Kiedy dziś widzimy nazwę Naughty Dog myślimy od razu - to ci od Uncharted! Jednak przed nastaniem PlayStation 3 nikt nie słyszał o Nathanie Drake'u. Wtedy znajome logo z odciskiem psiej łapy kojarzyło się przede wszystkim z bezkonkurencyjnymi platformówkami. Nie musicie wierzyć mi na słowo. Zamiast tego możecie przekonać się o tym urządzając sobie powrót do przeszłości z Jak and Daxter Trilogy.
Seria Jak and Daxter to tak naprawdę o wiele więcej niż tylko świetne gry. Kolejne przygody tytułowych kumpli przekrojowo pokazują też ewolucję gatunku, który reprezentują. Zaczęło się dość niewinnie od wydanego w 2001 roku The Precursor Legacy, które jest bajecznie kolorową, klasyczną platformówką 3D z wesołymi bohaterami i setkami znajdziek do zgromadzenia na każdym etapie. Kolejne odsłony zostały wydane już po premierze Grand Theft Auto III i łatwo dopatrzeć się w nich wielu inspiracji zaczerpniętych z przełomowego tytułu Rockstara. Stąd też druga i trzecia część trylogii są o wiele bardziej mroczne, rajską krainę zastępuje w nich betonowa dżungla albo postapokaliptyczne pustkowie, a skakanie z półki na półkę ustąpiło miejsca pościgom samochodowym i zażartym strzelaninom.
Odłóżmy jednak na bok te sentymentalne wspomnienia i przyjrzyjmy się temu, co oferuje Jak and Daxter Trilogy. Oczywiście jak na edycję High Definition przystało wszystkie trzy zebrane tu pozycje cieszą teraz oczy udoskonaloną oprawą wizualną, dodano też trofea, możliwość wyświetlania obrazu w 3D i... to w zasadzie tyle. Nie można powiedzieć, żeby Mass Media Inc. przepracowało się przy tej reedycji. Na płytę nie trafił nawet ciekawy filmik „The Making Of Jak and Daxter”, który wypuszczony został do Sieci na początku roku. Mile widziane byłoby też wprowadzenie kilku niewielkich usprawnień w rozgrywce, ale i to z jakiegoś powodu się nie udało. Dlatego w The Precursor Legacy wciąż nie ma możliwości włączenia napisów, a w Renegade chcąc tego czy nie w czasie walk skazani jesteśmy na autocelowanie. Przygody Jaka i jego futrzastego towarzysza Daxtera przeżywać więc będziemy dokładnie w ten sam sposób, co na PlayStation 2. Pełen oldschool w 720p.
Jak and Daxter: The Precursor Legacy
Nie odkryję Ameryki pisząc, że upływ lat widać najbardziej po pierwszej części serii. Co istotne, bardziej niż o lekko kanciaste postacie bohaterów chodzi tutaj o model rozgrywki. The Precursor Legacy powstało w czasie, kiedy po platformówkach oczekiwano przede wszystkim sympatycznych bohaterów oraz zróżnicowanych środowisk z tonami rzeczy do zbierania i właśnie na tych elementach skoncentrowało się Naughty Dog. Z tego powodu nie natrafimy tu na wiele zagadek, scenek przerywnikowych czy dialogów. W żadnym wypadku nie jest to zarzutem, po prostu typu wysokobudżetowych produkcji już się nie robi i warto pamiętać o tym, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju reliktem przeszłości.
Prostota pierwszej odsłony Jak and Daxter jest w rzeczywistości jej wielkim atutem, ponieważ dzięki niej tytuł ten jest niezwykle przystępny. Już w kilka minut po tym jak zaczniemy zwiedzać rajską wyspę będącą głównym terenem naszych działań stanie się jasne, że mechanika gry oparta na radosnym zbieractwie potrafi skutecznie przykuć do pada. Do tego chęć kolekcjonowania wszystkiego na 100% jest przemożna. Gdyby nie to, że musiałem wreszcie zabrać się do pisania tekstu, pewnie wciąż snułbym się po Forbidden Jungle w poszukiwaniu ostatnich pięciu orbów, które twórcy skutecznie przede mną ukryli. Chwilę wytchnienia pomiędzy kolejnymi wyprawami po znajdźki urozmaicają zadania, które popychają fabułę do przodu. Nie są one zbyt wymyślne, ale dzięki temu, że pomagamy rybakowi w złowieniu ryb, aby w zamian móc pożyczyć jego łódź i popłynąć na mroczną wyspę czujemy, że mamy wpływ na rozwój wydarzeń.
Wspomniałem już o nieco topornych modelach bohaterów, ale poza tym czas obszedł się z oprawą The Precursor Legacy dość łaskawie. Swój udział w tym mają kosmetyczne zabiegi Mass Media Inc., ale tak naprawdę to, co sprawia największą przyjemność podczas oglądania wydarzeń na ekranie stworzone zostało rękami Naughty Dog przeszło dekadę temu. Nawet dziś mogą się podobać malownicze miejsca, które przyjdzie nam odwiedzić. Etapy rozgrywające się na plaży, skalistej wyspie czy w dżungli są nie tylko świetnie zaprojektowane, ale również wykonane z dbałością o każdy szczegół. Pozytywne wrażenie robi też animacja postaci. Płynność i naturalność z jaką poruszają się nasi protagoniści to ekstraklasa poprzedniej generacji konsol. Nie sposób nie uśmiechnąć się na widok break dance'a w wykonaniu Daxtera albo w momencie, gdy Jak przywołuje przyjaciela do porządku bezceremonialnie trącając go w futrzastą głowę.
Dużym atutem Jak and Daxter jest również to, że po załadowaniu stanu gry ani razu nie zobaczymy napisu „Loading”. Było to czymś zupełnie niespotykanym na początku ubiegłego dziesięciolecia i nawet dziś nieczęsto się zdarza.
Jak 2: Renegade
Będąc przyzwyczajonym do sequeli bliźniaczo podobnych do pierwowzorów wydaje się nieprawdopodobne jak wielkie ryzyko podjęło Naughty Dog tworząc Jak 2: Renegade. Zmiana jakościowa pomiędzy obiema częściami serii jest ogromna. W chwili, kiedy przejmujemy kontrolę nad zielonowłosym bohaterem od dwóch lat znajduję się on w więzieniu, w którym był on torturowany i poddawany eksperymentom. Ucieczka z celi nie oznacza wcale końca kłopotów, bo głównym obszarem po którym będziemy poruszać się tym razem jest brudna, futurystyczna metropolia pełna podejrzanych zaułków i brutalnych stróżów prawa. To tyle, jeśli chodzi o sielankową atmosferę „jedynki”. A zmian jest o wiele więcej i dotyczą one samego sedna rozgrywki.
Ze względu na trudne czasy Jak musiał nauczyć się nowych ruchów i umiejętności. W końcu podwójny skok czy cios pięścią na niewiele się zda, kiedy ktoś mierzy do nas z wyrzutni rakiet. Nasz protegowany niczym bohater GTA wyrzuca teraz kierowców z pojazdów i rozbija się nim po ogromnym Heaven City, by chwilę później eskortować pojazd zbiegłych więźniów, następnie prowadzi ostrą wymianę ognia z żołnierzami, która kończy się ucieczką na deskorolce żywcem wyjętej z Powrotu do przyszłości. Różnorodność stawianych przed nami wyzwań jest wprost nieprawdopodobna, a akcja nie zwalnia aż do czasu, kiedy na ekran wjadą napisy końcowe.
Dotarcie do finału będzie jednak okupione potem i łzami, a to dlatego, że Jak 2: Renegade jest potwornie wymagającym tytułem. We znaki dają się, delikatnie mówiąc, wyjątkowo oszczędnie rozłożone punkty zapisu gry. W czasie wymian ognia skazani jesteśmy na autocelowanie, co w bitewnej zawierusze sprawdza się dobrze, ale czasem aż prosi się, by jakiegoś przeciwnika pokonać jednym precyzyjnym strzałem z większej odległości. Irytujące bywa też prowadzenie latających samochodów. Maja one ogromne przyspieszenie, a przy tym są nadsterowne, co w połączeniu z zatłoczonymi powietrznymi korytarzami i gęstą zabudową sprawia, że o wypadek jest bardzo łatwo.
Pomimo całego mojego podziwu dla wysiłku Naught Dog włożone w tworzenie tej gry muszę uczciwie przyznać, że Heaven City, w którym spędzimy większość część czasu nie zestarzało się zbyt ładnie. Graficy pracujący nad Jak 2: Renegade odeszli od komiksowego stylu The Precursor Legacy i poszli w kierunku większego realizmu, co z perspektywy czasu nie wyszło oprawie na dobre. Panorama rozległego miasta, która w 2003 roku była pokazem możliwości potężnego PS2, dziś nawet po retuszu budzi raczej uśmieszek politowania. Spójrzcie na Arkham City, teraz na Heaven City i znowu na Arkham City – to niesamowite jaki postęp technologiczny dzieli drugą część przygód Jaka i najnowszą odsłonę historii o Batmanie.
Kiedy jednak z pewną dozą wyrozumiałości spojrzymy na te nabyte z wiekiem niedoskonałości okaże się, że Jak 2: Renegade jest niezwykle wciągającą hybrydą gry akcji i platformówki, osadzoną w dodatku w otwartym świecie. To połączenie robi wrażenie, ale tylko do chwili, w której uruchomimy ostatnią część trylogii.
Jak 3
Naughty Dog zdawało sobie sprawę, że pod względem różnorodności rozgrywki Renegade ciężko będzie przebić, stąd tworząc Jak 3 studio skoncentrowało się na tych elementach, które niedomagały u poprzednika. Akcję gry przeniesiono z miejskiej dżungli na rozległe pustkowia. W niebyt odeszły zatem latające samochody, a ich miejsce zajęły pustynne łaziki. Buggy dzięki zastosowaniu wiarygodnej fizyki prowadzi się fantastycznie, a wymiany ognia, które prowadzimy zasiadając za jego kierownicą są jednymi z najbardziej emocjonujących walk pojazdów jakie miałem okazję oglądać.
Jak łatwo się domyślić na pustkowiach problem zakorkowanych ulic nie istnieje, więc i poruszanie się po nich o wiele przyjemniejsze niż przejażdżka po niemiłosiernie zatłoczonym Heaven City. Tereny zabudowane, których w Jak 3 również nie brakuje są siłą rzeczy skromniejsze czy raczej bardziej skondensowane. Tutaj nie ma mowy o nudzie, za każdym rogiem natykamy się na wojskowe patrole, grupy partyzantów, a także zmutowane jaszczury, które rozpleniły się na tych zdziczałych obszarach. Wciąż jest niebezpiecznie, a co za tym idzie o utratę życia nietrudno, ale nie jest to już tak bardzo stresujące jak poprzednio dzięki gęsto rozstawionym punktom zapisu gry.
Jak 3 może się poszczycić nie tylko najbardziej zrównoważoną rozgrywką i najładniejszą oprawą, ale również urzekającym klimatem, który umiejscowić możemy gdzieś pomiędzy bajkową "jedynką" i ponurą "dwójką". Momentami jest śmiesznie, kiedy indziej wzruszająco albo strasznie, zawsze jednak z klasą, czego nie można powiedzieć o wielu dzisiejszych produkcjach.
Ostatnie słowo
Jak and Daxter Trilogy HD to trzy wyśmienite gry, które dostarczą co najmniej 20 godzin wspaniałej zręcznościowej rozrywki, w dużej mierze odmiennej od tej, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić w ostatnich latach. Trylogię polecam nie tylko sympatykom hitów z lamusa i fanom platformówek, których do zakupu nie trzeba zresztą przekonywać, ale także tym wszystkim, którym nie w smak jest „casualizacja” gier. W porównaniu z dowolną częścią serii o Jaku i Daxterze, Uncharted ze swoimi automatycznymi skokami i wspinaczką w zasadzie przechodzi się samo.