Osobiście nie jestem fanem dzisiejszych RTS-ów. Głównie z tego powodu, że są one wręcz przytłaczające. 50 jednostek na frakcje, możliwość nabijania poziomów, kupowania upgrade'ów, noszenia artefaktów i innych znajdziek. Zupełnie jakbyśmy grali jednocześnie w kilkadziesiąt Skyrimów na raz plus musieli dbać o rozbudowywanie osad i wiosek. Trochę tego za dużo, ale to oczywiście moje, noobowskie, spojrzenie na ten temat.
No dobra, ale skoro mamy tu do czynienia z hipsterskim minimalizmem, to co pozostało nam do robienia w Auralux? Całkiem sporo. Świat gry, jak wcześniej wspomniałem, to głównie czarna przestrzeń. Na niej rozrzucone są punkty przypominające obłoki gazu, które możemy następnie przemienić w słońca, wystarczy z naszego istniejącego już słońca wysłać odpowiednią liczbę cząsteczek materii. Brzmi jak mokry sen astrobiologów, chociaż można to de facto faktycznie różnie interpretować. Jeżeli wyślemy nasze cząsteczki w stronę słońca przeciwnika, możemy je przejąć. Najpierw jednak trzeba przebić się przez chmarę punktów dryfujących wokół niego, neutralizując każdy, który znajdzie się na naszej drodze do rdzenia słońca wroga.
I tutaj dochodzimy do najważniejszego aspektu Auralux. Walki. Jako, że mamy jeden rodzaj jednostek, wszystko sprowadza się do produkowania ich jak największej liczby. Nasze słońca i słoneczka nieprzerwanie wypluwają nowe cząsteczki materii i naszą jedyną opcją w tym aspekcie jest możliwość powiększenia ich za cenę wyprodukowanych już jednostek. Czasami stanowi to kluczową decyzję na początku rozgrywki - czy powinniśmy zwiększyć produkcję i turtlować się, czy może iść w ekspansję i przejmować kolejne słońca?
Auralux kładzie dość duży nacisk właśnie na "strategię". Biorąc pod uwagę to, że zawsze gramy z dwoma przeciwnikami kierowanymi przez komputer, musimy cały czas uważać na ataki przeprowadzane zza naszych pleców. Czasami nawet bardziej opłacalne jest myślenie poza schematem i porzucanie dotychczasowych przyczółków aby przejąć bazy wroga na jego tyłach i zaczynać ekspansję z tej pozycji, wpychając tym samym komputer na siebie. Niby prosty manewr, ale jeżeli się uda, wywołuje naprawdę spore uczucie satysfakcji.
W zasadzie jedyny mankament, do jakiego mogę się przyczepić, to właśnie sztuczna inteligencja naszych przeciwników. Twórca Auraluksa mógł podejść do kwestii zwiększania trudności na dwa sposoby: albo zwiększać inteligencję wrogów albo rzucać nam kłody pod nogi zmniejszając nasze źródło surowców, czyli cząsteczek materii. Mógł też je wymieszać, ale zamiast tego postawili na drugi sposób, ten najmniej uprzejmy względem gracza.
Ograniczone możliwości "pomyślunku" graczy kierowanych przez komputer widać też w ich atakach. Raz wysłane w jednym kierunku jednostki nie zawracają nawet w sytuacji, gdy słońce z którego właśnie wyruszyły nagle zostanie zaatakowane. Ponadto raczej nie spotkamy się z sytuacją, gdy SI wyruszy w stronę kolejnego punktu na planszy jeżeli ten nie sąsiaduje już z zagarniętym "przyczółkiem". To tylko zwiększa przewidywalność przeciwnika.
Mimo to za jedyne 5 dolarów (albo mniej, bo pewnie Auralux będzie w końcu częścią jakiegoś bundle'a), można tego minimalistycznego RTS-a tylko polecić. 18 mapek w dwóch trybach (normalny i przyspieszony) z pewnością zagwarantują te parę godzin przyjemnego RTS-owania u samych podstaw gatunku.