Od przedwczoraj głośno jest o orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w kwestii praw użytkownika do nabytego drogą cyfrową oprogramowania. Nadchodzi rewolucja i wszyscy sprzedawcy, z platformą Steam na czele, pozwolą nam na odsprzedawanie cyfrowych kopii gier? Cóż, raczej nie...
Pierwsze doniesienia sugerowały wielki przełom i szalejący w Niemczech wiatr zmian, zdolny odmienić życie graczy w całej Europie. Powoli jednak okazywało się, że głównym powodem ekscytacji niektórych osób i - co gorsza - mediów, jest słaba znajomość norm prawnych Unii Europejskiej oraz roli Trybunału Sprawiedliwości. Kardynalna pomyłką było zwłaszcza pisanie o "wyroku", podczas gdy w rzeczywistości chodziło o opinię, orzeczenie sporządzone na prośbę niemieckiego Federalnego Trybunału Sprawiedliwości (Bundesgerichtshof). Najwyższa instancja sądownicza RFN szykowała się bowiem do ostatecznego zakończenia sprawy, która od kilku lat roku absorbowała kolejne, coraz wyższe instancje.
Geneza, czyli walka Dawida z Goliatem
Wszystko zaczęło się w 2005 roku w Monachium, gdy w ofercie firmy UsedSoft - która jak sama nazwa wskazuje specjalizuje się w sprzedaży używanego oprogramowania - pojawiły się produkty Oracle. Bazodanowy gigant nie był zadowolony z tej inicjatywy, zresztą firma owa ma spore tradycje w wytaczaniu procesów, nawet przeciwko takim molochom jak Google. Tak więc do lokalnego monachijskiego sądu wniesiony został pozew firmy Oracle przeciwko firmie UsedSoft. Oracle twierdziła, że ponowna sprzedaż raz zakupionej licencji łamie warunki, na które nabywca zgadza się akceptując umowę. Walka Dawida z bazodanowym Goliatem trwała długo, ale przedwczorajsze orzeczenie ETS sprawia, że Bundesgerichtshof może ostatecznie odesłać prawników Oracle do domu.
ETS w swym orzeczeniu odwołuje się do unijnej dyrektywy 2009/24, konkretnie zaś do punktu (a) artykułu 4.1. Interpretacja Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nie pozostawia ani cienia wątpliwości. Bez względu na to, czy kupiliśmy oprogramowanie na nośniku, czy całkowicie cyfrowo, z momentem zakupu stajemy się jego pełnymi właścicielami i możemy je odprzedać innej osobie. Oczywiście o ile pierwotna transakcja nie zawierała klauzuli o określonym czasie użytkowania, lub nie próbujemy odsprzedać części pakietu wielostanowiskowego. Co więcej, wszelkie ustalenia zawarte w EULA (to te tony tekstu, których znajomość potwierdzamy zwykle bez czytania), stojące w opozycji do owego artykułu dyrektywy 2009/24, należy uznać za nieważne.
Europejski Trybunał Sprawiedliwości a sprawa polska
ETS może wydać orzeczenie, zaopiniować coś, co być może znajdzie przełożenie na lokalne prawo kraju członkowskiego Unii Europejskiej. W wypadku konfliktu Oracle z UsedSoft, owo orzeczenie ostatecznie rozwiązuje sprawę, bo Bundesgerichtshof tylko dopytał się ETS w kwestii konkretnego artykułu konkretnej dyrektywy, na których i tak zamierzał oprzeć swój wyrok. W tej konkretnej sprawie i w wielu potencjalnych kolejnych, w Niemczech już wiadomo, że odsprzedaż używanego oprogramowania jest legalna i zgodna z unijnymi ideałami ochrony konsumenta.
Przedwczesny entuzjazm jest tu jednak niewskazany. Pozostałe kraje członkowskie Unii Europejskiej, a konkretnie ich wymiary sprawiedliwości, mogą skorzystać z owego orzeczenia jedynie wtedy, gdy w jakiś sposób lokalne prawo jest na to przygotowane. Można by rzec, że owo orzeczenie ma wiele wspólnego z pirackim kodeksem z filmowego cyklu Piraci z Karaibów - to tylko zbiór wskazówek, a nie reguł i przepisów. Trzeba by przekopać się przez odpowiednie zapisy w prawie poszczególnych krajów członkowskich UE i sprawdzić, kto może się już dziś podeprzeć ową konkretną opinią ETS. Mrówcza robota.
Tu pojawia się oczywiście pytanie o nasz kraj. Na dzień dzisiejszy orzeczenie ETS nic nie zmieni. Czy zaś nasze prawo zostanie pod tym kontem znowelizowane? Cóż, kolejne rządy RP, niezależnie od opcji światopoglądowej, cechuje skłonność do wprowadzania wszelakich regulacji europejskich na tyle szybko, na ile pasuje to do aktualnej sytuacji gospodarczej kraju i doraźnych potrzeb politycznych. Póki co trudno dostrzec korzyści płynące dla rządu ze zmiany prawa na poletku używanego oprogramowania. Tak więc jeżeli już coś się w sprawie zadzieje, będzie to bliżej kolejnych wyborów...
Giganci z wodą w ustach
Jeśli ktoś spodziewał się trzęsienia ziemi wśród gigantów rynku cyfrowej sprzedaży gier, to srodze się pomylił. Analitycy gdybają na temat tego, jak może zareagować Steam, ale przypomina to tradycyjnie wróżenie z fusów. Nikt z firmy Valve nie zamierza póki co wypowiadać się na temat orzeczenia ETS. Podobjnie reagują na pytania wszyscy najwięksi gracze. Koncerny Mictrosoft i Electronic Arts (czyli platformy Xbox Live Marketplace i Origin) w odpowiedzi na pytania oznajmiają, że nie zajmują żadnego stanowiska. Na podobne zapytanie SCE (czyli PSN Store) po prostu nie odpowiada, nawet w ten prosty sposób.
Milczenie gigantów nie dziwi. Niewielka siła sprawcza orzeczenia ETS nie obliguje ich do natychmiastowej reakcji. Perspektywa zmian w odpowiednich przepisach państw członkowskich jest odległa, do tego wymaga nie oświadczeń, a lobbingu na lokalnym poziomie. Nikt z posiadaczy wielkich platform cyfrowej sprzedaży nie chce też wysunąć się przed szereg. Wszyscy czekają, kto zrobi pierwszy ruch i analizują, jak wybrnąć z sytuacji zyskując dodatkowe punkty u klientów...
Dla kogo wiatr wieje w żagle?
Oczywiście na największe potencjalne korzyści mogą liczyć firmy zajmujące się sprzedażą używanego oprogramowania. Orzeczenie ETS to również dobra wiadomość dla mniejszych platform dystrybucji cyfrowej, które mogą chcieć na tym wszystkim coś ugrać, wprowadzając nowe opcje, niedostępne u gigantów. Na polskim rynku najwięcej entuzjazmu okazała firma Cenega, właściciel platformy cyfrowej dystrybucji muve.pl. W oświadczeniu, które nam przekazał Konrad Rawiński (PR Manager polskiego oddziału firmy), możemy przeczytać co następuje:
Tematowi orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości przyglądamy się z dużą uwagą i atencją. Zobaczymy jakie zmiany pociągnie to za sobą dla polskiego prawa, ale bezsprzecznie muve.pl będzie zawsze działać zgodnie z nim. Kibicujemy możliwości odsprzedaży gier przez użytkowników, czy to gier cyfrowych czy pudełkowych, czego najlepszym potwierdzeniem jest uruchomienie muve swap, czyli platformy wymiany gier i innych dóbr popkultury. Dla nas najważniejsze jest dobro klienta więc liczymy na to, że orzeczenie będzie dodatkowym argumentem w rozmowach z wydawcami nt. umożliwiania graczom odsprzedawania i wymiany gier zakupionych cyfrowo, co już jest możliwe kontraktowo w niektórych przypadkach (...) Jesteśmy przekonani, że tego typu inicjatywy i dawanie możliwości dowolnego dysponowania zakupionym legalnie produktem, wpływają pozytywnie na rozwój rynku i wzrost sprzedaży oryginalnych gier.
Można się spodziewać, że należąca do grupy CD Projekt platforma cyfrowa GOG.com, wielcy orędownicy gier bez DRM, opierający swój wizerunek na działaniach stawiających ich po stronie graczy, również spróbuje skorzystać z sytuacji. Póki co jednak równiez GOG.com nie zajmuje stanowiska w sprawie. Cóż, w odróżnieniu od należącego do Cenegi muve.pl, platforma ta musi brać pod uwagę regulacje prawne w wielu krajach, więc pewnie póki co jej prawnicy prowadzą szczegółowe badania w zakresie legislacyjnym. Niemniej należy się spodziewać, że oświadczenie GOG.com usłyszymy szybciej niż oświadczenia Steam czy Origin.
Dla kogo tornado?
Nie dla wszystkich firm orzeczenie ETS brzmi jak piękna muzyka. Stare powiedzenie mówi, że duży może więcej - i ta zasada na rynku sprawdza się doskonale. Małe i srednie firmy parające się dystrybucją cyfrową, a nie oferujące nic w zakresie rynku wtórnego, może czekać bardzo trudny okres. Zwłaszcza, gdy prawo zostanie pospiesznie znowelizowane w ich macierzystym kraju. Należy podejrzewać, że szefowie platformy gamersgate od przedwczoraj przekopują się ponownie przez zapisy szwedzkiego prawa, sprawdzając, czy nie trzeba podjąć jakichś natychmiastowych działań. Na takie i inne potencjalne zagrożenia bardzo przytomnie zwraca uwagę Radek Zaleski (Director of Business Development w CD Projekt):
Warto pamiętać, że polityka UE w kwestii regulacji korzystnych dla konsumentów jest bardzo dobra (sam bardzo ją cenię), jednak długofalowe efekty mogą być co najmniej kontrowersyjne. Wymuszanie na przedsiębiorcach określonych rozwiązań biznesowych (a takim jest to orzeczenie) znacznie podnosi koszty działalności i wyrzuca poza rynek podmioty z mniejszymi możliwościami kapitałowymi. Duże firmy, jak np. Steam będą gotowe ponosić straty lub czasowe wycofanie się z danego rynku, tymczasem mniejsze spółki na taki luksus pozwolić sobie nie mogą. A historia pokazuje, że to mniejsze firmy są zdecydowanie bardziej innowacyjne i prokonsumenckie od dużych molochów. W efekcie możemy za kilka lat mieć sytuację, w której dystrybucją cyfrową zajmuje się tylko jeden podmiot, wymuszając zarówno na twórcach jak i klientach określone, niekorzystne rozwiązania. To niezbyt przyjemna wizja.
Mroczne wizje
To nie koniec potencjalnych problemów. W diabły poszłaby idea wielkich, krótkotrwałych promocji. Jaki bowiem byłby sens wystawiania na dwa dni, przez dowolną platformę cyfrowej dystrybucji, gry w cenie niższej o 75%, skoro potem ludzie mogliby sobie ją sobie za ową niską sumie odsprzedawać? Przecież pies z kulawą nogą by nie zajrzał do normalnego katalogu z normalnymi cenami... Kupić grę za grosze, ukończyć, odsprzedać - taki model stosowany byłby przez dużą część klientów. Teraz inna sprawa: każda zmiana prawa niesie ze sobą ryzyko nadużyć w ramach nowych przepisów. Radek Zaleski z CD Projekt podaje jeden, prosty i obrazowy przykład, w zasadzie gotowy pomysł na sieciowy startup:
Pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy to serwis z superszybką, cyfrową wymianą gier w czasie rzeczywistym (mam nawet nazwę - "Gra Schrödingera"). Grupa 5000 osób kupuje jeden produkt na spółkę, a następnie za pomocą skryptu sprzedaje i odkupuje go od siebie dziesiątki tysięcy razy na minutę. Efektywnie w ciągu każdego ułamka sekundy każdy z graczy mógłby i nie mógłby legalnie w grę grać - to na usługodawcy ciążyłaby odpowiedzialność udowodnienia, że akurat trafił na moment, kiedy licencja należy do innego uczestnika serwisu. Powodzenia!"
Migracja w stronę usług
Bardzo ważnym i pomijanym w euforycznych notkach elementem układanki jest kardynalna różnica pomiędzy rynkiem oprogramowania sensu stricte, a rynkiem oprogramowania rozrywkowego, zwanego grami komputerowymi czy konsolowymi. W zasadzie nabywając system operacyjny, pakiet do obróbki grafiki czy narzędzia bazodanowe, nie zauważymy różnicy pomiędzy wersją z fizycznym nośnikiem a wersją cyfrową. No, może cena będzie nieco inna, ale nic poza tym. Przy grach nabywanych poprzez platformy cyfrowej dystrybucji różnica może być dużo większa. Najlepiej zobrazuje to kolejny fragment obszernego komentarza, jaki otrzymaliśmy od Radka Zaleskiego:
Uważne wczytanie się w regulaminy serwisów sprzedających multimedia w dystrybucji cyfrowej pozwala dostrzec, że wiele z dużych firm już teraz nie sprzedaje "produktów" ("kupiłem grę A"), lecz "usługi" ("kupiłem dostęp do serwisu, gdzie gra A będzie dostępna na nieokreślony okres czasu"). A te nie podlegają podobnym regulacjom czy zapisom. Oczywiście można zastanawiać się czy nie jest to jeszcze bardziej niekorzystna sytuacja dla klientów, ale przecież sami za każdym razem czytamy dokładnie każdy regulamin, znamy przysługujące nam prawa oraz świadomie podejmujemy decyzje... a może wcale tak nie jest?
Tu właśnie jest pies pogrzebany. Entuzjastyczne wypowiedzi niektórych osób, jakie pojawiły się po ogłoszeniu orzeczenia ETS, mogą świadczyć o złym nawyku nie czytania EULA. Co więcej, należy się spodziewać, że nawet te platformy cyfrowej dystrybucji, które nie sprzedają usług, szybko przestawią się na ten model biznesowy, by uniknąć kosztownych przeróbek w swoich platformach cyfrowej dystrybucji. Za jednym zamachem ochronią swoje skarbce i zasilające je strumyczki pieniędzy na kilka sposobów. Odpadną problemy z nieopłacalnością promocji i przestanie być konieczne obserwowanie zmian w regulacjach prawnych licznej rodziny państw europejskich... Dla użytkownika jedynym programem nabywanym będzie zaś klient platformy cyfrowej dystrybucji gier.
Rewolucja mniemana
Jak widać, jeśli spojrzy się na temat spokojnie i bez niepotrzebnej egzaltacji, okazuje się, że orzeczenie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w pierwszym rzędzie ma znaczenie dla firmy UsedSoft, w drugim dla Niemiec, w trzecim dla profesjonalnego tudzież biurowego oprogramowania. I nie chodzi tu o gry, którym poświęcamy czas w pracy. Nawet jeśli przedwczorajsze orzeczenie zapoczątkuje jakieś zmiany w prawodawstwie krajów członkowskich Unii Europejskiej, nie będą one natychmiastowe, a to da czas na dostosowanie się części rynku do nowej sytuacji. Owo dostosowywanie się może zaś przybrać niezbyt przyjemny dla graczy obrót...
Konkludując, rewolucji raczej nie powinniśmy się spodziewać. Zabawnie też wyglądają opinie, traktujące orzeczenie ETS jako katalizator, który natychmiast zmieni podejście Europy do cyfrowych kopii gier, a co więcej rozprzestrzeni to w realnym czasie na resztę świata z USA na czele. Liczenie na to, że jakiekolwiek regulacje rynku przez państwo mogą dokonać cudów i wszystko zmienić jak za dotknięciem magicznej różdżki to myślenie życzeniowe, wynikające chyba z balastu minionej epoki. W minionej epoce zaś łatwiej znaleźć przykłady na wpływ negatywny takich działań, niż na wpływ pozytywny.