Młoda kobieta w kolorowym kombinezonie otwiera na oścież drzwi śmigłowca i spogląda w przepaść. Na zewnątrz, wśród górskich szczytów szaleje porywisty wiatr, którego świst zagłusza huk wirników. Tylko jedno wychylenie gałki analogowej dzieli cyfrową dziewczynę i mnie od skoku w świat SSX – jednej z najlepszych gier sportowych roku 2012. Tak, najlepszych – i mogę to śmiało powiedzieć po ograniu dema tej produkcji. Jest prawie doskonałe.
Młoda kobieta w kolorowym kombinezonie otwiera na oścież drzwi śmigłowca i spogląda w przepaść. Na zewnątrz, wśród górskich szczytów szaleje porywisty wiatr, którego świst zagłusza huk wirników. Tylko jedno wychylenie gałki analogowej dzieli cyfrową dziewczynę i mnie od skoku w świat SSX – jednej z najlepszych gier sportowych roku 2012. Tak, najlepszych – i mogę to śmiało powiedzieć po ograniu dema tej produkcji. Jest prawie doskonałe.
EA kazało fanom czekać na reaktywację jednej ze swych kultowych wręcz marek kilka długich lat. Ostatnia pełnoprawna część serii SSX ukazała się w 2005 r. (pomijając quasi-spin-offa cyklu, grę SSX Blur z Nintendo Wii), pod koniec życia poprzedniej generacji konsol. Od tamtej pory zmieniło się bardzo dużo – gramy na nowych konsolach, gramy w HD, gramy w sieci. Ale przepis na dobry, arcade’owy tytuł traktujący o wciąż pozostał ten sam i kucharze z EA doskonale zdają sobie z tego sprawę. Taka gra ma do siebie przyciągnąć już od momentu, w którym na ekranie tytułowym proszeni jesteśmy o naciśnięcie przycisku START. To właśnie wtedy wpada się w sidła SSX.
Kilkanaście sekund później na ekranie widzicie przytoczoną przeze mnie scenkę z młodą wirtualną pięknością w roli głównej i zaczyna się samouczek. Dziewczyna wyskakuje z helikoptera i zaczyna pikujący lot w dół, a my uczymy się podstaw nowego SSX. To się nazywa wprowadzenie! Sterowanie bardzo mocno przypomina to znane z serii Skate – wszystkie triki wykonujemy poprzez wychylenia prawej gałki analogowej. To podstawy. Po chwili dochodzą modyfikatory umieszczone pod przyciskami R2 i L2/RT i LT, które powodują nie tylko nasz opad szczęki na widok tego, co wyprawia kierowana przez nas postać, ale również znaczne zwiększenie ilości punktów na liczniku. Jednakże w odróżnieniu od wspomnianego systemu flickit, ten z SSX sporo wybacza i pozwala wykonywać ewolucje o jakich nawet nie śniło się najlepszym snowboardzistom. Całość jest naprawdę łatwa w opanowaniu, co oczywiście zaliczam na plus. W dodatku autorzy przewidzieli możliwość ustawiania klasycznego schematu sterowania, opartego na przyciskach geometrycznych/ABYX, rodem z poprzednich odsłon serii. Ale nie dajcie się zwieść samouczkowi. Pierwszy zjazd uświadamia, że SSX nie jest bajecznie prosty. Jego twórcy oddali hołd zasadzie „easy to learn, hard to master” o czym w czasie rozgrywki przekonacie się niejednokrotnie.
W demie do naszej dyspozycji oddano dwóch zawodników i tyle samo tras. O Zoe zdążyliście już przeczytać. Drugim amatorem niebezpiecznie szybkiej jazdy jest Mac, którego odblokujecie proponując przynajmniej jednemu znajomemu pobranie wersji demonstracyjnej nowego dzieła EA. W tym miejscu warto zaznaczyć, że wybór postaci ma faktyczne znaczenie, gdyż każda z nich posiada inne statystyki oraz profity wpływające na jej szybkość na stoku lub też zwinność przy wykonywaniu akrobacji. W udostępnionej próbce niestety nie miałem okazji poprzebierać w różnorodnych strojach i wyposażeniu przygotowanym dla Zoe i Maca, ale odpowiedni ekran w menu nie dawał złudzeń, że w pełnej wersji gry będzie to możliwe. W końcu trzeba wydawać na coś ciężko zarobioną wirtualną walutę, prawda?
Swych sił możemy spróbować w dwóch konkurencjach rozgrywanych w różnych miejscach ziemskiego globu – w Górach Skalistych czeka na nas wyścig z „duchami” znajomych i twórców SSX, a w Nowej Zelandii celem jest zdobycie jak największej liczby punktów za wykonywane triki. Obawiałem się, że trasy będą wykonane na jedno kopyto, ale zostałem naprawdę pozytywnie zaskoczony. Amerykańskie szczyty są skąpane w słońcu i wyglądają jak z pocztówki. Tego samego nie można powiedzieć o górach znajdujących się na pacyficznym archipelagu. Zjazd odbywa się w nocy, zewsząd atakuje nas szarość, a przedstawiony na ekranie chłód jest tak sugestywny, że zimno czujemy siedząc wygodnie na kanapie. Dobra robota. Podobnie jest z samą konstrukcją tras – każda ma wiele skoczni oraz rur, po których można się ślizgać, aby dostać się w z pozoru niedostępne miejsca. Poznanie ich topografii to zajęcie na długie godziny, a pamiętajcie, że nie wspomniałem jeszcze o planowaniu optymalnego przejazdu. Zarezerwujcie sobie tygodnie wolnego.
Wspominałem o tym, że gra nie należy do najprostszych, no chyba, że interesują Was wyłącznie brązowe medale za poszczególne konkurencje. SSX szybko pokazuje pazurki – karze za nieprzemyślane używanie przyspieszenia (boost) tłukąc jednocześnie do głowy, że „no trick no boost, no boost no speed”. Do tego dodajcie wysoko zawieszoną poprzeczkę jeśli chodzi o ustanowione przez twórców czasy do pobicia oraz konieczność perfekcyjnego opanowania pada przy naprawdę kosmicznych prędkościach osiąganych momentami przez zawodników. Nie raz odnosiłem wrażenie, że zasuwających na deskach snowboardowych bohaterów SSX byłyby w stanie dogonić tylko bolidy znane z Wipeouta.
GramTV przedstawia:
Mimo tego, iż nie tak łatwo zgarnąć najwyższe lokaty w wyścigach czy też w „sklejaniu” najlepszych kombinacji SSX, co chwila wynagradza tysiącami punktów za efektowne przejazdy i wręcz zmusza do ponownego startu w konkurencjach. Również poprzez RiderNet, czyli tutejszą odmianę systemu Autolog, który w grach EA zagościł dzięki popularności cyklu Need for Speed. Zgodnie z obietnicami autorów z naszymi znajomymi konkurujemy tak naprawdę cały czas, nawet jeśli nie gramy wspólnie po sieci. Czas i „duch” z każdego przejazdu wysyłane są na serwery SSX by za chwilę pojawić się na „ścianie” naszych znajomych wraz z informacją, że czekają na pobicie. Ale nawet bez RiderNetSSX kazałby do siebie wracać. Daje cholernie dużo radości i stanowi prawdziwe wyzwanie.
Złego słowa nie mogę powiedzieć także o oprawie audiowizualnej zaprezentowanej próbki. Gra jest niesamowicie płynna, mami oczy dużą ilością efektów, także świetlnych oraz świetnie symuluje prędkość. Grafika co prawda nie prosi się, aby bić przed nią pokłony, ale ciężko byłoby mi wskazać jakiś jej słabszy element. No może poza kilkoma słabszymi teksturami, które zauważymy dopiero wtedy, gdy... staniemy w miejscu. Nie jest to Uncharted 3: Oszustwo Drake’a, ale bez wątpienia SSX obraca się w doborowym towarzystwie growych przystojniaków.
W wersji demo kolejnym zjazdom towarzyszyły bodajże trzy kawałki, dlatego też nie mogę wypowiedzieć się o całej ścieżce dźwiękowej. Jednakże to, co usłyszałem pozytywnie rokuje dla pełnej wersji. Bardzo ciekawym zabiegiem jest to, że w czasie wykonywania najbardziej pokręconych ewolucji z głośników zaczyna lecieć dupstepowy remiks utworu It’s Tricky . Uwierzcie na słowo, że świetnie nakręca on do jeszcze bardziej ryzykownej jazdy.
Werdykt? Nie mogę się doczekać początku marca, kiedy tylko SSX w pełnej okazałości pojawi się na sklepowych półkach. Jestem przekonany, że całość nie zawiedzie, zwłaszcza, że w demie nie widzieliśmy jeszcze kilku asów, które w rękawie trzymają producenci. Produkt EA ma szansę sprawić by o sportach ekstremalnych w branży elektronicznej rozrywki znów zrobiło się głośno. Naprawdę głośno.
SSX ukaże się już 2 marca. Gra dostępna będzie na konsole Xbox 360 i PlayStation 3.
Grałem w demo na konsoli PlayStation 3 i powiem szczerze, że gra jest dobra.Kiedy włączyłem demo tejże gry, od razu przypomniały mi się czasy SSX z PS2.Gra prezentuje się dobrze i z pewnością w niedalekiej przyszłości zakupię ją :).
Dared00
Gramowicz
23/02/2012 18:56
Dnia 23.02.2012 o 18:48, Maker3 napisał:
Jaka akcja znajduje się w tej grze pod przyciskiem LB/L1?
Cofanie czasu.
Maker3
Gramowicz
23/02/2012 18:48
Jaka akcja znajduje się w tej grze pod przyciskiem LB/L1?