Aha, za zdobyte w trakcie gry punkty można kupić nowe ciuchy dla żołnierzy, a później pozostawić je w aplikacji near dla innych graczy. Nie żeby komukolwiek były potrzebne do czegokolwiek, ale jest taka opcja.
A-men nie jest grą pierwszoligową, ale potrafi wciągnąć. Tylko polecam wyłączyć dźwięki, bo to, co słychać, gdy A-droidy zauważą bohatera, a następnie podbiegną i ze złością pomachają rękoma nie mogąc go dosięgnąć, to mała masakra. A po nocach będą mi się śniły nędznie podłożone głosy (tak, wiem, specjalnie dobrano takie, ale to nie znaczy, że bardziej chce mi się ich słuchać). I głupawe teksty. Miało być elo-młodzieżowo, więc co chwila lecą nooby, OMG, czerstwe żarty z samej gry („ale nuda”) oraz tona nawiązań do innych gier, co miało chyba być puszczeniem oka do graczy „kumających temat”. Bohaterowie rzucają „fatality” albo „yes, my lord”. Jest tego duuużo więcej, ale nie jest to specjalnie fajne. Raczej na siłę pokazywanie jacy to jesteśmy ekstra. Nawet ucieszyło mnie, że jest tylko angielski dubbing i polskie napisy, bo rodzimych lektorów bym chyba nie zdzierżył.
Tyle że to drobiazgi. Można totalnie zignorować i skupić się na grze. Wypada się tylko cieszyć, że na Vitę ukazują się takie pozycje, zmuszające do wysiłku szare komórki, trochę inna niż to, do czego przyzwyczaiły nas duże konsole i pecety. Będzie sprzedawana za około 50 złotych, więc nie jest to majątek. Tylko nie nastawiajcie się na graficzną orgię, bo srogo się rozczarujecie.