Złodzieje w Czasie przeszłym

Dobrze wspominacie szopa imieniem Sly z czasów świetności PlayStation 2 albo zagrywaliście się niedawno w Sly Cooper Trilogy HD? W takim razie powinniście teraz odliczać dni do premiery Sly Cooper: Złodzieje w Czasie. Krótka sesja, którą spędziłem z produkcją Sanzaru zapowiada wymarzony sequel.
Sielankę kończy jednak zaskakujące odkrycie – z kart Złodziejusa Szopusa, księgi zawierającej opis wszystkich dokonań rodu Cooperów, zaczynają znikać kolejne rozdziały. Z pewnością coś złego dzieje się w przeszłości. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Bentley, będący mózgiem całej ekipy, kończy właśnie prace nad wehikułem czasu, dzięki czemu Sly będzie miał szansę połączyć siły ze swoimi przodkami i wspólnie z nimi naprawić szkody wyrządzone przez dziwne anomalie.
Podróże w czasie nie zmieniają jednak podstaw rozgrywki, która wciąż opiera się na połączeniu cech platformówki i skradanki. Ekipie Sanzaru, dobrze zaznajomionej z szopem-złodziejaszkiem po pracach nad Sly Cooper Trilogy HD, udało się świetnie uchwycić klimat serii, przez co fani momentalnie poczują się jak w domu. Dowód? Pod trójkątem wciąż znajduje się lornetka, czyli gadżet praktycznie już zapomniany we współczesnych grach platformowych. Powraca też podwójny skok i umiejętność utrzymywania się na spiczastych elementach otoczenia.
Celem pierwszej wędrówki w czasie jest feudalna Japonia i właśnie ten fragment Złodziei w czasie miałem okazję przetestować. Przodek Slay’a o imieniu Roichi, który tak na marginesie jest wynalazcą sushi, został aresztowany. Nie ma więc wyjścia, drużyna z przyszłości musi interweniować, a po udanej akcji ratunkowej mamy wreszcie szansę poprowadzić japońskiego Coopera. Na pierwszy rzut oka jego repertuar ruchów niczym nie różni się od tego, którym dysponuje współczesny futrzaty złodziejaszek. Wystarczy jednak wcisnąć R2, by uruchomić specjalną umiejętność. W przypadku Roichiego jest to Skaczący smok, który pozwala mu na przeskakiwanie pomiędzy oddalonymi od siebie spiczastymi elementami otoczenia, takimi jak chociażby czubki drzew. Skojarzenia z azjatyckim kinowym hitem Przyczajony tygrys, ukryty smok nasuwają się same i takich zabawnych powiązań z pewnością w pełnej wersji gry znajdziemy więcej.
Aby zakończyć sukcesem etap w Kraju Kwitnącej Wiśni należy umiejętnie wdrapywać się na kolejne platformy i przemykać za plecami rywali. Tych ostatnich można, a nawet trzeba, odzierać z posiadanych przez nich monet i wartościowych przedmiotów. Zakradnięcie się za ich plecy i pogmeranie w im w kieszeniach może na przykład skutkować znalezieniem klucza, który potrzebny jest do otwarcia kolejnego etapu. Bardzo przydatny okazuje się też strój samuraja, dzięki któremu pozostajemy nierozpoznani dla wrogów, a do tego otrzymujemy ekstra ochronę przed ogniem. Nie do końca było dla mnie za to jasne, co w feudalnej Japonii robią szperacze i laserowe czujniki ruchu, ale prawdopodobnie mają one coś wspólnego z anomaliami na osi czasu.
Co powiecie na przerobienie Vity na urządzenie rentgenowskie prześwietlające przedmioty na ekranie, dzięki czemu łatwiej odnajdziemy liczne znajdźki? Szykuje się również kilka minigier wykorzystujących rozszerzoną rzeczywistość. Niestety ograniczenia techniczne nie pozwoliły mi w tej chwili na zapoznanie się z nimi, ale perspektywa używania PSV w podobny sposób w jaki Wii U wykorzystuje swój kontroler zapowiada co najmniej intrygująco.