Tak, teraz warto. Teraz, bo dopiero niedawno wydano Klątwę wron w Polsce, po ponad pół roku obecności tej gry na rynku światowym w wersji angielskojęzycznej. A oryginalna, niemiecka, wydana została jeszcze wcześniej. Tak swoją drogą, jak to się dzieje, że nasi zachodni sąsiedzi to taka potęga w dziedzinie klasycznych przygodówek point & click? I jak to możliwe, że takie studio jak Deadalic Entertainment jest w stanie wyprodukować cztery do pięciu takich gier rocznie, a wszystkie trzymają wysoki poziom? Nie wiem. To wielka tajemnica. Faktem natomiast jest, że za stworzenie Klątwy wron odpowiadają właśnie autorzy wydanej ostatnio i dobrze znanej fanom przygodówek Deponii. Widać to nie tylko w czołówce, gdzie pojawia się logo firmy...
A czy brawa należą się też za zagadki? To zależy. Jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do wytężonego point & clickania, to będzie zadowolony. Fan gatunku, szukający jakiegoś hardkoru, raczej się rozczaruje. Łamigłówki nie są tu wielkim wyzwaniem. Większość bazuje na odpowiednim łączeniu i wykorzystaniu przedmiotów a tylko kilka opiera się o jakieś logiczne zagwozdki, zagadki liczbowe i tym podobne. Nie prezentują jakiegoś szczególnie niskiego poziomu, nie są ordynarnie uproszczone, co to, to nie. Są w porządku. Ale są też dość łatwe do rozwiązania, bo gra to ciąg dość niewielkich lokacji. Jeśli na danym etapie mamy tylko jedną czy dwie plansze do zbadania, zebrania wszystkich przedmiotów i połączenia ich w coś sensownego, to nawet metodą prób i błędów szybko dojdziemy do rozwiązania. A generalnie rozwiązania są dość sensowne i można je wydedukować w miarę szybko, więc nawet te próby i błędy nie będą potrzebne. Łatwo więc nie jest, ale wielkich wyzwań i momentów, w których można się zaciąć, też brak. Klątwa wron jest... przyjazna. O, przyjazna, dobre słowo.
Ale bezdyskusyjnie najmilsze są w niej widoki. Ręcznie rysowane tła są albo zwyczajnie urocze albo prześliczne albo... odpowiednio i sugestywnie brzydkie, jeśli mają brzydotę przestawiać. Miejscami mamy wrażenie, że nie oglądamy jakiejś lokacji, ale pastelowy obraz, lekko smutny, nierealny, ale naprawdę piękny. Trzeba przyznać, że Klątwa wron to jedna z najładniejszych przygodówek ostatnich lat - nie ma może precyzji i detali jak świetne The Book of Unwritten Tales, ale nadrabia atmosferą i artystycznym polotem. Czuje się go tutaj wszędzie... oprócz momentów, gdy patrzymy na postacie, bo są one animowane dość sztywno, rwanie, nienaturalnie. Można się do tego przyzwyczaić, nawet dość szybko, ale mimo wszystko gra zyskałaby sporo, gdyby ruchy bohaterów były bardziej płynne. Na szczęście oprawie dźwiękowej nie można już nic zarzucić - muzyka nie powala na kolana, ale spełnia swoje zadanie, a głosy są podłożone zwykle albo poprawnie, albo bardzo dobrze. Są przygodówki z lepszym dubbingiem jednak. I chyba są też takie, które mają lepszą polską wersję. Klątwa wron jest zlokalizowana kinowo, więc mamy tylko napisy "po naszemu". I w zasadzie są one dobre, ale wielokrotnie miałem wrażenie, że mam tu do czynienia z przekładem z oryginału, czyli z niemieckiego na polski. A postacie mówią po angielsku. I te dwa tłumaczenia czasem zgrzytają. Rzadko, może raz na godzinę grania, czyli w sumie będzie to około dziesięciu zgrzytów... ale jednak są pewne nieścisłości. Zauważalne. Powinny zostać wyłapane i wyeliminowane na etapie testów. Ale to tylko takie czepianie się, może nawet trochę na siłę, żeby mieć za co skrytykować tę całkiem niezłą, a teraz także wydaną po polsku i za nieduże pieniądze grę przygodową.
Nie zachwyciła mnie jak The Book of Unwritten Tales - zdecydowanie najlepsze point & click AD 2012, nie kazała mi odpowiadać na trudne pytania jak Resonance i Primordia, nie gwałciła też emocjonalnie jak kolejne odcinki The Walking Dead, ale przyznam szczerze, że historia Gerona i Nuri ujęła mnie swoim delikatnym, bezpretensjonalnym wdziękiem. To fajna opowieść, przerywana niezbyt trudnymi, ale generalnie ciekawymi łamigłówkami. Trochę smutna, trochę groźna, trochę romantyczna. I bez wciskających się już wszędzie elementów humorystycznych. Podobała mi się. Bardziej niż obie części Deponii. Cztery dychy to całkiem niska cena za taką porządną niemiecką robotę.