Słów kilka o tym, jak fan League of Legends grał w DOTA 2...
Słów kilka o tym, jak fan League of Legends grał w DOTA 2...
Słów kilka o tym, jak fan League of Legends grał w DOTA 2...
Słów kilka o tym, jak fan League of Legends grał w DOTA 2...
Gdyby mój pierwszy kontakt z DOTA 2 był spotkaniem dwóch nieznajomych osób, to wyglądałoby ono tak: pierwsza osoba (to ja), nieśmiało uśmiecha się i mówi "Cześć! Miło mi cię poznać.", a na to druga w ramach odpowiedzi w ułamku sekundy wyprowadza serię ciosów w brzuch, pozbawiających pierwszą osobę oddechu, potem sierpem w szczękę rzuca na deski, a następnie kopie jeszcze kilka razy po nerkach, żeby jednoznacznie dać do zrozumienia, co o niej myśli. Znaczy się o mnie. A przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy.
Otóż, postanowiłem nauczyć się DOTA 2 w sposób intuicyjny. Czyli zacząłem grać przeciwko botom, postaciom kierowanym przez Sztuczną Inteligencję. Wiele gier sieciowych ma taką formę "samouczka", która podsuwa graczom chłopców łatwych do bicia, by w trakcie załapali o co w tym wszystkim chodzi. Gdy już im się wydaje, że załapali, gdy wytną już hordę botów i poczują się pewnie, wchodzą do normalnych gier, w których walczy się przeciw ludziom. I, ku swemu zaskoczeniu, robią za darmowe fragi, bo w porównaniu z ludźmi boty nie są żadnym wyzwaniem. Tak? Tak. Ale nie w DOTA 2.
Pierwszy mecz z botami - dostałem ostro po tyłku. Ok, byłem trochę skołowany, przesiadka z League of Legends to nie kaszka z mlekiem, inne zasady, inne tempo... będzie dobrze. Drugi mecz z botami - znów upokorzony, sprawdziłem, czy faktycznie ustawiłem, że mają mieć najniższy możliwy poziom trudności. Ustawiłem, niestety. Trzeci mecz. Tym razem po krótkiej wizycie w sieci w celu znalezienia "najbardziej przyjaznego" dla nowicjuszy bohatera - znów zostałem sromotnie pobity. Jasne, wszystkie mecze moja drużyna wygrała, bo boty są bardzo groźne, ale formułowanie strategii na późniejszym etapie rozgrywki idzie im średnio, więc żywi gracze w końcu uzyskują przewagę. Ale i tak zadek bolał, bo w normalnych starciach każdy z botów robił ze mną co chciał. I już miałem się rozpłakać i pobiec do mamy, ale męska duma mnie powstrzymała. I kazała spróbować się z innymi ludźmi - niech te przeklęte boty tłuką sobie jakichś innych masochistów. Oczywiście, wygrałem siedem gier pod rząd. DOTA 2 jest dziwna.
Dobra, ale jaki jest cel tej rzewliwej opowiastki z łatwym do przewidzenia zwrotem akcji na końcu? Taki, że pokazuje ona na przykładzie, jednym z wielu, jakie miałem do wyboru, jak nieprzyjazna jest DOTA 2. Grałem w kilka równie mało przystępnych gier, takich o bardzo stromej "krzywej nauki" i choć DOTA 2 nie należy do tych najbardziej wrednych i niedotykalskich, to robi co może, żeby się załapać do pierwszej trójki. Nie chodzi tylko o te biedne boty, ba, one w ogóle nie są ważne. To cała reszta, od interfejsu przez grafikę aż do podstawowych założeń i rozwiązań mechaniki, jest tak skonstruowana, żeby "niekumaty" nic z tego nie zrozumiał na początku i żeby późniejsze rozumienie postępowało jak najwolniej i było najbardziej bolesne jak się da. I nie mam kompletnie pojęcia dlaczego. Polityka Valve, producenta i wydawcy DOTA 2, to nie moja sprawa, ale w tym momencie wygląda ona tak, jakby chłopaki chcieli zrobić grę dla garści fanów oryginalnej DOTA - bo DOTA 2 jest w miarę wierną jej kopią - i tych paru osób, które chcą się poczuć elitarnie, bo grają w coś trudniejszego i bardziej skomplikowanego niż aktualnie najpopularniejsze League of Legends. I nie mówię, że to jest złe, tak w kategoriach bezwzględnych, nie, wręcz przeciwnie - to super, że DOTA 2 będzie rozrywką dla elit. Każde dziko popularne Call of Duty potrzebuje swojego Red Orchestra czy ArmA 2, w które grają nieliczni i dobrze się ze swoją nielicznością czują. To jest miłe. Ale wydawało mi się, że Valve, pompując miliony dolarów w promocję gry i w nagrody na turniejach, liczy na coś więcej niż nisza... No dobra, ale dość o tym, co mi się wydawało. Jaka jest ta cała DOTA 2, oprócz tego, że trudna i nieprzystępna?
Jest ładna, na przykład. Styl ma trochę nijaki, ot, "standardowe fantasy", ale technicznie jest bez zarzutu - elegancki celshading, wykwintne animacje, ekskluzywne efekty specjalne, pierwsza klasa. Przyjemnie się na to patrzy, po kilku godzinach grania oczywiście, gdy już zaczynamy cokolwiek widzieć w tym chaosie różnych rzeczy rozgrywających się zbyt szybko. A DOTA 2 jest bardzo szybka, jak na grę MOBA, czyli jeszcze jedną zabawę w przepychanki na trzech liniach, po których nasze stworki niezmordowanie kroczą w kierunku wrogiej bazy i vice versa. Trudno sobie zdać sprawę z tej szybkości, patrząc na to jak relatywnie wolno poruszają się postacie i jak wiele czasu zajmują wycieczki do bazy na zakupy i z powrotem na linię, ale tak właśnie jest - DOTA 2 jest diablo dynamiczna. A to dlatego, że szybko się w niej ginie. Jeden błąd i bęc, śmierć w butach.
Przyzwyczajony do tempa w League of Legends, pozornie szybkiego, ale tak naprawdę dość spokojnego, do ciągłego podgryzania się, do metodycznych przepychanek, niedecydujących wymian ciosów, zwodów i fint, byłem zszokowany tym, jak bardzo DOTA 2 nagradza agresję. W początkowym etapie rozgrywki umiejętności postaci rozwijają się skokowo, szybko osiągając poziomy mordercze - prawie każdy bohater poza tymi najbardziej defensywnymi i pasywnymi, jest w stanie wykorzystać najmniejszy błąd przeciwnika ze skutkiem śmiertelnym dla błądzącego. Tego nie ma w League of Legends. Tam błąd oznacza utratę pozycji, odepchnięcie na linii, przewagę taktyczną przeciwnika. A w DOTA 2 oznacza śmierć, kosztowną i bolesną. Co ciekawe, ta wydawałoby się bardzo brutalna filozofia nagłych zgonów bardzo ładnie pasuje do całości, do bezkompromisowej mentalności "wszystko albo nic", która emanuje z każdego zakątka DOTA 2. To tak jakby gra mówiła "zaangażuj się bez reszty, oddaj serce, oddaj duszę, a będzie nam bosko". I nie ukrywam, że ma to kuszenie dużo uroku i że im dłużej grałem, tym lepiej się bawiłem, tym czułem się pewniej i tym bardziej zadowolony byłem z tego, że kroczek po kroczku uczę się nowych, ciekawych rzeczy. Tylko smutna rzeczywistość jest taka, że nie mam czasu, żeby uczyć się jeszcze jednej gry podobnej do League of Legends tylko po to, by umieć w nią grać. W momencie, gdy to czytacie, już pewnie odinstalowałem DOTA 2 z postanowieniem, by nigdy do niej nie wracać. I trochę mnie to boli, bo to mimo wszystko jest bardzo dobra gra.
Firma SteelSeries przygotowała dla fanów DOTA 2 specjalną edycję swojej myszki Kana (nasza recenzja), sygnowaną przez Daniła "Dendi" Iszutina z zespołu NaVi. Utrzymana w szarej kolorystyce, z logiem DOTA 2 sprzedawana jest w zestawie z podkładką oraz kodem dostępu do bety. Jest trochę nieczytelna, fakt. Ma kiepski interfejs, przez który zginąłem wiele razy, bo uciekając kliknąłem o milimetr za daleko prosto w minimapę i moja postać zamiast zwiewać, radośnie ruszyła w stronę wroga. Ma też bardzo nieoczywisty sklep z przedmiotami dla postaci, które to przedmioty przez dłuższy czas wprowadzają tylko mętlik w głowie przez to, że prawie każdy dysponuje jakąś aktywną mocą. Ale to jest właśnie w DOTA 2 fajne, w tym się kryje wielki potencjał i niezmierzona głębia tej gry - w ogromie możliwości i opcji. Dzięki nim gra jest bardzo elastyczna, pozwala na swobodne ruchy, w odróżnieniu od bardzo sformalizowanego, sztywnego League of Legends z jego prostymi zasadami, ustalonym strategiami, kompozycjami drużyn i fazami rozgrywki. W DOTA 2 gra się z rozmachem, "na epicko", a nie licząc półsekundowe ogłuszenia i kilkuprocentowe przyrosty siły ataku z poziomu na poziom. To jest super. Ale też i straszne, bo nawet kogoś, kto ma setki godzin doświadczenia z tego typu grami, rozmach, głębia i potencjał DOTA 2 mogą onieśmielić, zmusić do pokory i w rezultacie do... rezygnacji z dalszej zabawy.I wybaczcie, że nie wdaję się w szczegóły. Być może oczekiwaliście, że w takim betateście DOTA 2 opiszę krok po kroku, co to za gra w ogóle jest, co się w niej robi, jak się klika myszką, a jak stuka w klawisze. Wiecie, żeby odmalować jakiś obraz użyteczny dla przeciętnego czytelnika, coś, co mu podpowie, czy spróbować w to zagrać, czy też nie. Prawda jest jednak taka, że nic co bym tu napisał nie przygotowałoby lepiej na zderzenie ze ścianą, jaką jest DOTA 2, niż właśnie to przydługie i pewnie nieco mętne ostrzeżenie. To jest właśnie to, co musicie wiedzieć odnośnie DOTA 2 - jest jak ściana. Trzeba się po niej mozolnie wspinać, nie ma innej opcji. I to jest wspaniałe, takie pokonywanie wyzwań i ekstremalność i satysfakcja. Tyle, że boli. Więc albo będziecie się wspinać, poczujecie się świetnie i będziecie mogli patrzeć na wszystko (i wszystkich) z wysokości, albo tak jak ja zostaniecie na dole, popatrzycie chwilę na tych, którzy pną się w górę, pozazdrościcie im, a potem westchniecie z rezygnacją, z jękiem cichym rozetrzecie te wszystkie świeże siniaki i powoli odejdziecie gdzieś tam, gdzie ma się życie.
Bo przecież i tak nie wygramy tych milionów, które Valve rozdaje na turniejach na lewo i prawo, nie?