Po zagraniu w konsolową wersję Battlefielda 4 zaczynam powoli zgadzać się ze sceptykami, którzy nazywają grę Battlefieldem 3.5.
Po zagraniu w konsolową wersję Battlefielda 4 zaczynam powoli zgadzać się ze sceptykami, którzy nazywają grę Battlefieldem 3.5.
Podczas prezentacji Battlefielda 4 udostępniono nam do zabawy jedną i na dodatek niezbyt wielką mapę utrzymaną w tropikalnych klimatach. Ze względu na ograniczone miejsce, w pomieszczeniu stało zaledwie kilkanaście konsol, nie miałem więc okazji sprawdzić, jak w praktyce sprawuje się rozgrywka z 64 graczami na jednej mapie. Szkoda, bo jest to zdecydowanie jedna z najważniejszych i zapewne najbardziej wyczekiwanych zmian w stosunku do Battlefielda 3; gracze konsolowi wreszcie będą mogli posmakować walki na taką skalę.
Zabawa odbywała się w znanym wszystkim doskonale trybie Dominacji, w którym naszym celem jest przejmowanie kontroli nad specjalnie oznaczonymi punktami, co prowadzi do szybszego tracenia "biletów" przez drużynę przeciwną. Przyznam szczerze, ze nieco zdziwiło mnie pokazywanie tej wersji gry w tak kameralnym gronie, na tak niewielkiej mapie. Z tego powodu oraz braku dostępu do jakichkolwiek pojazdów rozgrywka dużo bardziej przypominała serię CoD, niż Battlefielda.
Na szczęście nawet na tym niewielkim obszarze mogliśmy w praktyce przetestować mocno reklamowany przez DICE system "levelution". W założeniach ma on pozwalać graczom na znacznie większą niż zazwyczaj interakcję z otoczeniem, podzieloną na dwa poziomy. Poziom mikro, to możliwość otwierania i zamykania drzwi, opuszczania krat i inne podobne, mało spektakularne działania. Poziom makro, to oskryptowane akcje, które mogą diametralnie zmienić wygląd pola bitwy. To właśnie po ich odpaleniu zobaczymy walący się wieżowiec, czy okręt wojenny przecinający kadłubem małą wysepkę.
Nie miałem co prawda okazji sprawdzić tego drugiego, ale na poziomie mikro część tych rozwiązań sprawdza się całkiem nieźle. Uciekamy przed wrogim ostrzałem, chowamy się do kontenera i zamykamy za sobą drzwi. Wrogie kule rykoszetują o blachę, podczas gdy nasza postać wychodzi z drugiej strony i próbuje oflankować przeciwników. Co prawda podczas gry z przypadkowymi osobami trudno było o sensowną współpracę (nie mieliśmy komunikacji głosowej), ale w przypadku bardziej zorganizowanych zespołów może to być potencjalnie ciekawa podstawa do wszelakich zasadzek.
Poza tym podczas rozgrywki nie odczułem zbyt wielkich różnic w stosunku do części trzeciej. Miałem praktycznie identyczne odczucia podczas strzelania, czy ruchu, jak w przypadku Battlefielda 3. Teren był co prawda mało zurbanizowany, ale ze smutkiem zauważyłem, że nie widać w BF4 jakiegoś wielkiego postępu w kwestii zniszczalności otoczenia. Waląc szaleńczo z RPG i obrzucając różne obiekty granatami, co i rusz trafiałem na pancerne drabinki, niezniszczalne ściany i inne modele, które wykazywały całkowity brak szacunku dla siły eksplozji. Szkoda, bo ponoć najnowsza wersja silnika miała pozwalać na niemal wszystko.
Choć nie jestem zwichrowany na punkcie grafiki, to muszę też przyznać, że najbardziej rozczarowała mnie oprawa graficzna na konsoli PS4. Spodziewałem się czegoś przynajmniej lekko zbliżonego do podrasowanych screenów, a zobaczyłem grafikę z pecetowej wersji BF3 na najwyżej średnich detalach. Dodatkowo podczas całej zabawy bardzo wyraźnie widać było opóźnienia w doczytywaniu tekstur, czy drobnych detali otoczenia. To w żadnym stopniu nie wyglądało jak grafika z ponoć mocnych konsol nowej generacji. Plusem była natomiast bezdyskusyjnie rewelacyjna płynność wyświetlanego obrazu. Trudno to oczywiście zmierzyć gołym okiem, jednak wierzę w to, że graliśmy w obiecywanych 60 fps.
Przyznam szczerze, że prezentacja Battlefielda 4 na PS4 nieco mnie rozczarowała. I nie chodzi tu tylko o poziom grafiki, wyraźnie odstający od tego, co możemy podziwiać w materiałach prasowych. Jakoś nie udało się ekipie DICE przekonać mnie do tego, że mam do czynienia z zupełnie nową jakością. Być może zabrakło w tym po prostu rozmachu, być może to ja spodziewałem się czegoś więcej. Nie udało mi się też niestety (mimo prasowej plakietki) dopchać do prezentacji wersji pecetowej na hali wystawowej. Może to zmieniłoby nieco moje podejście? Póki co jednak włączył mi się tryb sceptycyzmu, w którym pozostanę zapewne do dnia premiery.