Lost Planet 3 wyląduje na półkach sklepowych w tym samym czasie co Splinter Cell: Blacklist i Saints Row 4. Jakie będzie miał argumenty w walce z tak silną konkurencją? Sprawdziliśmy!
Lost Planet 3 wyląduje na półkach sklepowych w tym samym czasie co Splinter Cell: Blacklist i Saints Row 4. Jakie będzie miał argumenty w walce z tak silną konkurencją? Sprawdziliśmy!
Jeżeli tak jak ja ciepło wspominacie chłodne początki serii, mam dla Was dobrą wiadomość - tym razem E.D.N. III znowu skuta jest lodem, a to dlatego, że mamy do czynienia z prequelem, który przenosi nas w czasy początków kolonizacji tego nieprzyjaznego świata. Jednym z pierwszych ludzi, którzy na nim wylądawali jest Jim Payton i właśnie jego losami przyjdzie nam pokierować. Wbrew utartym schematom żaden z niego nieustraszony kosmiczny marine, tylko zupełnie zwyczajny operator maszyn górniczych. Został on zatrudniony przez korporację NEVEC, by zagwarantować sprawniejsze wydobycie surowców wydzieranych planecie. Robota jest ryzykowna, ale pieniądze nie do pogardzenia dla kogoś, kto ma na utrzymaniu żonę i syna na dalekiej Ziemi.
Pierwsze minuty Lost Planet 3 są mniej więcej tym, czego spodziewamy się po grze akcji podlanej sosem sci-fi. Lądowanie na E.D.N III było dość twarde i mało precyzyjne, więc Jim wyposażony tylko w pistolet musi podjąć próbę przedarcia się do kolonii o własnych siłach. Przejmując kontrolę nad bohaterem szybko wyczujemy pewną jego ociężałość, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Isaaca w Dead Space. Payton ubrany jest w ciężki strój odpowiedzialny za podtrzymywanie ciepła w niskich tempetarurach i przyzwyczajenie się do tego zajmuje dłuższą chwilę. Jakby tego było od pierwszych chwil depczą nam po piętach Akridy, pająkowaci przedstawiciele tutejszej fauny, którzy dla odmiany poruszają się wyjątkowo zwinnie, przez co ich trafienia nastręcza początkowo nieco trudności.
Po takim intensywnym wstępie zapowiadało się, że Lost Planet 3 podąża ścieżką radosnej rozwałki wytyczonej przez swojego poprzednika. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy w kolejnych kilkudziesięciu minutach akcja zdecydowanie zwolniła, dając mi czas na zwiedzenie bazy Coronis i zapoznanie się z jej nielicznymi mieszkańcami. Numerem jeden wśród kolonistów okazał się Szalony Steve, który podczas pierwszego spotkania ze śmiertelną powagą pouczał Jima, że seks z pingwinami absolutnie nie jest tematem, z którego można sobie stroić żarty. Ogólnie jednak rozmowy z napotkanymi osobami i sam wygląd bazy fantastycznie budują nastrój - czujemy, że przyczułek ludzkości na planecie jest bardzo niepewny. Koloniści są nerwowi, bo z jednej strony czują na sobie presję korporacji NEVEC, która oczekuje szybkich wyników, z drugiej wiedzą, że nie są tu mile widziani.
Im więcej czasu spędzałem z produkcją Spark Unlimited, tym bardziej stawało się dla mnie jasne, że Amerykanie podobnie jak ja nie mieli najlepszego zdania o Lost Planet 2 i dlatego postanowili odejść od jej konwencji. Ich wizja podboju E.D.N. III jest bardziej nastawiona na opowiadaną historię i eksplorację dziewiczych, pokrytych lodem obszarów. Półotwarty świat jest naprawdę duży, a okazji by go poznać nie brakuje, dzięki pojawiającym się po raz pierwszy w historii serii zadaniom pobocznym. Szczególnie spodobały mi się te, które nie wiązały się z eliminacją przeciwników, a utrzymaniem bazy. Stąd nierzadko przyjdzien nam wykonywać takie rutynowe czynności jak naprawianie zatrzaśniętych drzwi albo ratowanie zabłąkanych górników. Za pomoc w takich przypdkach otrzymamy dodatkowe gadżety dla naszego skafandra i T-Energię, pełniącą rolę waluty. Tę ostatnią wykorzystamy do usprawniania broni, a także swojego wielkiego robota kroczącego.Zdziwieni? Wspominałem przecież, że Jim jest operatorem maszyn górniczych i RIG należy właśnie do tego rodzaju sprzętu. Mech nie jest więc typową maszyną bojową, ale jego ramiona wyposażone w chwytak i ogromne wiertło czynią go śmiertelnie niebezpiecznym narzędziem. Kiedy siadamy za jego sterami zaczynamy obserwować świat z jego kokpitu i wrażenie jest świetne. Doskonale oddano wrażenie, że poruszamy się kilkunastometrowym i ważącym kilkadziesiąt ton potworem. Maszyna jest powolna, za to bez trudu rozgniata kręcace się wokół jej nóg Akridy, przewierca się przez lodowe ściany i przenosi ogromne ładunki. Poruszanie się RIG-iem jest nie tylko przyjemnem, ale też bardzo wskazane - nawet kiedy jesteśmy zmuszeni go opuścić, to przebywając w jego pobliżu możemy korzystać z jego zasilania, przez co na ekranie wyświetla się nam minimapa i informacja o liczbcie posiadanej amunicji. Kiedy jednak oddalimy się od robota HUD znika, a my zdani jesteśmy wyłącznie na siebie. Ciekawe rozwiązanie, które dodaje grze survivalowego posmaku.
Na pozytywnych wrażeniach z obcowania z Lost Planet 3 cieniem kładły się dwa elementy. Bardzo biednie na tle poprzednich odłon prezentowała się walka z pierwszym napotkanym bossem. Przez to, że Jim porusza się dość wolno brakowało dynamiki, a do tego wielka kreatura, która była naszym rywalem walczyła do bólu schematycznie. Atak kleszczami z lewej, z prawej, uskok. Potem wypuszczenie jaj, z których po chwili wykluwają się niewielkie Akridy. Następnie kolejny atak kleszczami i tak w kółko. Drugą rzeczą, która mnie zaniepokoiła jest całkowita odporność otoczenia na nasze działania. Właściwie nie jesteśmy w stanie niczego tu zniszczyć, nie licząc tak oczywistych rzeczy jak jaja obcych czy zwisające z sufitu stalagmity w przypadku, gdy akurat poruszamy się mechem. A przecież większość naszego otoczenia składa sie z lodu, który na chłopski rozum powinien przegrywać w starciu z serią pocisków dużego kalibru. W obydwu przypadkach mówimy niestety o mechanizmach, które prawie na pewno nie zostaną już zmienione do czasu premiery, co z pewnością będzie rzutować na końcowe oceny gry.
O Capcomie można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że brak mu konsekwencji. Japoński wydawca już od kilku lat zleca tworzenie kolejnych odsłon swoich popularnych marek studiom zlokalizowanym poza Krajem Kwitnącej Wiśni. Ta strategia miała swoje wzloty jak rewelacyjny DMC Devil May Cry i upadki, spośród których najbardziej spektakularnym było Resident Evil: Operation Raccoon City. Ogólny rachunek musi jednak wypadać pozytywnie, skoro zachodniemy studiu powierzono również tworzenie trzeciej części cenionego Lost Planet. Oczywiście decyzja ta podobnie jak w porzprzednich przypadkach spotkała się z chłodnym przyjęciem graczy. Po dobrych kilku godzinach spędzonych z tym tytułem doszedłem jednak do wniosku, że powszechne kręcenie nosem było przedwczesne, a końcowy efekt prac studia Spark Unlimited może być kolejnym argumentem potwierdzającym słuszność modelu biznesowego, jaki obrał Capcom.
Swoją drogą ciekawe czy inni japońscy wydawcy również pójdą w jego ślady. Tekken w wydaniu zachodnim? Tak, poproszę.