Podczas EA Winter Showcase 2011 miałem okazję pograć w dwa tryby budzącej ogromne kontrowersje gry Syndicate. Udostępniono nam konsolową wersję gry, w której mogliśmy zasmakować zarówno kampanii dla pojedynczego gracza, jak i spróbować swych sił w trybie kooperacji. Dziś opowiem wam o swoich pierwszych wrażeniach z trybu kampanii, który testowaliśmy grając w znany już z filmów poziom Executive Search.
I choć wciąż mam nieco żalu o wykorzystanie marki kojarzącej się z zupełnie innym gatunkiem i kultową, klasyczną grą, to przyznam, że samym tytułem jestem po prezentacji coraz bardziej zainteresowany. Starbreeze Studios, to ekipa, która ma swoim koncie między innymi uwielbiane przeze mnie Kroniki Riddicka (z naciskiem na pierwszą część), czy też pierwszą odsłonę udanego The Darkness. Gry te udowodniły, że Szwedzi nie boją się mrocznego klimatu, ponurego świata i niejednoznacznych bohaterów. Co więcej, doskonale czują się w takich klimatach.
Widać to już w pierwszych sekwencjach rozgrywki w Syndicate. Wykreowany w grze świat niedalekiej przyszłości, to miejsce okrutne, pełne pozbawionych skrupułów, skupionych na celu postaci. Podobnie, jak w Deus Ex, ale nawet na większą skalę, rytm życia wyznaczają wojny między wielkimi korporacjami, czasami prowadzone potajemnie, czasami w otwarty sposób. W grze przychodzi nam wcielić się w korporacyjnego agenta, który wraz ze swym mentorem i partnerem wkracza do kompleksu badawczego konkurencji, by odzyskać zawierający cenną technologię chip.
Od samego początku widzimy, że w świecie Syndicate życie zwykłych ludzi nie jest wiele warte. Nasz towarzysz bez mrugnięcia okiem rozwala strażników, by chwilę potem zakończyć strzałem w głowę z przystawienia żywot jakiegoś naukowca. Niedługo po tym zostajemy sami i zabawa zaczyna się na dobre.
No właśnie, po kilkunastu minutach zabawy jestem w stanie wybaczyć „nadużycie” z wykorzystaniem kultowego tytułu. Co przyczyniło się do zmiany mojego nastawienia? Przede wszystkim bogactwo rozgrywki. Syndicate nie będzie – czego obawiałem się najbardziej – typową, wygenerowaną wedle sprawdzonego przepisu strzelanką. Owszem, eliminacja przeciwników jest tutaj kluczową cechą rozgrywki, jednak to, w jaki sposób to czynimy, zdecydowanie wyróżnia nowe Syndicate.
Słowem-kluczem jest tutaj „breach”, czyli zestaw specjalnych zdolności, które zapewnia nam tkwiący w naszej głowie chip. Dzięki temu możemy na przykład hakować chipy w głowach przeciwników i zmusić ich do popełnienia samobójstwa, czy też wykorzystać interaktywne elementy otoczenia. Otwieranie zabezpieczonych drzwi, zdalne sterowanie urządzeniami mechanicznymi, czy przejęcie kontroli nad wieżyczkami strażniczymi – to wszystko może znacznie ułatwić nam misję w Syndicate.
Początkowo zarówno moc, jak i częstotliwość działania naszych „włamań” nie będzie zbyt wielka. Oczywiście z czasem, przejmując nowe chipy i dane z nich, będziemy mogli rozwijać nasze zdolności, ucząc się nowych sztuczek i wzmacniając już poznane. I tak o ile na początku możemy zmusić strażnika do strzelenia sobie w głowę, o tyle później możemy zamienić go w zabójczą marionetkę kosząca seriami w plecy swoich kolegów.
Nasuwają się tu oczywiste porównania do Deus Ex: Bunt Ludzkości, są one jednak relatywnie pozorne. Podobny jest klimat obydwu gier i kreacja zdominowanego przez wielkie korporacje, cyberpunkowego świata. Nasz bohater, podobnie, jak Adam Jensen, jest odrutowany i może zwiększać swój potencjał poprzez ulepszenia chipu. Na tym jednak podobieństwa się kończą.
Syndicate kładzie bowiem dużo większy nacisk na samo strzelanie i jest zdecydowanie bardziej liniowy na płaszczyźnie taktycznej i fabularnej. Nie mamy tutaj w zasadzie alternatywnych dróg i sposobów na ukończenie misji. Breach jest jedynie pomocą, a nie esencją rozgrywki. Taka konstrukcja gry wymaga od nas wszakże bardzo dokładnego obserwowania otoczenia i jego analizy, gdyż często przeoczywszy drobny detal, możemy po prostu utknąć. Tak więc o ile DX3 można było nazwać shooterem z elementami skradanki i cRPG, o tyle Syndicate pozostaje znacznie bliżej korzeni klasycznej strzelanki.
Nie oznacza to jednak, że będzie grą słabszą. Muszę przyznać, że te kilka chwil, które spędziłem z Syndicate dość mocno nakręciły mnie na ten tytuł. Ekipa Starbreeze po prostu doskonale wie, jak w odpowiednich proporcjach wymieszać poszczególne elementy rozgrywki, tak by była dynamiczna oraz mięsista, a zarazem wymagała od nas poza zręcznością i refleksem odrobiny myślenia, czy taktycznego planowania. Tym, co urzekło mnie szczególnie, jest praktycznie absolutny brak tak dziś popularnych i wszechobecnych podpowiedzi w stylu „Tu naciśnij, by przejść dalej!” z wielką migającą strzałką. Analiza otoczenia, interpretacja danych oraz planowanie dalszych posunięć spoczywa tylko na nas. Miłe to.
W kwestii broni nie ma tu jakiejś wielkiej rewolucji, korzystałem przede wszystkim ze standardowych pistoletów, czy broni maszynowej. Swoistą zajawką cyberpunkowego klimatu był jednak karabin Gaussa (jestem na 99% pewien, że tak się nazywał), który można było zablokować na celu, a następnie siać seriami w dowolnym kierunku, bo „inteligentne” pociski i tak skręcały w kierunku ofiary. Pozostaje mieć nadzieję, że takich zabawek będzie w grze więcej.
Przyznam, że nowa gra twórców Kronik Riddicka przekonała mnie do siebie po tej krótkiej prezentacji. Jeszcze nie całkowicie, ale jest to w tej chwili jedna z najbardziej intrygujących mnie produkcji wśród nadchodzących strzelanek. Może nie będzie to drugi System Shock 2, może przesadzono z wykorzystaniem kultowej marki. Nie zmienia to jednak faktu, że nowy Syndicate zapowiada się nad wyraz smacznie i ma spore szanse wylądować na mojej półce.