Hawajskie wyspy, wypasione bryki, kamery, celebryci, high-life. Nowy Test Drive zostawia te wszystkie elementy za sobą. W TD: Ferrari Racing Legends będziemy ścigali się na prawdziwych trasach i to wyłącznie bryczkami ze stajni spod znaku czarnego ogiera.
Po dwóch częściach Unlimited nowy Test Drive wydaje się być grą z zupełnie innej bajki. Tytuł niby ten sam i też jeździ się samochodami, ale na tym kończą się podobieństwa. To zupełnie jak z serią Need for Speed – kolejne odsłony bardzo się od siebie różnią. Zestawcie ze sobą choćby Hot Pursuit i Shift. Ta ostatnia nazwa nie pojawia się tu bez przyczyny. To właśnie twórcy Shifta, Slightly Mad Studios odpowiadają za Ferrari Racing Legends. Stąd też model jazdy inny niż w Unlimited 2 – tym razem jest podobny do tego z „enefesa”, z symulacyjnym zabarwieniem, ale mimo wszystko zręcznościowy, z obowiązkowym driftowaniem na zakrętach. Rozczarujecie się, jeśli mieliście nadzieję na symulację pełną gębą. Z drugiej strony, jeżeli liczycie na lekki racerek, koniecznie wejdźcie do opcji, żeby wybrać uproszczony model jazdy. Na „pro” można zapomnieć o radosnym wchodzeniu w zakręty bokiem, wciskając do dechy pedał gazu. No chyba, że jeszcze jakieś niespodzianki przygotowują autorzy na premierę. Gra ukaże się w maju, widziałem mocno zaawansowany kod, ale to wciąż była wersja preview... Nieee, teraz już raczej za późno na zmiany (choć nadzieję zawsze można mieć).
Oczywiście, ogromne znaczenie ma też to, czym jeździcie. Zupełnie inaczej kieruje się testowym bolidem z lat pięćdziesiątych, a inaczej stosunkowo nowym Enzo. Do tego drugiego długa droga, jeśli zamierzacie zaliczyć cały tryb kariery. Podzielony został na trzy okresy – początki Ferrari, lata 70.-80. i czasy współczesne. W każdym oczywiście dostępne są inne auta. Wszystkie prawdziwe, dokładnie odwzorowane, porządnie opisane, czyli tak jak powinno być w grze poświęconej konkretnej marce.
Rozpocząłem zabawę zaciekawiony, jak w ogóle będzie jeździło się tymi „zabytkowymi” samochodami. Czego po nich się spodziewać? Okazuje się, że całkiem nieźle się je prowadzi. Przynajmniej na w miarę klasycznych trasach, gdzie nie ma za dużo zbyt ostrych zakrętów. Jest oczywiście linia optymalnego przejazdu, informująca kiedy warto byłoby rozważyć naciśnięcie hamulca. Lepiej się jej trzymać, bo gdy auto opuści tor, natychmiast zaczyna wariować i bardzo ciężko je opanować. Tak samo przy wszelkich zderzeniach, czy to z innymi autami, czy kontakcie z bandą.
Przeciwnicy są dość agresywni, ale nie jest tak, że skupiają się tylko, by złośliwie oprzeć się na samochodzie gracza i wypchnąć go z trasy. Walczą między sobą, wielokrotnie widziałem jak rozbijają się auta przede mną, wylatują na pobocze. W takich chwilach trzeba uważać i manewrować, by nie wbić się w nikogo. Wielka szkoda, że furki nie niszczą się, nie widać na nich choćby drobnych zadrapań. Ba, nawet po dachowaniu udawało mi się wrócić do wyścigu jakby nic się nie stało. Chociaż jakieś wizualne zniszczenia mogłyby być, jeśli nie takie, które przekładałyby się faktycznie na rozgrywkę.
Nie ma tu naprawiania aut, nie ma też zabawy w ich modyfikowanie. Rola gracza ogranicza się do jazdy. Nie zawsze chodzi o to, żeby wyprzedzić wszystkich rywali i dojechać do mety na pierwszym miejscu. Czasami gracz musi zademonstrować swoje możliwości bossom Ferrari ścigając się z firmowym czempionem. Innym razem co 30 sekund odpada z wyścigu ten, kto jedzie na końcu i oczywiście należy unikać bycia ostatnim jak ognia. Zdarza się, że trzeba wystąpić jako kierowca prototypowego, superszybkiego bolidu. Trzeba przyznać, że twórcy postarali się, żeby było różnorodnie. Spodobało mi się, gdy zostałem wyznaczony na kierowcę mającego zaprezentować publice możliwości nowej maszyny Ferrari – startowałem ze stratą do pozostałych kierowców i musiałem ich dopaść. Taka różnorodność w rozgrywce jest jak najbardziej pożądana, nuda nie powinna wkraść się zbyt szybko. Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to liczba tras. Nie widziałem oczywiście całej gry, więc może w pełnej wersji będzie ich więcej, ale miałem wrażenie, że ciągle jeżdżę po tych samych torach. Ale jakich – jest Monza, jest Hockenheim, Silverstone, czy Nürburgring. Za to samochodów jest aż nadto – około trzydzieści pięć furek zdecydowanie wystarczy, by nie było nudno.
Niektóre auta mają kierownice po lewej stronie, inne po prawej, są samochody bez dachów i można popatrzeć, jak zachowuje się kierowca. Przy czym, gdy kamera jest ustawiona kawałek za samochodem, zupełnie nie czuć prędkości. Wiele razy łapałem się na tym, że jechałem o wiele za szybko, choć wyglądało to jakbym dopiero zaczął się rozpędzać. Co innego widok z kokpitu. Tutaj czuć prędkość, choć skoro to gra Slightly Mad Studios, to aż chciałoby się, żeby choć po części tak fachowo oddawała wrażenia z jazdy, tak jak w Shift 2. Tyle że w tym przypadku mamy do czynienia z innym wydawcą, a budżet jest zauważalnie mniejszy (do konkursu miss piękności nowego Test Drive raczej nikt nie zgłosi) i para poszła w coś innego. Ważne, że gra się bardzo przyjemnie, a przy tak ciekawej karierze ciężko oderwać się od konsoli. Można bez nerwów wypatrywać premiery – powinno być dobrze.