Znani i lubiani bohaterowie, wspaniałe uniwersum, wsparcie wytwórni filmowej i autentyczna chęć fanów do zagrania w produkcję, która pozwoli im zanurzyć się w świat, który kochają - czy developer może prosić o coś więcej? Wydawać by się mogło, że z takim zapleczem Star Trek skazany jest na sukces i przynajmniej dobre oceny od recenzentów. Ku mojemu zdziwieniu gotowy produkt od studia Digital Extremes, twórców świetnego The Darkness II, okazał się kompletnym niewypałem.
Na papierze wszystko wydaje się być w porządku. Trzecioosobowa strzelanina z obowiązkowymi systemem osłon i autoregeracją zdrowia stawiająca na kooperację dwóch graczy wcielających się w role kapitana Kirka i Pana Spocka rozgrywająca się na różnych planetach. Do tego samo strzelanie dość często przerywane jest minigierkami i innymi formami rozgrywki takimi jak kontrolowany lot z użyciem futurystycznej wersji wingsuitów czy sterowanie systemami obronnymi statku Enterprise. Problem w tym, że właściwie z każdym z elementów składających się na całość zwącą się Star Trek jest coś nie tak.
Zawodzi sama historia, która dla przeciętnego gracza okaże się nudna i nieciekawa. Fan tego uniwersum uzna ją za ździebko lepszą, ale również rozłoży ręce nad zmarnowanym potencjałem. W skrócie: rasa kosmitów Gorn weszła w posiadanie potężnej broni, która może zaburzyć pokój w galaktyce. Oczywiście ktoś będzie musiał ich odstrzelić. Zgadnijcie kto. Ten scenariusz jest bazą dla kolejnych liniowych i nieporywających poziomów rozgrywających się zarówno na powierzchniach planet, jak i w przestrzeni kosmicznej. Jak na tytuł mający stanowić dalszy ciąg wydarzeń z kinowego hitu i zapowiadający kolejny film jest to zdecydowanie za mało. Jedyną pokutą autorów jest umożliwienie graczom przechadzki po ikonicznym statku Enterprise oraz ukrycie przed nimi "znajdziek", które rozszerzą naszą wiedzę o wydarzeniach i postaciach przedstawionych w grze. Kilka z nich nawiązuje mocno do klasycznego serialu z lat sześćdziesiątych.
Wszechobecna nuda w warstwie fabularnej, której nie ratują kiepsko napisane dialogi i jeszcze gorzej przedstawione scenki przerywnikowe, ma się jednak nijak do samych wymian ognia będących solą tej gry. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że strzelaniny, w której strzelanie nie sprawia żadnej frajdy nie da się uratować. Walka jest toporna i brakuje w niej dynamiki. Do tego futurystyczne giwery, które wpadną w ręce głównych bohaterów prawie w ogóle się od siebie nie różnią. Podobnie jak wrogowie, do których przyjdzie nam strzelać. Pies pogrzebany.
Zajęcia, które mają nas odciągnąć od pociągania za spust fazera, czyli okazyjne łamanie zabezpieczeń komputerów i sekcje zręcznościowe również zawodzą. Te pierwsze występują w kilku różnych wariantach, co akurat jest w porządku. Gorzej, bo żaden z nich nie jest ani ciekawy, ani intuicyjny - największą trudność sprawia odgadnięcie o co właściwie chodzi w danej minigierce. Kiedy już do tego dojdziemy okazuje się ona za prosta. Uwierzycie, że momenty, kiedy Kirk i Spock muszą skakać są jeszcze gorsze? Frustrują jeszcze mocniej niż wyprane z wszelkich emocji walki i wspomniane przed chwilą "łamigłówki". Często nie wiadomo do czego i w jaki sposób trzeba doskoczyć lub czego się chwycić, co skutkuje przypadkowymi zgonami bohaterów. Sprawy nie ułatwiają bugi, przez które gra nie wymaga od gracza sprawnych palców, a cierpliwości i szczęścia. Czasami kierowana przez nas postać zachowa się tak jak chcemy, innym razem, mimo usilnych starań i tych samych warunków, nie doskoczy bądź nie dobiegnie do celu. Gwiezdna wędrówka? Raczej gwiezdna loteria.
Sytuacji nie ratuje nawet to, że nasi bohaterowie zdobywają punkty doświadczenia, za które mogą odblokowywać różne ulepszenia. Pytanie brzmi: po co, skoro korzystanie z nich wpływa na rozgrywkę w sposób marginalny? Podobnie można gdybać o sensie kooperacji (lokalnej lub przez sieć), która ogranicza się do otwierania drzwi i aktywowania w tym samym czasie mechanizmów znajdujących się w dwóch różnych pomieszczeniach. Dobrze, że można grać z kumplem siedzącym na kanapie obok. Przynajmniej nie jesteśmy wtedy ograniczeni do samotnego narzekania na rozgrywkę. W duecie jest to paradoksalnie przyjemniejsze.
W tej czarnej dziurze rozpaczy jest jednak kilka promyków światła. Najjaśniejszym z nich jest muzyka autorstwa Michaela Giacchino. Kompozytor ten opracował również ścieżkę dźwiękową do kinowego Star Treka, więc nic dziwnego, że jego dzieła zostały użyczone autorom gry. Przygrywające kompozycje zachowują odpowiednie proporcje między dynamiką i patosem. Motyw przewodni od razu wpada w ucho i w jego akompaniamencie znacznie lepiej znosi się żenujący poziom całości. Na pochwałę zasługuje także zaangażowanie filmowej obsady, dzięki czemu spotykane przez nas postacie wyglądają i brzmią jak ich wielkoekranowe odpowiedniki. Kirk ma prezencję i głos Chrisa Pine'a, a Spock to wykapany Zachary Quinto z doklejonym spiczastymi uszami. Poza nimi w grze zobaczymy i usłyszymy Zoe Saldanę, Simona Pegga, Antona Yelchina i Karla Urbana.
Wszystko to pomaga wczuć się w filmowy klimat, ale czar pryska gdy postacie otwierają usta i zaczynają rozmawiać. Już dawno w grach nie widziałem tak słabej mimiki wirtualnych aktorów. Ekipa Digital Extremes nie doszła nawet do poziomu Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty z 2001 r. Od ekranu odrzuca zwłaszcza Scotty - pokładowy technik. Cały czas zastanawiam się kiedy grający go Simon Pegg złoży pozew przeciwko twórcom gry za to, co oni zrobili z jego twarzą.
Reszta oprawy graficznej również nie zachwyca. Star Trek wygląda jak gra z początku, a nie z końca obecnej generacji konsol. Straszą tekstury, puste korytarze, animacja postaci i bugi. Co chwila jakiś obiekt lub powalony przeciwnik wpada w którąś ze ścian, Kirk przebiega niczym duch przez Spocka, a na niektórych poziomach anomalie grawitacyjne, bynajmniej nie wytłumaczone fabularnie, to norma.
Na grywalnego Star Treka czekałem od targów E3 2011, na których to pokazano pierwszy zwiastun produkcji Digital Extremes. Niestety, teraz, po tych kilkudziesięciu miesiącach, mogę z pełnym przekonaniem napisać, że nikt w ostatnich latach nie zawiódł tak moich oczekiwań. Przyznaję, że nie spodziewałem się hitu na którejś z części Gears of War, ale liczyłem na przynajmniej dobrą produkcję trafiająca w gusta fanów filmowej sagi. To co dostaliśmy, to nic innego jak naprawdę słaba gra na siedem godzin i co najwyżej średni "fan service" dla wszystkich "trekkies". Mówiąc z manierą Pana Spocka: logicznie byłoby nie wchodzić z tą osobliwością w bliższy kontakt.