Wiecie, co jest nie tak z numerkiem 1942? Proste - wszystko, co z nim związane jest już okrutnie stare, strasząc przy tym wszystkich wokoło swoją starą starością. Kto uratuje nas od terroru zamierzchłej historii? Kto postawi się w naszej obronie? Kolejna prosta odpowiedź. Battlefield 2.
Niewątpliwy sukces pierwszej odsłony serii, Battlefield 1942, dał wielu do zrozumienia, że na kolejną grę od Elektroników nie przyjdzie nam czekać wyjątkowo długo. Zarówno kolejne dodatki, jak i wydany w 2004 roku samodzielny Vietnam, choć nie pozwoliły nam głodować, to stanowiły jedynie niewielką (choć wciąż zjadliwą) przystawkę przed luksusowym daniem głównym. Panie i Panowie, nasza sympatyczna gwiazda na dziś: Battlefield 2.
Podczas gdy większość z nas wciąż obracała się w tematach wojen sprzed kilkudziesięciu lat, pełnych pojazdów i uzbrojenia pamiętającego lata, w których MTV puszczało jeszcze muzykę, wszystkie „fajne dzieciaki z osiedla” już dawno ruszyły z biegiem czasu, namiętnie jarając się tematem współczesnych konfliktów i karabinów z gadżetami, przystawkami i świecidełkami, których nie powstydziłoby się samo NASA. W 2005 roku, premiera Battlefield 2 poniekąd zakończyła smutne i już nadużywane w tamtym czasie retrospekcje, ustępując tym samym miejsca atrakcyjnej, efektownej i emocjonującej współczesności. Oczywistym jest, że twórcy nie chcieli narobić sobie kłopotów przez umiejscowienie akcji gry w konkretnym miejscu, stąd i tak znikoma otoczka fabularna została odpowiednio zmodyfikowana. Świat Battlefield 2 to świat początku XXI-ego wieku, opanowany przez kolejną (czyli wyjdzie na to, że trzecią) wojnę światową. Unia Europejska, sprzymierzona z siłami Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, nawiedziły tereny Chin i Bliskiego Wschodu, podczas gdy wojska Chińskie razem z Koalicją Środkowego Wschodu MEC zdecydowały się przybyć z nieproszoną wizytą do Ameryki Północnej. Choć wielu tego nie doceniało, takie rozwiązanie pozwoliło na wrzucenie wirtualnych żołnierzy w wir walki na wielu różnych frontach, m.in. nie tylko w okolice Stanów Zjednoczonych, ale i Bliskiego Wschodu, gdzie toczył się wtedy (i nota bene toczy się dalej) prawdziwy konflikt. Połączenie fikcji z różnorodnością pozwoliło na uniknięcie większych skandali dotyczących nawiązań do naszego realnego świata, jednocześnie spełniając przy tym ciche życzenia sporej rzeszy graczy.
Z pozoru, Battlefield 2 stanowił jedynie proste odświeżenie tego, w co mogliśmy grać do tej pory. Tryb dla jednego gracza, będący niczym innym jak wielką imprezą dla botów z rakietami i helikopterami wciąż znajdował się w grze, będąc jedynie namiastką doświadczeń z gry sieciowej dla bezinternetowego plebsu. Limit graczy wciąż stanowił imponującą liczbę 64, a sama rozgrywka dalej polegała na przejmowaniu i utrzymywaniu punktów kontrolnych porozrzucanych po całkiem imponujących rozmiarów mapach. W takim razie, gdzie te wszystkie nowości, którymi powinien cechować się pełnoprawny sequel, by nie wyglądać jak zwykły skok na kasę? Jak widać, diabeł tkwi w szczegółach.
Pierwszą świeżynką, o której wypadałoby wspomnieć, były oddziały, na które dzielone były obie strony konfliktu. Składające się z maksymalnie sześciu osób, stanowiły mniejsze drużyny wyposażone we własnych dowodzących, co miało na celu zacieśnienie współpracy między członkami zespołu. O dziwo, podział na mniejsze grupki okazał się być strzałem w dziesiątkę, jako że zamiast bezcelowo biegać po mapie w poszukiwaniu czegoś ciekawego do roboty, każdy z żołnierzy otrzymywał jakieś zadanie, które musiał wykonać wspólnie ze swoimi kumplami. Na każdym z serwerów po kilku minutach z jednego, krótkiego chaosu wyłaniały się uporządkowane i skoordynowane działania oddziałów, dzielnie walczących o przetrwanie i przejęcie wszystkich punktów kontrolnych. Naturalnie, ta spektakularna nowość nie przeszkadzała większości osób w zabijaniu członków swojej drużyny, z którymi stało się w danej chwili w kolejce do helikoptera, czy też myśliwca. Kiedy kupka żołnierzy zbierała się na lotnisku i cierpliwie wyczekiwała pojawienia się którejś z maszyn, było już pewnym, że za kilka sekund rozpęta się istna rzeź. Każdy z nas musiał walczyć by udowodnić, że to właśnie on najlepiej nadaje się do pilotowania odrzutowca. Problem w tym, że po udanym starcie samolot zazwyczaj kończył w pobliskim rowie, ale hej – odrobina zdrowej rywalizacji jeszcze chyba nikomu nie zaszkodziła, prawda? Nawet jeśli kończyła się stosem ciał w jednakowych ubrankach. Gra wprowadziła również multum uzbrojenia i gadżetów do odblokowania, dając niejako początek wielkiej manii pod tytułem "ODBLOKOWAĆ WSZYSTKO", jakże przecież modnej w dzisiejszych shooterach z perspektywy... cóż. Właściwie każdej możliwej. Same klasy nie zmieniły się znacząco, o ile nie weźmiemy pod uwagę medyka, który zyskał możliwość przywracania poległych kompanów przy użyciu defibrylatora z powrotem do pełni sił. Defibrylator był o tyle fajny, że w chwilach nudy można było wbiec z nim w sam środek grupki przeciwników, po czym potraktować każdego z nich wesołym wstrząsem.
Kolejnym strzałem w dziesiątkę, będącym wręcz dowodem geniuszu ludzi z DICE, było wprowadzenie roli dowódcy, w którą wcielał się jeden z graczy. Rozgrywka zmieniała się wtedy nie do poznania, bo choć dana osoba wciąż mogła swobodnie biegać po polu bitwy i ostrzeliwać przeciwników bez umiaru, to jej zadanie było już zupełnie inne, znacznie bardziej odpowiedzialne. Dowódca zyskiwał bowiem dostęp do mapy, z poziomu której mógł wydawać rozkazy poszczególnym oddziałom, przyglądać się z bliska konkretnym obszarom (tym samym otrzymując cenne informacje dotyczące położenia przeciwnika, które mógł przekazać podopiecznym), jak i co jakiś czas bombardować wroga ostrzałami artyleryjskimi. Oprócz tego, gracz mógł dokonać zrzutu zaopatrzeniowego na wybraną pozycję (lub wskazaną przez dowodzącego z którejś z drużyn) lub wezwać samolot bezzałogowy, odsłaniający pozycję żołnierzy przeciwnika na minimapie. Dowódca zyskiwał coś na wzór gry strategicznej, a podlegli mu wojacy charczącego pana, który wydawał im rozkazy poprzez pełne uczucia plucie w mikrofon. To jedna z tych sytuacji, w których wszyscy wygrywają.
Gra została ciepło przyjęta zarówno przez graczy, jak i recenzentów, stąd nie czekaliśmy zbyt długo na dodatek. Jeszcze w listopadzie 2005 roku światło dzienne ujrzało pierwsze rozszerzenie o nazwie Battlefield 2: Jednostki Specjalne. Jak sama nazwa wskazuje, gra okazała się być prawdziwą gratką dla każdego gadżetofila, jako że gadżetów było tutaj całe mnóstwo. Tym razem, gracze zyskali możliwość walki po stronie amerykańskiego Navy SEALs, brytyjskiego SAS, rosyjskiego Specnazu i Sił Specjalnych MEC. Tytuł idealnie dopełniał i tak już efektowne wyposażenie dostępne w podstawowym Battlefieldzie 2, dodając osiem nowych map i takie bajery jak noktowizor, maski gazowe, sprzęt do zjeżdżania po linie (!) i zarzucane haki - krótko mówiąc, sprzęt wykorzystywany właśnie przez jednostki specjalne. Wyposażenia do zabawy (i oczywiście odblokowania) było sporo i mimo faktu, że dodatek do tanich nigdy nie należał, był przynajmniej należycie wypasiony. Zadbany. Wybajerzony. Nazwijcie to, jak chcecie. Według wielu, był wart swojej ceny.
Jeżeli tak jak ja nie należeliście do tej podgrupy fajnych dzieciaków, która biła innych stuzłotowymi banknotami po twarzach, śmiejący się przy tym złowieszczo, końca świata jeszcze nie było. Rok 2006 przyniósł tak zwane „booster packi”, będące niczym innym, jak niewielkimi rozszerzeniami. Pierwsze z nich, wydane na początku marca Euroforce, umożliwiało stanięcie po stronie sił Unii Europejskiej i dodawało kilka nowych pojazdów, map i broni. Podobne zmiany przyniósł wydany trzy miesiące później Armored Fury, zaopatrując graczy w kolejne lokacje, bronie i pojazdy. Jeżeli jesteście skąpi w podobny sposób, co moja skromna persona i żałowalibyście wydać po kilkanaście złotych na każdy z nich, czekałoby Was miłe zaskoczenie. We wrześniu 2009 roku pojawiła się aktualizacja do Battlefield 2 oznaczona numerkiem 1.50, wprowadzająca dwie nowe mapy i wspomniane booster packi dla każdego, w pełni za darmo. Nie takie EA skąpe, jak je ówcześnie malowali, nawet jeśli te niewielkie paczki stały się darmowe dopiero trzy lata później. Liczy się to, że ostatecznie za paczki zapłaciłem wyłącznie własną cierpliwością. Dobra to waluta.
Zejdźmy nieco z tematu PC-towego Battlefielda i przejdźmy do swoistego protoplasty konsolowego multiplayera. Nawet jeśli w okolicach roku 2005 niewielu było w stanie choćby wyobrazić sobie grę sieciową na konsolach, to DICE widocznie to nie przeszkadzało, jako że wydała wtedy grę na PlayStation 2 i pierwszego Xboksa. Zgodnie z informacją umieszczoną na ulotce, która przed chwilą wyleciała mi z pudełka z Battlefieldem 2, właśnie w tym roku Battlefield 2: Modern Combat miał „rozsadzić konsole”. Gra zawierała, cytuję z użyciem oryginalnej pisowni, „Nowy fabularny tryb gry jednoosobowej, (który) rzuca gracza w sam środek WOJNY BŁYSKAWICZNEJ”. A co było naszym zadaniem? Ponownie, z pomocą przychodzi ulotka! „Zwalczaj wrogów i propagandę, aby ZADECYDOWAĆ O LOSIE BOGATEGO W ROPĘ KAZACHSTANU”. I jak tu nie kochać tych pełnych informacji świstków, poukrywanych w wiekowych pudełkach?
Rozgrywka nie odbiegała znacząco od tego, co mogliśmy do tej pory podziwiać na naszych blaszakach. To nic innego jak stary, dobry Battlefield, stonowany i ciutkę okrojony do możliwości konsol. Limit graczy wynosił teraz ponure 24, co z pomocą mniejszych map miało przełożyć się na szybszą, dynamiczniejszą i bardziej emocjonującą walkę – przynosi to na myśl ostatnie wieści z frontu konsolowego Battlefielda 3, usprawiedliwianego w podobny sposób. Wracając! To, co konsolowcy otrzymali jako prezent na otarcie łez to nowy tryb Capture the Flag, rozgrywany na pomniejszonych mapkach. Co ciekawe, wersja konsolowa zawierała obsługę klanów, wraz z odpowiednimi menusami do zarządzania swoimi podopiecznymi. Jeśli chodzi o same platformy. Oprócz wspomnianego PlayStation 2 i pierwszego Xboksa, gra doczekała się również wersji na X360. W pracach była też konwersja na PlayStation Portable, ale dziwnym trafem nigdy nie pojawiła się na półkach sklepowych.
A jak gra miewa się teraz? Cóż, jeśli wśród Was są konsolowi retro-maniacy, którzy chcieliby nieco zasmakować w przysmakach przeszłości, może być z tym mały problem. Electronic Arts zdecydowało się zamknąć wszystkie serwery, uniemożliwiając tym samym jakąkolwiek grę przez sieć w Modern Combat. Jeśli chodzi o podstawową grę wersję Battlefielda 2, to tutaj jest już nieco lepiej - wciąż znajdzie się kilka pełnych serwerów, na które okresowo wpadają aktywne klany. Jedynym problemem, jaki może stać między Wami a przyjemnością płynącą z gry w tego klasyka (a niech ktokolwiek spróbuje powiedzieć, że takowym nie jest), jest wspomniana szczodra aktualizacja 1.50. Patche w drugim BF-ie, choć zawsze wprowadzały sporo świetnych zmian, to charakteryzowały się niemal kilkuletnim czasem instalacji, niemiłosiernie spowalniającym większość z komputerów. Zapowiedź Battlefielda 3 ożywiła nieco społeczność poprzednich gier z serii, stąd jeśli nie przeszkadza Wam wizja śmierci naturalnej przed ekranem monitora w oczekiwaniu na instalację łatki, to właśnie teraz jest najlepszy moment na instalację gry. Wiecie, zanim wszyscy uciekną do trzeciego BF-a.
Battlefield 2 definitywnie stoi na czele tej części gier, na myśl o których zwyczajnie robi mi się ciepło w okolicach mojego serca. Nieprzespane noce wypełnione starannie zaplanowanymi akcjami, ryczenie w mikrofon przy wydawaniu rozkazów i brutalne kolejki, którymi mogłem kontrować opowieści dziadków o sklepach w okresie PRL-u rozwinęły i umocniły moją więź z gatunkiem wojennych strzelanin, czyniąc mnie tym samym topowego nerda tamtych czasów. Po obu odsłonach Bad Company, które (choć były naprawdę niezłe!) znacząco odeszło od formuły zawartej w drugim Battlefieldzie, po cichu liczę na to, że trzecia część serii okaże się być spektakularnym powrotem do korzeni, na nowo definiując współpracę przez cudownie wyglądające szturmy na pozycje wroga i idealną koordynację działań członków drużyny. Chyba nie proszę o zbyt wiele, hm?
I wcale nie wzruszyłem się przy pisaniu tego artykułu. Nya-ah. Nigdy. Prze-prze-prze-przenigdy. Faceci płaczą za kobietami, a nie za kawałkami pikseli. Nie-ma-mowy.
Akcja promocyjna Tydzień z serią Battlefield jest organizowana wspólnie przez wydawcę gry, firmę Electronic Arts, oraz portal gram.pl.