Jako że pod względem wydanych gier Battlefieldowi jeszcze trochę brakuje do Final Fantasy, tydzień z Bitwowympolem powolutku chyli się ku końcowi. A skoro dziś obrabiamy stosunkowo młode gry, to możecie je pamiętać nawet jeśli mutację znacie tylko z opowiadań - atrakcja dla całej rodziny! Panie i Panowie, przed Wami podseria Bad Company.
Jako że pod względem wydanych gier Battlefieldowi jeszcze trochę brakuje do Final Fantasy, tydzień z Bitwowympolem powolutku chyli się ku końcowi. A skoro dziś obrabiamy stosunkowo młode gry, to możecie je pamiętać nawet jeśli mutację znacie tylko z opowiadań - atrakcja dla całej rodziny! Panie i Panowie, przed Wami podseria Bad Company.
Wraz z momentem, w którym kolejne generacje konsol zaczynają "niechcący" spychać swoich poprzedników ze sceny, wśród deweloperów zaczyna pojawiać się dziwny zapał do rewolucjonizowania wszystkiego, co znajduje się w zasięgu ich chudych, programistycznych łapek. Mamy całkiem udaną i lubianą serię gier? Fani są nam wdzięczni za to, co robimy? "ZMIENIĆ WSZYSTKO, WSZYSTKO ZMIENIĆ! ZMIANY TO SZCZĘŚCIE!" I nie inaczej stało się z DICE, doświadczonym już studiem podlegającym pod Electronic Arts. Sęk w tym, że zamiast ryzykować szarganie dobrego imienia właśnie udanej i lubianej serii Battlefield, chłopaki zdecydowały się na stworzenie odbiegającej od kanonu podserii, by z potężnym przytupem i bez żadnego strachu móc wejść w świat konsol obecnej generacji.
Czy wersja Battlefield stała się tanią, szmacianą lalką, rozrywaną przez wydawcę na wszystkie strony? Czy wysiłek twórców opłacił się, nagradzając ich pomysł i odwagę pieniędzmi od nabywców gry? Czy te (już) trzy pytania nie za bardzo przypominają żałosną i irytującą końcówkę dobrze opłaconej telenoweli? Odpowiedzi poznacie... już teraz. Kolejno: Nie, tak i tak.
Bad Company
Skoro wprowadzenie mamy już za sobą, na pierwszy ogień weźmy pierwszą z części Bad Company, wydaną w czerwcu 2008 roku na konsolach Xbox 360 i PlayStation 3. Co w niej takiego "rewolucyjnego"? Cóż, chyba najważniejszą zmianą w stosunku do poprzednich części serii jest tryb dla jednego gracza, do tej pory niemal ignorowany przez serię Battlefield. To, na co wcześniej składały się zwykłe potyczki, w których postacie sterowane przez żywych ludzi zastąpiono kilkoma idiotycznymi botami, przeobraziło się w konkretną kampanię pełną misji, cut-scenek i dialogów. W skrócie? Wchodzimy w skórę żołnierza Prestona Marlowa, który tak jak kilku innych mu podobnych, za swoje wybryki został skazany na zesłanie do najgorszego, najtańszego, najbiedniejszego i najobskurniejszego oddziału, jaki świat miał nieprzyjemność dźwigać: Kompanii "B", znanej też jako Bad Company.
Oczywiście, by ktoś kampanią dla jednego gracza rzeczywiście się zainteresował, DICE musiało odpowiednio wcześnie każdemu udowodnić, że jest na co czekać. Gra doczekała się kilku naprawdę świetnych trailerów, przepełnionych dobrym, niekiedy też czarnym humorem. Pełne nawiązań do produkcji takich jak Metal Gear Solid, Rainbow Six, czy nawet Gears of War, filmy niejako złożyły graczom jedną, poważną obietnicę - chodźcie, zagrajcie, to na pewno się pośmiejecie! Problem polegał na tym, że zdecydowana większość humoru pozostała na trailerach, a jedynie jego część dosłownie prześlizgnęła się do samej gry, teoretycznie dając wielu osobom powód do psioczenia na grę tyle, ile tylko można. Teoretycznie, bo mimo mniejszej niż zapowiadanej dawki śmiechu, tryb dla jednego gracza wciąż został ciepło przyjęty przez graczy i recenzentów, określany mianem "zajmującego" i "przyjemnego".
Wróćmy jednak do tematu wkraczania w erę nowej generacji konsol, która wymaga nie tylko rewolucji na tle czystej merytoryki i zawartości produkcji, ale i w kwestiach technicznych, które są w końcu napędzane przez ogromne pokłady całej tej słodkiej mocy obliczeniowej. I tu do akcji wkracza Frostbite - autorski silnik studia DICE, który swój debiut zawdzięcza właśnie pierwszej części Bad Company. Nie tylko twarze postaci przestały wreszcie przypominać ziemniaki poobijane trzyletnim ogórkiem, ale i sama rozgrywka miała zmienić się już na zawsze dzięki wprowadzeniu destrukcji otoczenia. Nowość nie tylko prezentowała się świetnie jak na swoje czasy, ale i stwarzała zupełnie nowe możliwości taktyczne. Snajper ukrywa się w budynku? Rozwal cały blok! Nie możesz znaleźć drzwi? To je sobie wyprodukuj z niewielką pomocą granatu. Przeszkadza Ci brzydkie drzewo rosnące w okolicy? Zniszcz je tak, jak zawsze tego pragnąłeś. Oprócz ulepszonej grafiki, fizyki i wprowadzenia destrukcji, silnik starał się również zadbać o iście mistrzowską oprawę dźwiękową. Nawet jeśli twórcy zwracali uwagę głównie na fakt, że "głośność radia zmniejsza się, kiedy obok wybucha granat, ustępując tym samym miejsca ważniejszym dźwiękom", chodziło oczywiście o coś więcej. Odgłosy śmigających na otwartej przestrzeni pocisków, eksplodujących rakiet i okrzyków martwych żołnierzy brzmiały wreszcie dobrze i momentami przerażająco realistycznie, powodujący spazmy satysfakcji u osób z dobrym zestawem głośników.
Rewolucje-rewolucjami, ale nie zapominajmy o tym, czym Battlefield był zawsze, czyli ogromną rozwałką dla sporej grupy ludzi. Nawet jeśli gra pojawiła się wyłącznie na konsolach (czyli tam, gdzie według wielu z Was ludzie popełniają samobójstwa przy próbie grania w strzelaniny na padzie), to mimo to dość szybko zebrała sobie całkiem pokaźną i aktywną społeczność, łupiącą się nawzajem na kolejnych serwerach. Niestety, idąc w ślad za Battlefield 2: Modern Combat i tej części nie ominęły swojego rodzaju cięcia. Maksymalnie na serwerze mogło znajdować się tylko 24 graczy, co nawet jeśli pozwalało utrzymać pewien dynamizm rozgrywki, to czasami powodowało, że gracz czuł się nieco osamotniony. Mimo to, zabawy było sporo, a mniejsze grupki żołnierzy przyczyniły się do zwiększenia i tak już niezłego poziomu współpracy, z którego seria poniekąd słynie.
GramTV przedstawia:
Do dyspozycji oddano nam dwa tryby: nowy Gold Rush i dobrze nam znany Conquest. W pierwszym z nich jedna z drużyn broniła skrzyń ze złotem, podczas gdy druga usilnie próbowała założyć na nie ładunki wybuchowe. Po ewentualnej detonacji, linia frontu poruszała się naprzód, zmuszając ekipę broniącą do natychmiastowego obrotu. Gra kończyła się w chwili, gdy ograniczona liczba "odrodzeń" u atakujących wreszcie się kończyła, lub gdy wszystkie skrzynie zostały odpowiednio zniszczone. Co zaś tyczy się trybu Conquest, stara śpiewka - przejmujemy punkty kontrolne na mapie i staramy się je utrzymać tak długo, jak to tylko możliwe. Jeśli chodzi o klasy dostępne w grze, przypominają one te dostępne w Battlefield 2142, tyle że z dodanym snajperem. Choć nie był to już Battlefield w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, nie znaczy, że było gorzej. Bad Company jest po prostu grą inną, wciąż sprawiającą nieopisane pokłady radości i satysfakcji. Po tym, kiedy ten eksperyment przyjął się wśród milionów graczy na całym świecie, do układanki brakowało już tylko jednego, ostatniego elementu: sequela.
Bad Company 2
Niemal dwa lata później, bo w marcu 2010 roku, światło dzienne ujrzał nie kto inny, jak Bad Company 2. Czas konsolowców śmiejących się ze swoich PC-towych braci dobiegł końca, jako że gra ukazała się nie tylko na konsolach obecnej generacji, ale i wreszcie na komputerach osobistych. Co więcej, produkcja doczekała się pełnej polskiej wersji językowej przygotowanej przez EA Polska, z udziałem takich gwiazd jak chociażby Czarek Pazura, czy też Mirosław Baka! Tym razem obyło się bez większych rewolucji, w imię zasady "Jeśli coś działa, zostaw to w spokoju" stawiając na poprawki i szlifowanie tego, co już dobre. Oprócz tego, ponownie pojawia się tryb dla jednego gracza, przedstawiający dalsze losy Kompanii B, którą poznaliśmy w poprzedniej części gry.
Poprawki, choć nie było ich zbyt wiele, to pojawiły się w standardowym składzie. Lepsza grafika, skuteczniejszy system zniszczeń, poprawiony dźwięk - innymi słowy wszystko to, co sequel mógłby łaskawie przynieść ze sobą do domu gracza. Zmian w rozgrywce nie było wiele, choć z pewnością warto zwrócić uwagę na regenerację zdrowia rodem z Halo, czy też Gears of War, która nieco ułatwiła życie niedzielnym graczom, mającym kontakt z serią po raz pierwszy. Tryb sieciowy również przeszedł jedynie łagodny face-lifting, w efekcie którego do dyspozycji otrzymaliśmy już tylko cztery klasy. Bad Company 2 był młodszym, lepszym i bardziej zadbanym bratem poprzedniej gry spod znaku Battlefield, dającym graczom więcej tego, co sprawiało im najwięcej frajdy.
A jeśli komuś wciąż było mało, zawsze mógł zdecydować się na któryś z dwóch dodatków. Pierwszy, ochrzczony przez twórców "Onslaught", pojawił się w czerwcu 2010 roku wyłączenia na konsolach Xbox 360 i PlayStation 3, wprowadzając tryb kooperacyjny dla maksymalnie czterech graczy. Choć mapek było "tylko cztery", stawiały przed graczami całkiem niezłe wyzwanie, wydłużając i tak już niemałą żywotność tytułu. Jeśli któreś z Was nie ma żadnej z konsol, nie ma co płakać - drugie rozszerzenie "Vietnam" było dostępne już dla wszystkich miłośników strzelania w grudniu tego samego roku. Wprowadzając kilka nowych pojazdów i broni, dodał do gry także mapy oferujące graczom jeszcze więcej bliskich spotkań z wrogiem.
Bad Company 2 jest już ostatnią, pełną grą z serii przed nadchodzącym wielkimi krokami Battlefield 3. Dowodem na ogromny sukces podserii Bad Company jest fakt, iż jej niesamowity wpływ widać było już w becie trzeciego BF-a, która bardziej przypominała właśnie ostatnie produkcje od DICE, niż choćby drugą, najczęściej wspominaną część serii. Jeśli nie kręcą Was seksowne silniki graficzne, takie jak Frostbite 2.0, zawsze możecie zostać właśnie przy tej produkcji - biorąc pod uwagę fakt, że na społeczność wciąż składają się setki tysięcy graczy, zabawy nie powinno zabraknąć nikomu. Przy okazji. Macie kopię BC2 na PC? Lubicie prokrastynację? Dodajcie do znajomych gracza "ww3pl". Ponoć jest dobry. Diabelsko dobry. I czarujący.
Akcja promocyjna Tydzień z serią Battlefield jest organizowana wspólnie przez wydawcę gry, firmę Electronic Arts, oraz portal gram.pl.
Jak doszły mnie słuchy, że pierwsza część Bad Company wydana zostanie tylko na konsole przeżyłem szok i zatopiłem się w kultowej "dwójeczce". Gdy w moje łapska trafiło Bad Company 2 wraz z Vietnamem grałem non-stop (choć mój komputer ledwo co dyszał). Dopiero później dotarło do mnie, że to wszystko niby fajne, ale jakieś takie "inne" - mapy małe, wszystko robi się 3 klawiszami na krzyż... nie żebym narzekał na grę, ale jakoś zabrakło mi tego wszystkiego do czego przyzwyczaiły mnie wcześniejsze odsłony.
Usunięty
Usunięty
21/10/2011 19:46
Do kolegów którzy domagają się reszty BF''ów. Są jeszcze 2 dni, jutro pewnie będzie o Play4Free, Heroes i 1943, a pojutrze o modach :PLubię grać w BC2, bardzo lubię. Nie skłoniło mnie to jednak do kupienia Vietnamu. Jego miejsce zajął BF2 którym sobie leczę ból na niemożność kupna BF3 :(Mina mojego kumpla widzącego jak rozwalam granatnikiem ścianę w BC2-bezcenne :D
Usunięty
Usunięty
21/10/2011 17:49
Chyba wam się zapomniało o Battlefield 1943, które też było świetne