku urodzony – nawet film z nim w roli głównej był całkiem oglądalny.
Z jednej strony prostota rozgrywki: są terroryści i antyterroryści, których interesy znacznie wchodzą sobie w paradę. Zwyciężyć oczywiście mogą tylko jedni. Drugim ważnym czynnikiem jest to, że aby dobrze sobie radzić w Counter Strike trzeba mieć dobre umiejętności. A jak już ktoś trenował i stawał się coraz lepszy w sieciowych potyczkach, to szybko wsiąkał w ten świat na długo. Niektórzy nawet na dziesięć lat i jeszcze im mało! I dlatego właśnie umieściliśmy CS-a w naszym Top 100.
Piękno, baśniowość i kolorystyka świata wręcz urzeka, dodatkowo dowolność w wykonywaniu większości misji i odwiedzaniu krain daje graczowi wrażenie swobody. Odwiedzane lokacje różnią się wyglądem i zamieszkiwane są przez odmienne stworzenia, które często możemy rekrutować do naszej armii, a jest w czym wybierać. Każdy gracz znajdzie tutaj coś dla siebie, wojownicy są lepsi w zwarciu, inne jednostki specjalizują się w walce zasięgowej, jeszcze inne mają dużo punktów ruchu lub jakieś unikalne zdolności mogące zaważyć na losach potyczki. Sam bohater może wybrać jedną z trzech specjalizacji (wojownik, mag i paladyn) i nie uczestniczy bezpośrednio w starciach. Zadaniem dowódcy armii jest kierowanie wojskami, używanie czarów i zdolności Szału. Szkatułka z demonami Szału była sama w sobie genialnym pomysłem. Było to źródło dodatkowych, odmiennych zaklęć, napędzanych punktami zdobywanymi bezpośrednio w walce.
Eksploracja tego cudownego świata była czystą przyjemnością. Odkrycie nowej krainy dawało możliwość zakupienia nowych artefaktów i zdobycia nowych wojowników. Mogli to być zarówno zwykli chłopi, wyszkoleni żołnierze, nieumarli, a nawet potężne, czarne smoki i demony. Ekscytującym wyzwaniem była też możliwość walki z gigantycznymi bossami. Taki potwór zajmował swoim cielskiem część planszy i był znacznie trudniejszy do pokonania niż zwykli przeciwnicy. Nikt chyba nie przypuszczał też jak użyteczne mogą być związki matrymonialne, dokładniej posiadanie żony i gromadki dzieci, z których każde posiadało własne zdolności i wspomagało nimi szlachetnego rodzica. King's Bounty: Legenda to zdecydowanie pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika strategii i RPG, zwłaszcza dla osób, które za swą ulubioną grę uważały którąś z części serii Heroes of Might and Magic.
Tym razem powolne i bezmyślne zombie zostały zastąpione przez Las Plagas (dosłownie „Plaga”), przeciwników znacznie niebezpieczniejszych. Istoty, z którymi trzeba walczyć są zdecydowanie bardziej zwinne i ruchliwe, potrafią współpracować, a po śmierci niektórych osobników, pasożyty Las Plagas są uwalniane z ludzkich ciał, by nadal siać zniszczenie za pomocą dziwacznych macek i odnóży (znajdujących się na dawnym miejscu głowy denata). Boją się one jednak ostrego światła i można je łatwo wyeliminować za pomocą granatów błyskowych.
Gra przeszła wiele zmian w stosunku do swoich poprzedniczek. Rozgrywka stała się bardziej dynamiczna, można było wydajniej korzystać z elementów otoczenia, wskakiwać przez okno do budynku, zastawiać i tarasować drzwi oraz okna, zrzucać drabiny czy ostrzeliwać wrogów z wnętrza budynku. Również arsenał dostępnej broni jest dość pokaźny, można ją nabyć u tajemniczego kupca pojawiającego się w wybranych lokacjach. Dodatkowym atutem jest możliwość ulepszenia posiadanego arsenału zniszczenia, dzięki czemu nasze szanse znacznie rosną. Także grafika prezentowała się dobrze, ładne lokacje, mroczne zamglone lasy, drzewa ogołocone z liści i wiele innych elementów wpływało na walory estetyczne tego tytułu. Nie zrezygnowano również z elementów tak charakterystycznych dla serii jak rozwiązywanie zagadek, czy odblokowanie dodatkowych scenariuszy i przedmiotów po ukończeniu gry.
Daniel Garner zginął w wypadku samochodowym. Niestety, nie trafił do nieba, tylko został wybrany, by powstrzymać armię Lucyfera, który zamierzał podbić niebo. Filozofii nie było w tym żadnej: tylko my, ulubiona giwera (Kołkownica!), setki diabelskich pomiotów i skatowany lewy przycisk myszy. Jednak Painkiller zachwycał nie tylko ciągłą rzeźnią. People Can Fly wykonało rewelacyjne, różnorodne poziomy, z genialnym Piekłem na czele. Sporo frajdy dawało też odblokowywanie i zbieranie tak zwanych Kart Tarota. Jeśli na przykład zebraliśmy odpowiednią liczbę dusz, mogliśmy wykupić specjalną zdolność, dajmy na to powiększenie limitu zdrowia czy wzmocnienie spluwy. Żeby zdobyć Kartę należało się wysilić, co powodowało, że gra nie była aż tak bardzo monotonna.
Painkiller został doceniony na świecie, a People Can Fly zdobyło niemałe uznanie. Efektem tego była współpraca z Epic Games i konwersja Gears of War na peceta. Natomiast teraz Chmielarz z kolegami dopieszczają swoje kolejne dziecko, Bulletstorm. A Painkiller? Cóż, trafił w nieodpowiednie ręce, przez co kolejne części pod względem jakości nie miały wiele wspólnego z genialnym oryginałem. Bez wątpienia jedna z najlepszych polskich gier.
W grze znalazło się ponad 100 licencjonowanych samochodów, co w momencie premiery gry było wynikiem więcej niż zadowalającym (chociaż cóż to jest przy ponad 1000 fur w Gran Turismo 5?). GT3 zdobyło uznanie na całym świecie i do dzisiaj uznawane jest za grę rewolucyjną, która tak naprawdę zapoczątkowała modę na tworzenie symulacji. Mimo iż w dobie panowania GT5, trzecia część serii może wydawać się prehistoryczną skamieliną, to nie mogła nie znaleźć się na liście najlepszych gier XXI wieku – choćby za niemalże wylewającą się z ekranu pasję i serce włożone przez twórców podczas produkcji GT3.
Trzecia, nie licząc wydanego na PSP prequela Chains of Olympus, część przygód Kratosa – spartańskiego wojownika, który zajął miejsce Aresa, boga wojny to tytuł pod każdym względem „naj”. Począwszy od fabuły i kreacji postaci, poprzez świetną mechanikę rozgrywki, a na oprawie audiowizualnej kończąc. To kolejny, po Uncharted 2: Among Thievies, powód aby zakupić konsolę firmy Sony. Co tu dużo mówić – posiadacze innych sprzętów mogą tylko i wyłącznie zazdrościć użytkownikom PlayStation 3.
God of War III to nie tylko typowy sequel wykonany techniką „więcej, dłużej, lepiej” – to nic innego jak pomnik, który sami postawili sobie pracownicy Sony Santa Monica. I wcale nie chodzi tu o pychę, chociaż mając na koncie tak wspaniałe dzieła bez żadnych wyrzutów sumienia mogliby oni ochrzcić się mianem „bogów developingu” i nikt, podkreślmy nikt, nie mógłby im mieć tego za złe. Swoją trylogią, a zwłaszcza jej zwieńczeniem, o którym mowa, udowodnili oni, że są niezwykle utalentowanymi deweloperami, a konsola Sony, ponoć najtrudniejsza w programowaniu, nie ma przed nimi żadnych tajemnic.
Dlaczego God of War III znalazło się w tym prestiżowym zestawieniu? Bo tytuł ten uzmysławia nam wszystkim jak piękną i dojrzałą, a jednocześnie szalenie widowiskową rozrywką mogą być gry wideo. Każdemu kto się z tym nie zgadza radzę po prostu wziąć do ręki pada i... przestać marudzić. Daj zachwycić się wspaniałością i skalą tej produkcji. Nie zapomnij też zebrać szczęki z podłogi, bo zapewniam, że znajdzie się ona na niej co najmniej kilkanaście razy!
Mirror’s Edge bowiem to specyficzna gra akcji, przypominająca bardziej grę platformową niż standardowe FPSy. Połączenie sztuki szybkiego przemieszczania się po miejscach dla przeciętnego obywatela niedostępnych wraz z czystym, niemalże sterylnym otoczeniem i atrakcyjną bohaterką dało wybuchową mieszankę – coś czego jeszcze wcześniej nie było. I choćby dlatego warto zagrać w Mirror’s Edge, by przekonać się, że w niemalże wyświechtanym do reszty gatunku gier pierwszoosobowych można wykrzesać jeszcze coś, czego nikt wcześniej na taką skalę nie zrobił.
Dowiedz się jak głosowaliśmy!