W których grach ze Star Wars w nazwie moc jest najsilniejsza?
W których grach ze Star Wars w nazwie moc jest najsilniejsza?
W przeciwieństwie do George'a Lucasa zaczniemy standardowo - od początku. Był rok 1977, świat dopiero co oszalał na punkcie niskobudżetowego filmu sci-fi, w sukces którego nie wierzył nikt poza jego reżyserem. Wychodzący z kina mieli problem z powrotem do smutnej rzeczywistości bez blasterów, mieczy świetlnych, pięknych księżniczek i skoków w hiperprzestrzeń. Z odsieczą pośpieszyła firma Kenner. Panie, panowie, oto pierwsza gra na licencji gwiezdnej sagi - Star Wars Electronic Battle Command Game. Spójrzcie tylko na ten jeżący włos na głowie spot reklamowy.
Nazwanie tego wynalazku grą wideo byłoby nadużyciem. Myślę, że możemy zgodzić na się na "grę elektroniczną". W każdym razie, niezależnie od nomenklatury, tak zaczęła się 36-letnia historia, której owocem jest ponad setka mniej lub bardziej udanych gier.
Parafrazując Padme: A więc tak rodzi się legenda. Wśród trzasku tandetnego plastiku .
Na pierwszą prawdziwą grę wideo ze Star Wars w tytule trzeba było poczekać 5 lat. Rok 1982 przyniósł Star Wars: The Empire Strikes Back, grową adaptację prawdopodobnie najlepszej części cyklu. A właściwie jej jednej sceny - starcia z potężnymi AT-AT na mroźnej planecie Hoth. Gra polega na lataniu stateczkiem (co ciekawe w lewo lub prawo, pełna samowolka) i strzelaniu do maszyn kroczących. Zniszcz pięć i zobaczysz napisy końcowe.
Pierwsze koty za płoty.
Przyzwyczailiśmy się, że każdej części nowej trylogii towarzyszyła premiera gry (przemilczmy, że kiepskiej). Na przełomie lat 70-tych i 80-tych tak kolorowo nie było. Pierwszym filmem, który doczekał się dedykowanej, debiutującej równolegle gry był dopiero Powrót Jedi.
Po raz pierwszy opuszczający sale kinowe mogli od razu przeżyć te emocje raz jeszcze. Odbicie Hana z pałacu Jabby i wrzucenie Boby Fetta do paszczy Sarlacca, szaleńcze pościgi oraz bitwy na powierzchni Endoru, ostateczna konfrontacja z Vaderem i wreszcie zniszczenie drugiej Gwiazdy śmierci. Zapierających dech w piersiach momentów w szóstym epizodzie zdecydowanie nie brakuje, ale graczom musiał wystarczyć tylko jeden, ten ostatni.
W Return of the Jedi: Death Star Battle sterujemy Sokołem Millenium przypuszczającym ostateczny atak na Gwiazdę śmierci. Pierwsza faza rozgrywki to zestrzeliwanie TIE fighterów w oczekiwaniu na opuszczenie pola siłowego. Potem wystarczy się przez nie prześlizgnąć i - ZIUUU - oczyszczamy sobie drogę do reaktora, by posłać protonową torpedę i raz na zawsze uwolnić galaktykę spod jarzma Imperium.
Niestety, w rzeczywistości wygląda to znacznie gorzej niż sugeruje opis.
Automatowa gra Star Wars z roku 1983 zasługuje na uwagę z co najmniej dwóch powodów (okej, trzech: wyobrażacie sobie co musiało czuć dziecko z lat 80-tych siedząc w takim kokpicie?). Pierwszy to jej popularność. Jest bowiem czwartym najpopularniejszym automatem do gier w historii. Drugi powód - przełomowość. Trójwymiar, kolorowa wektorowa grafika i przede wszystkim pierwsze na świecie wykorzystanie zdigitalizowanych głosów w grze wideo musiało rozpalać bywalców salonów do czerwoności. Grający słyszeli zsamplowane filmowe kwestie Harrisona Forda, Marka Hamilla, Aleca Guinnessa, Jamesa Earla Jonesa oraz piknięcia R2-D2 i ryki Chewbacci.
Star Wars: Return of the Jedi: Ewok Adventure ustanowiła smutny precedens - nie wszystkie starłorsowe gry ujrzą światło dzienne. To o tyle dziwne, że gra została skończona, lecz nigdy nie trafiła do tłoczni, nie wspominając nawet o sklepach. W 1997 w tajemniczych okolicznościach wypłynął na powierzchnię prototypowy cartridge z grą. Konia z rzędem temu, kto rozpozna na tym nagraniu Ewoków.
Widać jak na tacy, czemu nie zdecydowano się na wydanie Ewok Adventures (były szanse na pobicie legendarnego już E.T.), ale i tak w oku kręci się niewytłumaczalna łezka. Zwłaszcza, gdy pomyślimy, że później w jej ślady poszły inne, świetnie zapowiadające się gry. Warto wspomnieć tutaj Super Star Wars na PC, czyli wypasiony port SNES-owych gier z serii Super SW.
I - jakżeby inaczej - Star Wars 1313. "Trzynaście trzynaście" przeszło wiele transformacji, lecz w naszej pamięci zostanie w takiej formie:
Elegancka broń na bardziej cywilizowane czasy - przedstawiał miecz świetlny Ben Kenobi. Początki najwspanialszego fikcyjnego oręża w grach nie były chwalebne. Star Wars Jedi Arena z 1983 roku nie była ani elegancka, ani cywilizowana, ale jako pierwsza gra miała miecze świetlne. Parker Brothers oparło zabawę o jedną ze scen z Nowej nadziei. Zagadnijcie którą.
Nie, nie chodzi o pojedynek Bena z Vaderem. Atari 2600 miało swoje ograniczenia, więc gra polega na odbijaniu promieni laserowych latającego robocika treningowego. Takiego samego z jakim "starł" się Luke na pokładzie Sokoła Millenium. Początki nigdy nie są łatwe.
Tak Star Wars: Jedi Arena wygląda w pełnej krasie.
Rebel Assault II to paskudna gra, ale na zawsze zapisała się w historii jednym elementem - na jej potrzeby nagrano pierwsze od czasów Powrotu Jedi sceny z udziałem prawdziwych aktorów w uniwersum Gwiezdnych wojen. Brawo. Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia.
Wstydliwe wyznanie: kiedyś uważałem te pokrakę za - cytuję nieletnią wersję samego siebie - najlepszą grę na świecie. Błędy młodości.
Chyba każdy pamięta swój pierwszy kontakt z grą FPP. Zwłaszcza jeśli zaszczyt ten przypadł Star Wars: Dark Forces.
Dark Forces to nie tylko pierwsza gra Star Wars z widokiem z oczu bohatera, ale także kamień milowy całego gatunku. To tutaj po raz pierwszy mogliśmy spoglądać w górę i w dół, kucać, skakać czy zwiedzać wielopiętrowe poziomy - wszystko to dzięki majestatycznie nazwanemu silnikowi Jedi Engine.
Dark Forces odniosła należny jej sukces. W latach 1995-1999 znalazła 952.000 nabywców, zostając 11. najlepiej sprzedającą się grą na komputery osobiste i dając zalążek serii gier z Kyle'em Katarnem.
Dwie gry z mocno eksploatowanych przez Star Wars gatunków, które nie mają sobie równych.
TIE Fighter przez 19 lat od premiery doczekał się mocnej konkurencji na poletku symulatorów myśliwców (honorowa wzmianka dla podserii Rogue Squadron z naciskiem na cześć drugą, czyli Rogue Leader), ale staruszek ma się dobrze. Rozwinięcie idei X-Winga i obsadzenie po raz pierwszy w roli głównej tych złych, czyli Imperium, było strzałem równie celnym, jak ten którym Luke zniszczył pierwszą Gwiazdę śmierci. Star Wars: TIE Fighter od 1994 zasiada na tronie najlepszego space simulatora w dziejach.
Spójrzcie sami.
Wyścig ścigaczy to być może najbardziej zapadająca w pamięć sekwencja Mrocznego widma. Pędzące na złamanie karku pody musiały zadziałać także na podłączonych do konsol ekranach telewizorów. I zadziałały. Star Wars: Episode I Racer rzucił wyzwanie futurystycznym ścigałkom z Wipeoutem i F-Zero na czele i - jeśli zasugerujemy się wynikami sprzedaży - ukończył wyścig na pierwszym miejscu. Racer to po dziś dzień najpopularniejsza gra wyścigowa w klimatach sci-fi z ponad trzema milionami sprzedanych kopii.
Na grubo ponad setkę wydanych gier przypada niewiele naprawdę złych. Jest sporo średniaków, kilka produkcji takich sobie, ale wywołujące ból zębów są rzadkością. Zdecydowanie najgorszą z tego wąskiego grona jest jednak budząca odrazę Yoda Stories. Szkoda czasu i miejsca na elaboraty, więc w skrócie: Opowieści Yody to zbiór durnych, niepowiązanych, oderwanych od zdrowego rozsądku minigierek pokroju "uratuj Hana Solo" czy "dotknij znaku zapytania niebieską pałką udającą miecz świetlny". Poniższy filmik oglądacie na własne ryzyko.
Na początku XXI wieku wyścigi kartów przeżywały rozkwit. Niemal każda popularna marka musiała mieć swoja wersję karykaturalnych wyścigów z power-upami. Gwiezdne wojny także. Gra nazywała się Star Wars Super Bombad Racing i jedynym pomysłem jej twórców (co nie znaczy, że dobrym) było powiększenie głów bohaterów. To nie była najgorsza gra na świecie, ale... zdecydowanie najbardziej kuriozalna z tych ze Star Wars w nazwie. Zresztą, zobaczcie sami.
80% (wynik poważnych obliczeń) czaru Gwiezdnych wojen to miecze świetlne i rycerze Jedi. Zakapturzeni strażnicy pokoju władający najfajniejszą bronią w popkulturze, którzy na dodatek miotają wrogami siłą umysłu. Kto nie chciałby zostać jednym z nich?
Najbliżej tego doświadczenia jest zdecydowanie Jedi Knight II: Jedi Outcast, czyli ostatnia gra z Kyle'em Katarnem w roli głównej. Wyrzutek Jedi wyróżnia się przede wszystkim doskonałym system walki na miecze świetlne (po 11 latach od premiery ludzie dalej urządzają w niej pojedynki!), ale także reszta gry wiele mu nie ustępuję.
Chcesz poczuć się jak Jedi? Wybór jest prosty.
Nie znam osoby, która grając w Jedi Outcast nie wydaje z siebie dźwięków miecza. Bzzz. Tsz. Wwwww.
Boba Fett jest super. Ma jet-packa, masę gadżetów, przekozacki kombinezon, dał radę schwytać Hana Solo i jest najlepszym łowcą nagród w galaktyce. Nic dziwnego, że mimo kilku minut czasu ekranowego w starej trylogii rozkochał w sobie publiczność. Na grę z Mandalorianinem czekamy od lat. Byliśmy jej bardzo blisko przy okazji Star Wars 1313, gdy George Lucas zerknął na projekt i szepnął "Boba ma być bohaterem". Ale to już przeszłość. 1313 skasowano i szanse na jej powrót są w najlepszym razie nikłe.
Zostaje zatem jedynie średnio udany Star Wars: Bounty Hunter z "ojcem" Boby, Jango Fettem w roli głównej. W Bounty Hunterze biegamy, skaczemy, strzelamy, korzystamy z gadżetów i wykonujemy zlecenia, dowiadując się przy okazji, jak Jango trafił do placówki na Kamino i został wzorem dla armii klonów.
Można mieć osobiste preferencje. Można mieć do pewnych gier sentyment. Można jedne darzyć większą sympatią, a inne mniejszą. Można mieć swoją ulubioną grę w świecie Gwiezdnych wojen i zaciekle bronić jej czci. Nie można natomiast kłócić się z faktami. A te są takie - najlepszą gwiezdnowojenną grą wszech czasów jest Star Wars: Knight of the Old Republic. Nie zgadzacie się? Zażalenia proszę kierować do agregatora Metacritic, który z 72 recenzji wersji Xboksowej wyciągnął średnią 94/100 (edycja na PC na podstawie 33 recenzji ma notę o oczko niższą).
Wydana w 2003 roku gra BioWare wyznaczyła nowe standardy nie tylko dla gier spod szyldu Star Wars, ale dla całego gatunku RPG. Ba, nawet dla całej branży. KotOR był spełnieniem marzeń fanów sagi, lecz także neutralni gracze bawili się przy nim doskonale. Kontynuacje powierzono studiu Obsidian i choć ta nie sprostała rozbuchanym oczekiwaniom, to świetnie rozwijała wątki i pomysły z pierwszej części. Pokazała po raz kolejny, że w tym świecie można opowiadać dobre, dorosłe, warte zapamiętanie historie. Seria KotOR zawiesiła wysoko poprzeczkę dla innych kosmicznych RPG-ów z otwartą galaktyką i systemem wyborów moralnych. Problemy z doskoczeniem do niej miała nawet wydana generację później epopeja Mass Effect.
Wśród podległych EA ekip mających pracować przy starwarsowych grach jest także BioWare. Trzymajmy kciuki za KotOR-a 3.
Kosmiczne bitwy na wielka skalę z wykorzystaniem pojazdów, piechoty i statków kosmicznych są jednym z najmocniejszych elementów etosu Star Wars. Na wcielenie się w jeden z trybików wojennej machiny przyszedł czasy w 2004, gdy walki między Imperium i Rebeliantami (oraz Republiką i Konfederacją Niezależnych Systemów) przeniosły się do naszych domów za sprawą Star Wars: Battlefront. 32 (na konsolach) lub 64 (na komputerach) graczy stawało naprzeciw siebie w walce o przejęcie punktów kontrolnych w znanych z filmów realiach.
Rok później premierę miała druga (jak na razie ostatnia część) Battlefronta. Gra rozwijała ideę pierwszej części dodając przyjemne umilacze pokroju fabularyzowanej kampanii. Seria zdobyła wiernych fanów i do tej pory nie narzeka na brak popularności, co pokazał odzew na informację o skasowaniu ukończonej w 99% trzeciej części.
LEGO i Gwiezdne Wojny - to nie mogło się nie udać. Nawet gdyby gry z serii LEGO Star Wars okazały się słabe, znikałyby z półek jak ciepłe bułeczki. To na szczęście gry udane. Slapstickowe opowiadanie historii w grach z LEGO zdążyło nam się już przejeść, ale gdy lata temu na ten język przełożono Gwiezdne wojny byliśmy oczarowani.
Jeśli kiedyś będę chciał zarazić swoje potomstwo miłością do Gwiezdnych wojen sięgnę nie tylko po filmy, ale także po klockowego Hana, Luke'a i C3-PO. Gry z serii LEGO Star Wars mają rzadką moc nawracania niezainteresowanych losami odległej galaktyki. Cieszy więc, że to właśnie LEGO Star Wars: The Complete Saga jest najlepiej sprzedającą się gra na licencji Gwiezdnych Wojen. Że to właśnie ona osiągnęła sprzedaż 11,9 miliona sztuk, a nie na przykład- brrrr - Kinect Star Wars.
LucasArts to kawał historii tej branży. Historii pięknej, wartej zapamiętania, z większą ilością wzlotów niż upadków. Tym większa szkoda, że wieńczy ją koszmarek zwany Kinect Star Wars. Gra zła, gra niedorobiona, gra głupia, gra bezczelnie żerująca na nazwie, gra niepotrzebna, gra opluwająca ćwierćwiecze dziedzictwa firmy. Pewnie, można powiedzieć, że LucasArts same zgotowało sobie taki los, nie wydając od lat dobrej gry, ale mimo wszystko - kropki w jej dziejach nie powinna postawić ta pomyłka.
Na szczęście możemy lekko nagiąć rzeczywistość. W listopadzie ubiegłego roku LucasArts wydało na spółkę z Rovio Angry Birds Star Wars. To co prawda tylko w połowie gra o Gwiezdnych wojnach i nie tworzyło jej samo studio, ale wygląda lepiej w roli gaszącego światło.
To koniec. Przynajmniej na razie. Kolejny odcinek przeglądu za około 36 lat.
(Tu wstaw sakramentalne pożegnanie fanów Gwiezdnych wojen)