Były płacze i wrzaski, rwanie włosów i tupanie ze złości, wyzwiska i groźby pod adresem Ninja Theory. Tymczasem DmC Devil May Cry zapowiada się naprawdę bardzo dobrze. Haterzy, pogódźcie się z tym!
Były płacze i wrzaski, rwanie włosów i tupanie ze złości, wyzwiska i groźby pod adresem Ninja Theory. Tymczasem DmC Devil May Cry zapowiada się naprawdę bardzo dobrze. Haterzy, pogódźcie się z tym!
Głównemu bohaterowi nie można zarzucić braku poczucia humoru, ale świat w którym przyszło mu żyć nie nastraja zbyt optymistycznie. Ziemia jest tutaj opanowana przez demony, które kontrolują ludzi za pomocą mediów i wielkich koncernów, co brzmi niebezpiecznie znajomo. Diaboliczne istoty znają potencjał Dantego, który jako jeden z niewielu potrafi im się oprzeć, i za wszelką cenę chcą go unicestwić. Świetnie pokazują to pierwsze minuty gry, kiedy chłopak nocnej imprezie zostaje wyrwany z łóżka przez hordę potworów i staje naprzeciw nich goły, jak go stworzyła Matka Natura. Jednak poza takimi zabawnymi akcentami charakterystycznymi dla serii, fabuła pozwala zagłębić się w mroczną przeszłość naszego młodego protagonisty, by dowiedzieć się kim byli jego rodzice i skąd wzięły się jego niezwykłe umiejętności. Trzeba jednak pamiętać, że DmC nie jest formalnie ani prequelem, ani restartem serii, tylko alternatywną wersją historii Dantego, stąd niektóre poznane już wcześniej fakty mogą tu zostać zmienione lub zupełnie pominięte.
Zostajemy otoczeni. Szybko oceniając, który z przeciwników jest najgroźniejszy rzucamy się na niego z Rebellionem w ręku. Zaraz po serii szybkich ciosów przełączamy się na rękawice i potężnym podbródkowym wybijamy go wysoko w powietrze. Czas zająć się pozostałymi rywalami, a nic nie kontroluje tłumu jak kosa. Kilka zamachów wystarczy, żeby wyeliminować słabszych rywali i wrócić do tego, który właśnie zaczyna opadać. Ebony i Ivory, jak zwykle są niezastąpione w takich momentach, pozwalając bezkarnie dobijać bezwładnych oponentów. Jeżeli któraś z poczwar miała na tyle szczęścia, że przetrwała nasz szalony atak, uderzenie Arbeiterem powodujące płomienną falę uderzeniową z pewnością załatwi sprawę.
Każda taka walka zostaje na koniec oceniona. O długie combo jest tym razem nieco łatwiej, bo zniknęło ograniczenie czasowe i licznik combo zeruje dopiero udany atak wroga albo rozprawienie się ze wszystkimi rywalami w danej bitwie. Dodatkową nagrodą za skuteczność jest zmieniający się podkład muzyczny. Wraz ze zdobywaniem coraz wyższych not ciężkie metalowe brzmienie wyraźnie przyspiesza, a w końcu pojawia się też opętańczy wokal. Jest to świetne rozwiązanie, które skutecznie motywuje do szlifowania swoich umiejętności. Jedyne, co w walce nie przypadło mi do gustu, to zrezygnowanie z funkcji lock-on. Kamera automatycznie stara się dobierać dla nas najbliższego przeciwnika, co najczęściej sprawdza się dobrze, ale nie brakuje też momentów, kiedy chcielibyśmy skupić swoją uwagę na oddalonym rywalu, ale, ale gra jako cel uparcie obiera innego wroga.
Ogólnie rzecz biorąc w trakcie potyczki wykorzystanie mocy demona pozwala na zadawanie mocnych, ale powolnych obrażeń, a miecz zmienia się w pejcz, którym przyciągać można rywali. Jak łatwo się domyślić anielska moc jest tu przeciwwagą tej pierwszej. Dzięki niej atakujemy więc z większą szybkością i to my przyciągamy się w pobliże rywali. Rebellion działający niczym bat Gabriela Belmonta z Castlevania: Lords of Shadow wykorzystywany jest też w eksploracji, ponieważ huśtając się na nim albo wciągając się z jego pomocą dostajemy się do niedostępnych wcześniej miejsc.
Skoro już o miejscówkach mowa, to nie wiem co brali projektanci poziomów w czasie prac nad grą, ale na pewno nie jest to legalne. Mniejsza jednak o to, ważne, że efekt jest przeszedł moje oczekiwania, a Limbo City jest po Dantem drugim najważniejszym bohaterem DmC. Diabelskie miasto sprawia wrażenie jakby samo chciało pozbyć się chłopaka raz na zawsze i robi wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie. Przygotujcie się więc na to, że ściany wysokie konstrukcje chcą przygnieść głównego bohatera, ściany budynków próbują go zmiażdżyć, a ulice rozpadają się pod jego nogami. Całość wygląda jak jeden niekończący się koszmar, co świetnie buduje klimat.
Po pierwszych informacjach na temat DmC Devil May Cry nie spodziewałem się po nim niczego dobrego. Nawet po ograniu dema, które ukazało się w ubiegłym miesiącu, pozostawałem, delikatnie mówiąc, sceptyczny. Jednak teraz, po kilku godzinach spędzonych z nowym Dante, poznaniu jego historii i opanowaniu umiejętności wiem, że można już przestać wysyłać listy z pogróżkami do Ninja Theory. Wygląda na to, że Brytyjczycy wiedzą co robią i niecierpliwie czekam na efekt końcowy.