Czy zastanawialiście się kiedyś, jak Han Solo spotkał Chewbaccę? Wiem, że gdzieś tam są jakieś książki, komiksy czy inna twórczość, która się do tego odnosi, może nawet oficjalnie i kanonicznie - ale w filmie oni po prostu są już razem, dwaj przyjaciele, przemytniczy duet z pokładu Sokoła Millennium. Dokładnie tak, jak byli razem Nate i Zwierzak w The Book of Unwritten Tales, załoga podniebnego okrętu Mary, wzorowana na wspomnianych bohaterach filmowych, która dołącza do gnoma Wilbura i elfki Ivo w ich wielkiej przygodzie. W odróżnieniu jednak od autorów Gwiezdnych Wojen, Niemcy z King Art Games postanowili nam pokazać, jak ich "Han" poznał ich "Chewiego" - i stąd się wzięło The Critter Chronicles, przygodówka point & click z dużą ilością dobrego humoru w tle.
Szkoda także ubogiego tła. W pierwszej grze bohaterów pierwszoplanowych wspierała fenomenalna obsada drugiego planu, bardzo obszerna, kolorowa, nakreślona w kreatywny, niepohamowany sposób. A tutaj? Tutaj mamy tylko kilka w zasadzie nudnych zwierzaków, szurniętą obrończynię praw zwierząt Petrę i jeszcze bardziej słabującego na umyśle Corneliusa, łowcę yeti. I to by było na tyle, jeśli nie liczyć Munkusa, Ma'zaz i przewijających się w tle pingwinów, bez wątpienia nawiązujących do komandoskich ptaków z nowojorskiego zoo. Słabo. Mało. Biednie. Nie ma z kim rozmawiać... i nie ma też czym się bawić. W pierwszej grze lokacje aż uginały się od przedmiotów z zabawnymi opisami lub takimi, z którymi można było wchodzić w interakcje. A teraz? W The Critter Chronicles jest pustawo - i to nie tylko dlatego, że większość akcji rozgrywa się na mroźnym lodowcu. Tak jakby zabrakło czasu na odpowiednie nasycenie gry szczegółami, co dziwi, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że nie było aż tak wiele tego nasycania.
Naczelna wada programu jest taka, że jest go niewiele. Wszystkie lokacje da się zliczyć na palcach dwóch rąk - i to nie z jednego rozdziału, ale z całej gry! To żałośnie mało różnych scenerii. Także dlatego, że musimy przemierzać je wielokrotnie w tę i z powrotem, próbując wydedukować rozwiązania niektórych bardziej zakręconych zagadek. Gdyby było ich nieco mniej, gdyby nie wymagały takiego żmudnego chodzenia i klikania w co popadnie, to można by tak małą grę nazwać kameralną - ale niestety, kwalifikuje się bardziej jako klaustrofobiczna. Nie jest oczywiście aż tak tragicznie, bo gra jako taka nie wydaje się wcale zła i w porównaniu do konkurencji wypada nieźle... ale jeśli postawimy ją obok pierwszego The Book of Unwritten Tales, to The Critter Chronicles będzie odstawało dość wyraźnie. Mniejsze, uboższe, zrobione w pośpiechu, niedopieszczone w każdym szczególe, jak tamta gra, mnie, wielkiego fana przygód oryginalnej czwórki bohaterów, troszeczkę rozczarowuje.
The Critter Chronicles to rzemieślnicza robota. Ma trochę klasy, opowiada nawet dość ciekawą historię, potrafi nie raz zabłysnąć humorem i popkulturowymi nawiązaniami, podobnie jak poprzednia gra, ale poza tym ustępuje jej pod każdym względem. W tym także grafiki i udźwiękowienia - pierwsza była ładniejsza, bo bardziej różnorodna, a aktorzy dali prawdziwy popis sztuki dubbingu, której tutaj trudno się doszukać, z uwagi na niewielką ilość postaci, z którymi można pomówić. I nieważne już jak to się stało, że The Critter Chronicles jest słabsze - po prostu tak jest. I oby się to nie powtórzyło, gdy King Art Games przygotują prawdziwą kontynuację The Book of Unwritten Tales - a nie wyobrażam sobie świata bez niej. The Critter Chronicles potraktujmy natomiast jako małą wpadkę, drobny wypadek przy pracy bardzo utalentowanych skądinąd twórców. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, to może im to wybaczy, a nawet się ucieszy z historii Nate'a i Zwierzaka. Jeśli ktoś nie jest, to niech The Critter Chronicles omija szerokim łukiem, tak szerokim, by zahaczył o pierwszą, dużo lepszą grę. Oczywiście, po niej najprawdopodobniej zostanie fanem i będzie się do niego odnosiło pierwsze stwierdzenie, ale nie wybiegajmy myślą w przyszłość aż tak daleko.