Nad wyraz szybko, bo po zaledwie dziewięciu miesiącach, ukazała się nowa odsłona Wormsów. Choć przesympatyczne robale nadal są przesympatyczne, ich rodzicom ten pośpiech niekoniecznie posłużył.
Nad wyraz szybko, bo po zaledwie dziewięciu miesiącach, ukazała się nowa odsłona Wormsów. Choć przesympatyczne robale nadal są przesympatyczne, ich rodzicom ten pośpiech niekoniecznie posłużył.
Zmian, przynajmniej tych dotyczących rozgrywki, jest bowiem jak na lekarstwo. Nie będzie wielkim nadużyciem nazwanie gry Worms: Revolution w wersji 2.0. Gołym okiem zmiany są niemal niezauważalne. Poprawiono nieco balans jednostek, lekuchno odświeżono arsenał, tu i ówdzie nieco podkręcono i poprzestawiano, a gdzie indziej nadano nieco połysku. Gorzej, że Clan Wars powiela grzechy poprzedniczek, ze sztuczną inteligencją na czele. Nowe Wormsy stanowią kolejny dowód na to, że jest to produkcja tworzona głównie z myślą o potyczkach multiplayerowych. Sterowane przez komputer robaki są bowiem albo zabójczo skuteczne, albo zabójczo nieporadne - w ich poczynaniach trudno o odcienie szarości, przez co tryby dla jednego użytkownika tracą cały swój blask.
Sama kampania jest rozbudowana i jeśli ktoś postanowi ją przejść od dechy do dechy, to spędzi tylko w tym jednym module kilka długich godzin. Scenariusz przybliżany przez znaną z IT Crowd (Technicy-magicy) Katherine Parkinson jest lekki i nie brakuje w nim tradycyjnych dla serii akcentów humorystycznych - wszystko jest więc takie, jakim być powinno, w końcu to Wormsy, a nie patetyczne, pompatyczne dzieło wieszcza narodowego. Na tym trybie zabawa dla jednego gracza w Clan Wars się nie kończy - twórcy dodali jeszcze moduł Worm Ops, czyli coś na kształt wyzwań. Operując jednym robalem z dopakowaną liczbą punktów życia musimy pozbyć się całej zgrai wrogich jednostek. Walka tradycyjnie przebiega w turach, a równie duże znaczenie co precyzja ma tu strategia. Tryb ten z pewnością można zaliczyć na plus.
Nie ma jednak co ukrywać, że motorem napędowym Worms: Clan Wars mają być potyczki pomiędzy żywymi graczami. Aby nadać temu poważniejszego wydźwięku i większego unormowania, Team 17 postanowiło dodać wsparcie dla klanów. Każdy użytkownik może założyć własną grupkę wojowników, ale także dołączyć do już istniejącej. Udział można brać zarówno w potyczkach rankingowych, jak i starciach towarzyskich. Wszystko notowane jest oczywiście na tablicach wyników, a całość spleciona jest solidną funkcją społecznościową. Jeśli zatem chcecie traktować wojny robali na poważnie, poświęcając im przy tym więcej czasu, Worms: Clan Wars jest tym tytułem, który daje odpowiednią przestrzeń do realizacji tych zamiarów. Gracze, którzy nie planują profesjonalizować się w wybijaniu wrażych robali, nadal mają z kolei dostęp do standardowej rywalizacji sieciowej. Na szczególną uwagę zasługuje sieć WormNet, która gromadzi nasze dokonania i pozwala im się w dowolnym momencie przyjrzeć. Kolejny plus dla Team 17.
Zespół odpowiedzialny za Worms: Clan Wars już przed premierą gry chwalił się, że lokacje są największe w całej historii serii. Nie były to zapowiedzi bez pokrycia - plansze rzeczywiście są słusznych rozmiarów, co zmusza graczy do jeszcze bardziej kreatywnego wykorzystania arsenału. Funkcje wdrożone już w Worms: Revolution sprawdzają się tym samym jeszcze lepiej. Pole do popisu dla naszych mężnych wojowników jest otwarte jak nigdy wcześniej, a w razie gdybyśmy poczuli potrzebę sięgnięcia po sprawdzone rozwiązania, zawsze można posłać koledze w prezencie święty granat, super owcę czy babcię skrywającą C4 pod kubraczkiem. Same lokacje utrzymane są w kilku stylach graficznych, które można łączyć z określoną topografią terenu. Wychodzi z tego całkiem przyjemne pod względem ilościowym kombo, problem leży natomiast w tym, że poziomom brakuje czasem nieco wyrazistości, jakiegoś efektownego pomysłu na siebie.
Niewiele względem Worms: Revolution zmieniło się za to w kwestii oprawy graficznej. Jeśli komuś już wtedy nie przypadła ona do gustu, nie spodoba się i tym razem. Gry Team 17 mają swoją specyficzną, znaną dobrze od lat estetykę. Tym niemniej w nowych Wormsach brakuje nieco nasycenia kolorów, jakby twórcy stwierdzili, że lepiej potyczki sympatycznych robali ogląda się w bardziej stonowanych barwach - i w kierunku tego stonowania postawili co najmniej jeden krok za dużo. Starsze części były po prostu przyjemniejsze dla oka. Nie można natomiast nic zarzucić animacjom - kontrast między ociężałym Heavym a małym i zwinnym Scoutem jest widoczny jak na dłoni, a przy tym przesympatycznie zabawny.