Asura's Wrath - recenzja
Kacper Matuszewski2012/03/08 13:27
Asura's Wrath powinna zostać doceniona, bo to kolejny dowód na to, że w całym tym zalewie gier, które bazują głównie na odcinaniu kuponów i kopiowaniu swoich pomysłów, można jeszcze pokusić się o stworzenie pozycji innej niż wszystkie - egzotycznej i nietuzinkowej. Szkoda tylko, że jest dość krótka i nie oferuje zbyt wiele rozgrywki samej w sobie. Ale i tak warto w nią zagrać, bo jest tak absurdalna, że aż urocza.
Asura's Wrath powinna zostać doceniona, bo to kolejny dowód na to, że w całym tym zalewie gier, które bazują głównie na odcinaniu kuponów i kopiowaniu swoich pomysłów, można jeszcze pokusić się o stworzenie pozycji innej niż wszystkie - egzotycznej i nietuzinkowej. Szkoda tylko, że jest dość krótka i nie oferuje zbyt wiele rozgrywki samej w sobie. Ale i tak warto w nią zagrać, bo jest tak absurdalna, że aż urocza.
Gameplay, stanowiący sporadyczny odpoczynek od obserwowania cut-scenek, dzieli się na dwa rodzaje. Są momenty, w których gra zmienia się w typowego shootera na szynach. Kontrola nad głównym bohaterem zostaje wówczas mocno ograniczona, a naszym jedynym zadaniem jest dokładne celowanie i posyłanie pocisków w kierunku konkretnych obiektów, co przesadnie emocjonujące raczej nie jest. Nieco lepiej jest w momentach, gdy gra zaczyna przypominać rasowego slashera. Wówczas to my kierujemy bohaterem i własnoręcznie rozprawiamy się z przeciwnikami, ale system walki jest mimo wszystko zbyt uproszczony (kilka ataków na krzyż), by Asura's Wrath mogło konkurować pod tym względem z najlepszymi reprezentantami gatunku.
Nie da się ukryć, że te momenty, w których na krótki czas przejmujemy pełną kontrolę nad głównym bohaterem, pojawiają się tylko po to, byśmy mogli naładować specjalny pasek i wykonać w ten sposób jeden morderczy cios, który przyczynia się do odpalenia kolejnego filmiku popychającego akcję do przodu. Asura walczy przede wszystkim z bogami, którzy dopuścili się zdrady i odważyli się zaburzyć porządek jego życia - i to przede wszystkim na z góry wyreżyserowanych pojedynkach z nimi skupia się cała gra. Pozostali przeciwnicy to jedynie mięso armatnie. Rozprawiając się z nimi bohater gromadzi w sobie odpowiednie pokłady gniewu, niezbędne do tego, by mógł dokonywać tych wszystkich niesamowitych rzeczy, które... odpalają się niejako automatycznie i są pokazywane tylko i wyłącznie na filmikach.
W przypadku tej gry widać jak na dłoni, że jej twórcy całe swoje siły włożyli w przygotowanie jak najbardziej efektownych i zwariowanych scenek przerywnikowych, jednocześnie bardzo zaniedbując samą rozgrywkę. Ta teoria znajduje zresztą wyraźne odzwierciedlenie w fakcie, iż każdy z trwających od kilkunastu do 20-30 minut rozdziałów, zawiera raptem kilka minut faktycznego gameplayu. Reszta to bierne obserwowanie filmików i sporadyczne wykonywanie krótkich sekwencji QTE, co tylko potwierdza moje wcześniejsze słowa, że Asura's Wrath bardziej niż grą jest interaktywnym filmem animowanym.
Z drugiej jednak strony, w żadnym wypadku nie należy z góry traktować tego w charakterze wady. Zdecydowana większość gier (nawet tych słabych) posiada znacznie bardziej złożony gameplay, ale to nie wystarczy przecież do tego, by dobrze się z nimi bawić. W Asura's Wrath zamiast klasycznej rozgrywki otrzymujemy świetnie wyglądającą interaktywną animację, która przyciąga do ekranu swoją nietypową otoczką, ciekawą fabułą oraz niesamowitym rozmachem prezentowanych scen. Osobiście nie zaliczam się raczej do przesadnych miłośników japońskich dziwactw, ale po zaakceptowaniu takiej a nie innej konwencji bawiłem się z tym tytułem bardzo dobrze. Szkoda tylko, że tak krótko.
Asura's Wrath to po prostu jedna z tych nielicznych gier, przy których postronny obserwator może bawić się tak samo dobrze, jak osoba dzierżąca w dłoniach pada. Przed wydaniem na nią pieniędzy każdy gracz powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nie będzie mu przeszkadzało to, że zostanie w roli takiego obserwatora w pewnym sensie postawiony.