I, jak się można było spodziewać, mają się dokładnie tak samo, jak w przypadku multiplayera. Czyli? Czyli jest solidnie, na poziomie, ale identycznie jak siedem lat wcześniej w pierwszym Company of Heroes. Nie jest gorzej, na szczęście. Lepiej, niestety, też nie. Jest tak samo. Nawet bardzo. Pierwsza misja otwierająca kampanię przywodzi na myśl pierwsze Company of Heroes pod więcej niż jednym względem. Pamiętacie może, jak tam zaczynaliśmy? Oczywiście, od bardzo filmowego, bardzo widowiskowego lądowania na plaży Omaha, wzorowanego na wiadomej scenie z Szeregowca Ryana. Misja była dynamiczna, świetnie eskalowała napięcie i biła po oczach efektami. Teraz, siedem lat później, jest praktycznie to samo. Owszem, zmieniła się inspiracja - zamiast Omaha mamy brzeg Wołgi w Stalingradzie i samobójczy szturm piechoty poborowej w kierunku Placu Czerwonego... czyli Wroga u bram zamiast Szeregowca Ryana. Ale cała reszta jest taka sama - dynamika, emocje i widowiskowość. A że dwa razy do tej samej rzeki się wejść nie da, to niestety, otwarcie Company of Heroes 2 nie robi już takiego wrażenia, jak wtedy. Siedem lat to szmat czasu i zwykłe powtórzenie tego samego nie daje takiego samego efektu. Trzeba by było czegoś więcej.
Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że właśnie coś więcej będzie. Do pewnego stopnia rozumiem, dlaczego Relic Entertainment musiał zagrać zachowawczo pod względem rozgrywek wieloosobowych. Tam większe zmiany były niedopuszczalne, bo takie antagonizowanie społeczności byłoby przysłowiowym strzałem w stopę ze strony twórców gry - nawet te kosmetyczne poprawki i korekty dokonane w trybie multi, choć pozbawione znaczenia, są mocno krytykowane przez fanów. Co by było, gdyby autorzy zaserwowali jakąś większą rewolucję? Strach pomyśleć. Ale to tryb wieloosobowy. A kampania? Tutaj można było stąpać już mniej ostrożnie. Po pierwsze dlatego, że dla fanów Company of Heroes kampania jest nieistotna - 98% z nich to wielbiciele trybu wieloosobowego, którzy albo już wtedy tryb singlowy całkiem zignorowali, albo po zaliczeniu kilku misji przerzucili się na multi. Co nie znaczy, że kampania była słaba, wręcz przeciwnie nawet, ja się świetnie bawiłem. Ale jej wspomnienie blaknie przy tym, co się działo potem w rozgrywkach sieciowych. I dlatego można było sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa w CoH2, bo nawet najbardziej nieubłagani i ortodoksyjni fani nie kręciliby nosem na eksperymenty w singlu, dopóki multi jest taki jak być powinien.
A eksperymentować można było na różne sposoby, nawet korzystając z wzorów już przez Relic wypracowanych. Można było zmontować coś na wzór dynamicznej kampanii z Dark Crusade, dodatku do pierwszego Warhammer 40k: Dawn of War. Można było uderzyć w kierunku action RPG i zmiksować go z grą taktyczną oraz niezłą fabułą, jak w kampanii do Dawn of War II. Można było zrobić wszystko dosłownie, byle w jakiś nowy sposób. Ale nie, Relic zapatrzyli się w Blizzarda i StarCrafta II, który odniósł sukces, a był dosłownie identyczny jak pierwsza część. I zamiast iść swoją drogą, poszli właśnie w tym kierunku - bezpiecznej kopii rozwiązań, które już się sprawdziły. I rzeczywiście, to działa, nie powiem, że nie - ale mogło miażdżyć i rozdziewiczać, jak pierwsze Company of Heroes. A zamiast tego zwyczajnie działa. To rozczarowujące... choć jeśli ktoś nie grał wtedy, to chyba nadal może liczyć na jakieś emocje z wyższej półki. Chyba.
W wersji Company of Heroes 2 udostępnionej nam przez wydawcę mamy tylko pięć misji z ogólnej liczby... w sumie nie wiem ilu, ale pewnie kilkunastu. Misje te pochodzą wyłącznie z kampanii radzieckiej, a układ menu każe mi przypuszczać, że może to rzeczywiście być jedyna kampania, co jest kolejnym rozczarowaniem. Prawdę mówiąc, liczyłem także na możliwość zagrania po stronie Niemców, z fabułą w stylu filmowym, wzorowaną na takich obrazach jak Żelazny Krzyż albo Stalingrad - i miałem na nią nadzieję mimo dość wyraźnych sugestii autorów, że takowej kampanii nie będzie. Mówili, że może dodadzą ją później, w ramach jakiegoś dodatku lub DLC... i chyba rzeczywiście tak zrobią. Trochę szkoda.
Wracając jednak do misji radzieckich, zagrałem w pięć, które były dane. Akcja dwóch rozgrywała się w Stalingradzie i były to misje ofensywne, w których musiałem zajmować kolejne sektory w ruinach miasta. Dwie następne były w ramach retrospekcji umieszczone rok wcześniej na froncie podmoskiewskim - i, jak łatwo się domyślić, obie były misjami wybitnie obronnymi. Misja piąta zaś rozgrywała się w bliżej nieokreślonej okolicy Leningradu i była specyficzna o tyle, że polegała na polowaniu na tygrysa za pomocą kilku oddziałów kiepsko uzbrojonej piechoty w zasypanej śniegiem wiosce... co znowu przywodzi na myśl bardzo podobną misję z pierwszego Company of Heroes. I pozostałe starcia też mocno przypominają tamte: walki w Stalingradzie niewiele się różnią od walk, jakie toczyliśmy w Carentan, Cherbourgu i St. Lo w pierwszej grze, a obie bitwy obronne są bardzo podobne do desperackich prób utrzymania wzgórza 317 pod Mortain. Tak jakby nie dało się wymyślić niczego nowego i lepszego...
Ale skoro się nie dało, to trzeba się zadowolić tym co jest. A na szczęście jest na tyle kompetentnie, że można do pewnego stopnia wybaczyć twórcom brak oryginalności i ponowne zastosowanie tych samych chwytów. Dobrze chociaż, że fabuła jest inna - wydaje się, że głównym bohaterem jest tu lejtnant Lew Isakowicz, kiepski komunista, ale dobry oficer, który przez swój brak rewolucyjnego zapału w końcu trafia na celownik NKWD. Wydarzenia z kampanii kręcą się wokół niego, jednak udział postaci ograniczony jest do scenek przerywnikowych - w samej rozgrywce jednostek oficerskich brak, operujemy głównie piechotą.
Całkiem sporymi ilościami piechoty, prawdę mówiąc, bo praktycznie co chwilę możemy wzywać na pole walki kolejne oddziały poborowych. I choć nie mają one wielkiej wartości bojowej, to dzięki ich specjalnej umiejętności uzupełniania bardziej doświadczonych oddziałów są wprost nieocenione, zwłaszcza w misjach obronnych. Gdy weterani padają, dobrze jest mieć pod ręką grupę zielonych sołdatów, którymi można uzupełnić straty. Zwłaszcza misje obronne bazują na zwinnym żonglowaniu takimi wzmocnieniami, co sprawia zresztą, że są przyjemnie trudne i stanowią pewne wyzwanie nawet dla prawdziwych weteranów Company of Heroes. Bitwy, w których jesteśmy stroną atakującą są już nieco bardziej przewidywalne, ale na szczęście i tu trzeba kombinować, oskrzydlać i łączyć ataki z kilku kierunków. Company of Heroes to nigdy nie była gra, w której wystarczyło nastukać jednostek, a potem posłać je jedną kupą na bazę wroga. I cieszy mnie, że i druga część taka nie jest, cieszy tym bardziej, że jest to dobra okazja, żeby także ci, którzy nie grali w pierwszą grę przekonali się, że strategia czasu rzeczywistego to nie tylko wydobywanie kryształów i produkowanie dziesiątków jednostek. Tutaj zwykle mamy ich tylko kilka, rzadko kilkanaście i trzeba bardzo o nie dbać, zwłaszcza jeśli uda im się zdobyć kilka poziomów doświadczenia tudzież jakąś broń na wrogu - grenadierzy lubią gubić swoje panzerschrecki i MG42, a czerwonoarmiejcy wiedzą, jak zrobić z nich użytek.
Jest taktycznie i jest emocjonująco. I jest też efektownie, także z punku widzenia oprawy technicznej - dźwięk potrafi przygnieść pod swoją lawiną, a grafika, choć mogłaby być lepsza, nadal robi duże wrażenie... Choć, nie wiedzieć dlaczego, w misjach z kampanii nie ma zimowych efektów pogodowych znanych z trybu wieloosobowego, mimo że dwie z nich rozgrywają się w śnieżnych okolicznościach przyrody. Ogólnie Company of Heroes 2 jest raczej intensywne wizualnie niż zwyczajnie graficznie zaawansowane, ale cóż, nie każda gra może mieć taką oprawę, jak nieodżałowany World in Conflict...
Jak więc jest, gdy zbierzemy wszystko razem? Niestety, całkiem zwyczajnie. Po zagraniu w tych kilka misji z kampanii utwierdziłem się w przekonaniu, które wypracowałem grając w betę trybu sieciowego - to nie jest zła gra i miło wrócić na jakiś czas na stare śmieci, ale to już nie będzie to samo co wtedy, bo... to dokładnie to samo, co wtedy. A my się zmieniliśmy przez te siedem lat, zagraliśmy w inne gry, widzieliśmy inne rzeczy, rozwiązania i pomysły. I mamy większe wymagania. Przez to Company of Heroes 2 może być dla nas, fanów pierwszej gry, sentymentalną wycieczką w szczęśliwsze czasy... i raczej niczym innym. A na pewno nie czymś, w co znów utopimy pół tysiąca godzin w ramach bicia się w sieci z innymi ludźmi. Szkoda...
...ale mogę się mylić. Poza tym wypada trzymać kciuki za tych, którzy właśnie teraz przeżyją swój pierwszy raz z Company of Heroes 2. I może też trochę im zazdrościć...