Dragon Age to nie tylko seria gier komputerowych. To marka obejmująca powieści, komiksy, filmy... no i posiadająca już własną gierkę na facebooku. Zapraszamy do zapoznania się z poszerzonym światem smoczej epoki.
BioWare tworząc własne światy, czyni to od podstaw. Tak zwane lore u nich to nie kilka ogólników, a kompleksowa kreacja. Budują historię świata, wybiegając daleko w przeszłość, co pozwala im później swobodnie poruszać się przy tworzeniu scenariusza. Jednakże w grze całej tej wiedzy nie da się przekazać, istnieje niejako w tle, dając podstawę do misji i zapewniając spójność opowieści. Gracze wyłowią z tego niewiele, zwykle przejdą po prostu obok, nie wgryzając się w rozmaite zależności. W takiej sytuacji bardzo korcące jest wykorzystanie istniejącego lore do stworzenia innych produktów powiązanych z marką. W wypadku Dragon Age jest tego całkiem sporo. Gdzieś tam spotkały się ambicje twórcze z marketingowym dążeniem do rozpropagowania marki, dzięki czemu nasz kontakt ze światem gry Dragon Age II nie kończy się po dojściu do jej finału...
Czerwone, wręcz krwawe wizerunki smoków (powyżej wersja z Dragon Age II), konsekwentnie utrzymane w jednej stylistyce, łatwo przyciągają wzrok i od razu informują, że mamy do czynienia z konkretną marką. Jednakże nadużywanie tego efektu byłoby błędem. Na szczęście marketingowcy z BioWare i EA byli tego świadomi i poszczególne produkty nie muszą koniecznie mieć na okładkach olbrzymich smoków. Co tam aktualnie mamy do dyspozycji? Popatrzmy na kilka ciekawych elementów świata Dragon Age...
Powieści
Podstawowym problemem z większością książek osadzonych w światach gier polega na naśladownictwie produktu-matki. Mamy więc albo wierną kalkę znanego już nam przecież scenariusza, albo opowieść, która musi trzymać się pewnych założeń, na przykład pokazywać dokładnie jakąś klasę postaci. Piszą toto rzemieślnicy, bywa nawet iż utalentowani, ale tak czy inaczej ludzie, którzy dopiero wchodzą w ten świat. BioWare poszło ostatnio inną drogą: powieści tworzy główny scenarzysta serii gier. Taki człowiek, nawet jeśli nie jest mistrzem pióra, potrafi opowiedzieć nam barwną historię, bo porusza się w przedstawionym świecie jak ryba w wodzie. Nie boi się też naruszenia zasad przedstawiania tego świata, bo to przecież on jest jego głównym twórcą.
W wypadku serii Dragon Age tym człowiekiem jest David Gaider. Pisarz z niego może i nie najwyższych lotów - ot, zwyczajny rzemieślnik - ale za to rewelacyjny gawędziarz. Pierwsza powieść jaką stworzył - Dragon Age: Utracony tron, wykorzystuje tło historyczne wydarzeń znanych nam z gry Dragon Age: Początek. Znając ową książkę znacznie lepiej rozumiemy postać Teyrna Loghaina, jego uprzedzenia względem Orlezjan. Poznajemy króla Marica i historię wojny wyzwoleńczej, dzięki czemu bardzo wiele rzeczy staje się jasnych i oczywistych. Na kartach powieści pojawia się, lub wspominane jest, wiele miejsc, do których potem trafiamy w grze... ogólnie znacznie lepiej wczuwamy się w sytuację w Fereldenie. Lektura jest zaskakująco przyjemna, zwłaszcza dla osób, które miały pecha zderzyć się z powieściami osadzonymi w światach gier Blizzarda. Jeśli poszukujecie więcej informacji o tej książce, zajrzyjcie do naszej recenzji Dragon Age: Utracony tron, opublikowanej przy okazji Tygodnia z grą Dragon Age: Początek.
Druga powieść Davida Gaidera zatytułowana jest Dragon Age: Powołanie. Jej akcja rozgrywa się niecałe półtorej dekady po wydarzeniach opisanych w Dragon Age: Utracony tron. Król Maric nie jest już zółtodziobem, ale dalej mówimy o przeszłości z punktu widzenia akcji gier. Król Maric wyrusza na Głębokie Ścieżki w towarzystwie Szarych Strażników. Okolice są mu znane, był tam już wcześniej - o czym wiedzą czytelnicy pierwszej książki Gaidera. Tym razem dane jest nam poznać młodego Duncana, jeszcze jako niezbyt doświadczonego Szarego Strażnika. Część z wątków zahacza o fabułę gry Dragon Age: Początek - Przebudzenie, bo wyprawa ma na celu odszukanie wyjątkowo inteligentnego Mrocznego Pomiotu, znanego jako... Architekt. Literacko powieść nie odbiega zbytnio od poprzedniej, czyli mamy do czynienia ze sprawnie napisanym czytadłem. Czytadłem bardzo pomocnym dla graczy chcących lepiej się zanurzyć w świecie gry i zupełnie strawnym nawet dla osób nie grających - a to już sukces.
Komiksy
Ponownie dosyć grząski grunt, na którym marka Dragon Age poradziła sobie zaskakująco dobrze. Jako wydawcę wybrano IDW Publishing, oficynę specjalizującą się w komiksowych adaptacjach filmów. Przyjęto jednak ponownie strategię dopowiadania dodatkowych historii, zamiast czystego przelewania na papier opowieści z gry. Do tworzenia scenariusza zatrudniono samego Orsona Scotta Carda (autora Gry Endera!), a pomagał mu Aaron Johnston, jego stały współpracownik. Seria 32-stronowych zeszytów komiksowych ma po prostu tytuł Dragon Age.
Trzeba przyznać, ze pierwszy zeszyt z serii nie rokował jej najlepiej, ze względu na akcję pędzącą z górki na pazurki - co uniemożliwiało w zasadzie identyfikację z bohaterami. Drugi zeszyt sporo wyjaśnił, bo okazało się, iż Sadatt i Veness nie są tak naprawę bohaterami opowieści bo dopiero ich córka gdy dorośnie stanie się osią opowieści. Sadatt i Veness to ciekawa para, którą poznajemy w momencie gdy on - templariusz - zrobił dziecko jej - magiczce. Wiecie jak to bywa: dwójka młodych, zagubionych w wieży Kręgu Maginów... To nie mogło się udać, nie pod okiem Gregora. Tak czy owak, poczęta została Gleam, utalentowana magicznie dziewczynka, która później ma w nosie reguły Templariuszy i Kręgu Maginów. Spory wpływ na rozwój dziewczyny ma spotkanie z matką, do którego dochodzi w pustce. Veness jest już w tym momencie duchem pustki, znanym jako Venom i bacznie obserwuje rozwój córki, dorastającej w przybranej rodzinie... Tyle o elementach fabuły, takich które nieco przybliżają klimat opowieści, ale za wiele nie zdradzają zarazem.
Scenariusza może i nie da się zaliczyć do najwybitniejszych dzieł Orsona Scotta Carda, trudno orzec też ile w tym jego autorstwa, a ile Aarona Johnstona. Może byłoby lepiej oddelegować do tego zadania Gaidera, mogącego sobie pozwolić na swobodniejsze poruszanie się w ramach wykreowanego świata? Ogólnie nie odbiegamy tu aż tak bardzo od kanonu gier z logo Dragon Age, jak to było w powieściach. Fabuła jest ciekawa, zwłaszcza od drugiego zeszytu, gdy nieco zmniejsza kawaleryjskie z początku tempo. Mocną stroną dla europejskiego odbiorcy (i krytykowaną w USA) jest specyficzna kreska Marka Robinsona. Jest w niej coś z francuskiej stylistyki, przywołuje na myśl takich twórców jak Chrisse (Krzystałowa Szpada) czy Loisel (W poszukiwania Ptaka Czasu). Mark Robinson jest też mistrzem wyrażania emocji bohaterów, a uzyskuje to narzucając twarzom dziecięcą wręcz ekspresję. Ponieważ na naszym rynku już zadebiutował komiks z uniwersum Mass Efeect jest nadzieja, że Dragon Age zostanie wydane przez Egmont.
Darmowe gry
Zaczęło się jeszcze na etapie nakręcania przedpremierowego hype na rzecz gry Dragon Age: Początek. EA2D, wewnętrzne studio zajmujące się flashowymi grami, stworzyło króciutką, sympatyczną produkcję, w której głównie chodziło o odblokowanie kilku przedmiotów do DA:P. Teraz idea została mocno rozwinięta, powstała aplikacja facebookowa Dragon Age: Legends, mająca jeszcze w facie beta 55 tysięcy fanów.
Dragon Age: Legends urzeka swobodnym podejściem do kwestii "zostania legendą". Komiksowa grafika i autoironia skierowana pod adresem serii Dragon Age, sprawiają, że zapaszek marketingowy stał się niemal niewyczuwalny. Oczywiście nie zabrakło drobiazgów do odblokowania, których możemy użyć w Dragon Age II. Przewidziano też nagrody za posiadanie zarejestrowanych gier od EA. Pancerz N7 z Mass Effect jako ubranko w fantastycznej krainie? Czemu nie, tak samo jak zbroja... sir Isaaca. Nic tu nie trąci patosem, wszystko jest umowne i zabawne.
Gramy na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze walczymy (w turach) z kolejnymi wrogami w ramach dłuższych misji. Mechanika promuje myślenie taktyczne i odpowiedni dobór drużyny do zadania. Zatrudniając herosów swoich znajomych zapewniamy im skromną gratyfikację finansową. Rany odniesione w cudzych misjach nie zapisują się u naszej postaci, ale wydłużają czas do kolejnego werbunku przez tę samą osobę. Zdobyte złoto inwestujemy na drugiej płaszczyźnie, czyli w naszym zamku. Rozbudowujemy go, tworzymy kolejne warsztaty, produkujące wszelakie bomby, mikstury czy opatrunki. Układ pomieszczeń jest ważny, istnieją elementy zwiększające produktywność czy morale pracowników. Oczywiście w każdej chwili możemy przyspieszyć rozwój wydając realną gotówkę w ramach mikropłatności...
Co jeszcze?
Powyższe trzy przykłady nie wyczerpują rozmachu BioWare. Mamy jeszcze powstający film anime i serial internetowy. Dla osób ceniących sobie dobre, stare RPG z kartami postaci i kostkami, firma Green Ronin wydała autorski system, z mechaniką opartą o rzuty trzema kostkami "szóstkami" (ale to nie GURPS). Są też kolekcjonerskie figurki bohaterów gry, ale to w zasadzie standard. Ciekawe, czy doczekamy się figurkowego systemu bitewnego (no, może raczej potyczkowego). Potencjał w świecie Dragon Age jest spory i na pewno jeszcze niejedną powieść, komiks czy film zobaczymy, zwłaszcza gdy zacznie się skradać premiera kolejnej części...
Cykl artykułów Tydzień z grą Dragon Age II powstał w ramach wspólnej akcji promocyjnej gram.pl i Electronic Arts Polska.