Moja „miłość” do wszelakich DLC jest już nie niemalże legendarna. Strasznie nie lubię wyciągania od fanów gier dodatkowej kasy za wycięte z pełnika fragmenty, czy – przysłowiową już – zbroję dla konia. Tym bardziej ostrożnie podchodzę do tego typu dodatków. I już na starcie powie jedno: ekipa Eidos Montreal zaskoczyła mnie niesamowicie pozytywnie po raz drugi. Najpierw samym Deus Ex: Bunt Ludzkości, a teraz DLC do niej. Albowiem Brakujące Ogniwo naprawdę warte jest zagrania.
Uwaga! Tekst może zawierać spoilery dla osób, które nie ukończyły podstawowej wersji gry!
O swoich wrażeniach związanych z wersją preview już pisałem, dlatego nie chcę powtarzać większości zawartych tam wniosków. Pełna wersja utwierdziła mnie jedynie w przekonaniu, że ekipa odpowiedzialna za wskrzeszenie serii Deus Ex, to najbardziej kompetentna i czująca cyberpunkowe klimaty grupa deweloperów na świecie. Zaś Brakujące Ogniwo udowadnia, że wkładają w swoją pracę naprawdę sporo serca i zależy im na oddaniu graczom satysfakcjonującego produktu, a nie tylko wyciagnięciu od nich jeszcze kilku „dołków”.
Brakujące Ogniwo jest dodatkiem, który nie integruje się z główną kampanią, mimo tego, iż opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce w trakcie jej trwania, a głównym bohaterem wciąż pozostaje Adam Jensen. Dodatek będzie dostępny z poziomu menu gry, jako osobna mini-kampania. Bo w istocie nią jest.
Wydarzenia w Deus Ex: Bunt Ludzkości – Brakujące Ogniwo, rozgrywają się tuż po wielkiej zadymie w jednym z doków w Dolnej Hengshy. Jak zapewne wiecie (mam nadzieję, że pozostali wzięli sobie do serca ostrzeżenie o spoilerach), Adam dostał się tam na statek należący do prywatnej armii Belltower i wszedł do komory kriogenicznej, by w ten sposób nie wzbudzać podejrzeń podczas podróży. Niestety, w wyniku splotu okoliczności został zmuszony do jej opuszczenia. Oczywiście statek Hei Zhen Zhu jest już na pełnym morzu, a nasz bohater musi radzić sobie sam, tym bardziej, że chwilowo pozbawiony został możliwości skorzystania z aktywowanych wszczepów.
To chyba budzący największe kontrowersje fragment, gdyż dość szybko otrzymujemy możliwość ich ponownej aktywacji. Logicznie rzecz biorąc, w pewnym momencie Jensen powinien znów dysponować pełnią możliwości, a jednak twórcy każą nam wykupować wszystko od nowa. Doskonale jednak rozumiem tę decyzję – dzięki temu Brakujące Ogniwo staje zdecydowanie większym wyzwaniem.
Tutaj każdy wydany punkt Praxis w niesamowity sposób przekłada się na styl rozgrywki. Już po pierwszych kilkudziesięciu minutach zdarza się, że żałujemy wrzucenia punktu w niewłaściwe rozszerzenie, by po dziesięciu kolejnych dziękować bogom za to, że jednak nie skusiła nas tamta opcja. Twórcy nie pieszczą się z nami i już na początku stajemy naprzeciw często opancerzonych przeciwników, a w wielu miejscach trafimy na panele, czy komputery wymagające zaawansowanego poziomu hakowania.
Mam zresztą wrażenie, że samo hakowanie doczekało się niewielkich poprawek i jest teraz znacznie trudniejsze, co mnie osobiście jedynie cieszy. Nawet w przypadku średniej klasy systemów trafiamy na początku na węzły o dużym stopniu ryzyka, a czas reakcji systemu jest zadziwiająco szybki. O ile w podstawce bez problemu dawało się włamać do nawet zaawansowanych systemów bez korzystania ze Stop! Robaków, czy Wirusów Anihilujących, tutaj ich rozsądne wykorzystanie staje się nieodzowne.
W samej mechanice nie znajdziemy poza tym praktycznie żadnych innych, widocznych zmian. Zresztą nie powinno to dziwić – wszak to DLC, nie kolejna gra, choć długość rozgrywki mogłaby zawstydzić niejedną strzelankę. I od razu jasno i wyraźnie powiem jedno – to ewidentnie moduł stworzony z myślą o graczach, którzy lubią się skradać i eksplorować. Mnie udało się przejść całość bez wywoływania alarmów i zabijania (roboty się przecież nie liczą), w czasie około sześciu godzin. Metodą „na Rambo” Brakujące Ogniwo da się ukończyć w jakieś trzy godziny, choć tutaj mogła mi też pomóc znajomość map.
Przyznam szczerze, że w przypadku skradania się, ekipa Eidosu kilka razy rzuciła mi pod nogi niezłe kłody. Oczywiście zawsze znajdzie się sposób, jednak brak paralizatora (jeśli ktoś go znajdzie na początku gry, dajcie znać), wymuszający ataki wręcz, nieźle czasami dał mi w kość. Podsumowując to krótko – byłem usatysfakcjonowany cichym i bezkrwawym zaliczaniem poziomów i dodatkowymi punktami doświadczenia.
Niewiele zmieniło się też w kwestii uzbrojenia, choć tym razem będziemy mieli możliwość znalezienia lub zdobycia w ramach pobocznego zadania specjalnych jej modeli. Spokojnie jednak, nie są one w jakiś niezwykły sposób przegięte i nie zaburzają zbytnio balansu rozgrywki.
Wrócę jeszcze do fabuły, bo choć – co oczywiste – nie chcę zdradzać żadnych szczegółów, muszę powiedzieć, że zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony, a chwilami nawet zszokowany. Początkowo myślałem, że będę miał do czynienia z prostą opowiastką opartą na schemacie – jesteś sam i przeżyj. Nic z tych rzeczy. Kiedy powoli odsłaniały się przede mną kolejne fragmenty opowieści, byłem coraz bardziej przerażony i zszokowany.
Brakujące Ogniwo porusza bowiem – podobnie, jak podstawka – wiele niezwykle ważnych tematów, tym razem skupiających się wokół działalności Belltower i ukazujących prawdziwe oblicze tej potężnej prywatnej armii. Czytanie zawartości komputerów i podsłuchiwanie rozmów strażników obowiązkowe. Zresztą, za to właśnie uwielbiam podstawkę. Zwykły cieć w trakcie rozmowy z kumplem potrafi powiedzieć tu więcej o świecie, psychologii zamieszkujących go ludzi i rządzących nim prawach, niż fabuła niejednej gry. Poza tym zaczynamy postrzegać naszych przeciwników, jako ludzi, a nie zwykłe "mięso" do odstrzału. Ludzi, takich, jak my. Mających kumpli, rodziny, potrafiących cieszyć się z życia, mających swoje słabości i grzeszki, ale i rozterki moralne. Nie mniejsze, niż nasze.
Tutaj mała dygresja, bo jest to rzecz, o której nie napisałem wyraźnie w recenzji Deus Ex: Bunt Ludzkości, a która pojawiła się w mojej głowie nieco później i dotyczy również Brakującego Ogniwa. Absolutnym mistrzostwem w kreacji świata i całej otoczki jest fakt, iż jest to jedna z nielicznych gier, w których czytałem praktycznie wszystko i do samego końca. O ile samą fabułę poznajemy z wydarzeń na ekranie i rozmów, o tyle o wszelkich motywacjach, układach i tle historycznym dowiadujemy się z maili, czy dokumentów. Elementy często traktowane po macoszemu lub po prostu nudne, tutaj współtworzą opowieść, która bez nich wiele traci. Tak bardzo zainteresować mnie światem gry, to trudna sztuka, która udała się chyba tylko uniwersum Fallouta.
Od połowy gry twórcy mocno grają na naszych emocjach i co najważniejsze, robią to w bardzo umiejętny sposób, bez sztucznego zadęcia. Trafiamy choćby na sytuacje, w których bardzo chcielibyśmy coś zrobić, ale czujemy jedynie totalną bezsilność. Coś wspaniałego.
Oczywiście dodatek daje nam możliwość zakończenia rozgrywki czymś w rodzaju happy endu. Bardzo łatwo jednak – o czym sam się przekonałem za pierwszym razem – doprowadzić do sytuacji, w której staniemy wobec konieczności dokonania naprawdę trudnego wyboru, a i po drodze nie zawsze wszystko pójdzie zgodnie z naszymi myślami. Wybór między czymś złym, a jeszcze gorszym, to coś, co w grach lubię najbardziej. Szczególnie, kiedy w bardzo bezpośredni sposób wymaga wybrania priorytetów i zadania sobie pytania, co jest dla nas ważniejsze.
Sama rozgrywka jest fabularnie relatywnie liniowa. W zasadzie mamy tutaj jedno główne zadanie, wokół którego obraca się 90% wydarzeń w Brakującym Ogniwie. Dostajemy też kilka niewielkich zadań pobocznych, które, co ciekawe, zawsze w jakiś sposób przekładają się na dalszą rozgrywkę.
Jedynym elementem, który może budzić kontrowersje, jest ewidentny backtracking. Zdarzało się, że i trzy razy musiałem zasuwać tym samym korytarzem w tę i z powrotem, bo kolejny cel misji był znów w niemalże identycznym miejscu. Jestem to jednak skłonny wybaczyć ekipie choćby ze względu na fakt, że powroty na wyższych poziomach pozwalają nam odkryć niedostępne wcześniej (zbyt niski poziom rozszerzeń) sekrety i miejsca. Efekt ten jest szczególnie odczuwalny w końcówce gry, ale – to trzeba przyznać – zawsze logicznie umotywowany. Zresztą pod tym względem mam wielki szacunek dla twórców – przynajmniej starają się jakoś umotywować nawet najbardziej kontrowersyjne kwestie, jak na przykład obecność „kupca” na tym zamkniętym obszarze.
No i rzecz najważniejsza – boss. A w zasadzie ostateczny przeciwnik, na którego przykładzie widać wyraźnie, że bossami w poprzedniej części rzeczywiście mogło się zajmować – tak twierdzi Eidos – zewnętrzne studio. Zapomnijcie o wymuszaniu walki z twardszym, niż najtwardsze roboty twardzielem (powtórzenia celowe). Teraz głównego antagonistę możemy sprzątnąć jednym ciosem, niekoniecznie przy tym zabijając. Choć nie tylko. Można więc po raz pierwszy rzeczywiście skończyć grę nikogo nie zabijając. Naprawdę.
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to mamy tu do czynienia z tym samym silnikiem i poziomem grafiki oraz udźwiękowienia. Dodano jednak kilka nowych elementów, takich ja warunki pogodowe, czy sprawiające lepsze wrażenie oświetlenie. Zdecydowanie lepiej wyglądają też obecnie animacje twarzy naszych rozmówców. Jeśli wiec odpowiadał Wam – tak jak mnie - artystyczny styl podstawki, znów traficie do tego samego świata.
Na pytanie, czy warto się wykosztować na Brakujące Ogniwo, odpowiadam więc jednoznacznie i zdecydowanie – owszem. Mimo kilku wymienionych wad, to naprawdę świetny dodatek i jedno z najlepszych DLC, jakie kiedykolwiek trafiło na mojego peceta. Nie jest to zresztą po prostu dodatkowy „content”; to cała, zamknięta i zwarta opowieść, pozwalająca nam na przeżycie kolejnych kilka godzin w cyberpunkowym świecie wielkich korporacji i prywatnych armii. Na dodatek poruszająca bardzo ważne tematy, zadająca wiele trudnych pytań i mocno oddziałująca na nasze emocje. Dodatek typu DLC, który niejedno studio wydałoby zapewne, jako samodzielną grę.
PS. I znów publikacja recki przed premierą okupiona jest koniecznością wstawienia dostarczonych nam screenów. Cóż, takie to czasy, w których warunki dyktują wielkie korporacje...