Jest lepiej niż w pierwszej części, ale gorzej niż się spodziewaliśmy...
Jest lepiej niż w pierwszej części, ale gorzej niż się spodziewaliśmy...
Jest lepiej niż w pierwszej części, ale gorzej niż się spodziewaliśmy...
Jest lepiej niż w pierwszej części, ale gorzej niż się spodziewaliśmy...
Pierwsza Deponia skończyła się dość drastycznie... To znaczy, urwała się gwałtownie w najciekawszym momencie, trochę bezczelnie powiewając nam przed oczami perspektywą kontynuacji w postaci drugiej gry. Nie było to miłe, ale też nie aż takie tragiczne, bo na tę drugą część nie trzeba było czekać aż tak długo - zaledwie kilka miesięcy minęło i jest: Chaos on Deponia, bezpośrednia kontynuacja.
Tak dla porządku, przypomnijmy co się działo wcześniej. Na Deponię, planetę śmieci, spada Goal, dziewczyna z podniebnego Elysium. Spada za sprawą narcystycznego obiboka Rufusa, naszego bohatera, który się z miejsca w Goal zakochuje. Pomijając szczegóły, całość kończy się tym, że Goal rusza do Elysium razem z Cletusem, arcywrogiem Rufusa, a ten zostaje na Deponii ze złamanym sercem i świadomością, że jego świat czeka zagłada z rąk bezlitosnych żołnierzy Organon, którzy od dawna planują wysadzenie w powietrze całej planety. Dramatyczny finał, nie ma co.
Druga część podejmuje wątek prawie w tym samym momencie i po krótkim prologu, przezabawnym zresztą, Goal znów spada z nieba, a Rufus znów musi przez cały długi, wielki, trochę ciągnący się pierwszy akt, doprowadzić ją do psychicznego porządku. Nie wiem dlaczego autorzy popełnili ten sam błąd po raz drugi, ale zrobili to z premedytacją - znów ponad połowa gry to bieganie tam i z powrotem po wielkiej lokacji oraz rozwiązywanie kolejnych łamigłówek związanych z Goal. W pierwszej grze wyczynialiśmy cuda na kiju, żeby tylko przygotować wywar, który obudzi ją ze śpiączki - a tutaj stajemy na głowie, by przypodobać się jej trzem osobowościom. A tak, właśnie osobowościom, bowiem na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności (oczywiście, to wina Rufusa), psychika dziewczyny została rozszczepiona na troje. I to akurat jest o wiele bardziej zabawne od śpiączki z pierwszej gry.
I zadania oraz łamigłówki też są ciekawsze i bardziej oryginalne. Jasne, niektóre nadal zmuszają do krążenia po całej lokacji i klikania w co popadnie oraz przebijania się przez wszystkie możliwe linie dialogowe napotkanych postaci, ale mimo wszystko nawet te zagadki są spójne, mają swój ukryty sens i nie są przypadkowe tudzież nielogiczne. Co nie znaczy z kolei, że są łatwe - Chaos on Deponia to nie jest przygodówka dla nowicjuszy... a przynajmniej nie dla tych, którzy nie są gotowi na trochę ostrego łamania głowy i nieszablonowego myślenia. Podobnie jak w poprzedniej części, po przydługim pierwszym akcie z najtrudniejszymi zadaniami szybko następują ekspresowe akty drugi i trzeci, z zagadkami w miarę prostymi i niezbyt wymagającymi, które pomagają utrzymać narastające tempo aż do samego finału. Finału dużo lepszego niż poprzednio, bo po pierwsze autentycznie zaskakującego, a po drugie o wiele bardziej satysfakcjonującego, mimo tego że wcale nie zamyka wątków, zostawiając to ostatniej części trylogii.
Nie jest źle. Ale mogło być lepiej. Po pierwszej grze byłem pewien, że autorzy w Chaos on Deponia zagrają kartą przemiany głównego bohatera, czy to pod wpływem miłości, czy też ogólnie dramatycznej sytuacji. Ale nie zrobili tego, niestety. Rufus może nie jest już aż tak irytujący i nieznośny jak w pierwszej Deponii, ale nie można też powiedzieć, by choć trochę wydoroślał i się zmienił. Jego poza nadal nie jest pozą, tylko podstawą charakteru i znów tylko w finale przebija spod niej coś głębszego. Goal zaś, choć teoretycznie jest drugą główną bohaterką, to z powodu rozstrojenia osobowości służy raczej za beczkę śmiechu, a nie prawdziwą postać z krwi i kości. Nabiera trochę wiarygodności... w finale... znów. Trzeba czekać ponad dziesięć godzin, by bohaterowie zaczęli się zachowywać jakoś w miarę po ludzku. Kiepsko. Tak, wiem, że Chaos on Deponia to komedia, ale komedia wcale nie musi być płytka. To sitcomy są płytkie, a pełnometrażowe komedie mogą być naprawdę głębokie. Sęk w tym, że trylogia Deponii wyewoluowała właśnie w sitcom, wesolutki serial bazujący na schematach i stereotypach. Całkiem niezły serial, oczywiście. Ale spodziewałem się więcej.
Słabych głównych bohaterów znowu, tak jak i w pierwszej części, ratują kapitalnie zarysowane (i przerysowane) postacie drugoplanowe. Niektóre fani już znają, niektóre są całkiem nowe i wszystkie są wspaniałe. I wspaniale zagrane, bo świetne jest nie tylko to, co mówią, ale też jak mówią - podłożone głosy nie są może tak fenomenalne jak w The Book of Unwritten Tales, ale niczego im nie brakuje i miejscami aż chce się klaskać z zachwytu, gdy słyszy się to, co Chaos on Deponia do nas mówi.
No i oczywiście całość znów wygląda tak jak wygląda, czyli klasycznie, kreskówkowo, wprost cudnie. Co tu dużo gadać, kreska Deponii jest po prostu mistrzowska. Lokacje skrzą się od szczegółów, postacie mają charakter wypisany na twarzy, całość uwodzi bezpretensjonalnym wdziękiem wesołej, kolorowej kreskówki. Nie da się tego nie lubić, no nie da i już. Zwłaszcza, że jest takie zabawne, bo Chaos on Deponia skrzy się od dowcipu nie gorzej niż poprzedniczka. A może nawet bardziej. Słabych żartów tu nie ma, nawet te najgłupsze i najczarniejsze (a takie też są) są przedstawione z takim wdziękiem, że nie można się nie uśmiechnąć. Chaos on Deponia rzadko przy tym wykorzystuje aluzje i nawiązania do innych gier czy dzieł kultury - owszem, zdarza się jej kilka razu mrugnąć do nas porozumiewawczo, ale to raczej wyjątek niż reguła i całość humoru jest, że tak się wyrażę, własnej produkcji. To się chwali.
I ogólnie Chaos on Deponia można chwalić. Ale nagana też jest na miejscu. Ja na przykład spodziewałem się czegoś wielkiego, czegoś, co zacznie na poziomie finału pierwszej części, pod względem dramatyzmu i emocji, a potem będzie się dalej rozkręcać. A niestety Chaos on Deponia zamiast budować napięcie po trzęsieniu ziemi, cofa się o kilka kroków, wycisza, uspokaja i zaczyna ponownie się rozkręcać dopiero przed finałem. To tylko powtórka z rozrywki, gra teoretycznie dokładnie taka sama jak pierwowzór, nawet pod względem konstrukcji. Fabuła jest nieco lepsza, to fakt, łamigłówki naprawdę przyjemne, humor niepośledni, a oprawa techniczna znów bezbłędna... Ale to jeszcze raz to samo, tyle że odrobinę lepiej. Nie tego się spodziewałem. Nie na to liczyłem. I nie to jest w stanie konkurować z The Book of Unwritten Tales, które zawiesiło poprzeczkę dla komediowych przygodówek na bardzo wysokim poziomie, poziomie, do którego Chaos on Deponia ręce wyciąga, ale dosięgnąć nie daje rady.
Trochę szkoda. Tym bardziej, że choć miło spędziłem czas ponownie prowadząc Rufusa przez te wszystkie przygody, to mam teraz o wiele mniejszą ochotę zagrać w część trzecią, niż chciałem zagrać w drugą po ukończeniu pierwszej. Fani pierwszej Deponii oczywiście zagrać muszą i to obowiązkowo - pozostałych zaś odsyłam najpierw do poprzedniczki, bo wprawdzie w Chaos on Deponia można grać bez znajomości pierwszej gry, tak jak oglądać Imperium Kontratakuje bez uprzedniego zobaczenia Nowej Nadziei... Tylko po co...