Wydaje się, że seriale science-fiction najlepsze lata mają za sobą, że nic już nie dorówna Star Trekowi, Battlestar Galactica czy Firefly. A jednak niektórzy wciąż próbują.
Wydaje się, że seriale science-fiction najlepsze lata mają za sobą, że nic już nie dorówna Star Trekowi, Battlestar Galactica czy Firefly. A jednak niektórzy wciąż próbują.
Historia mnie nie wciągnęła. Nie widzę jeszcze głębokich relacji między postaciami jak w Star Trekach i ciekawych charakterów, które możemy poznać i które ewoluują. Wątki o zakochanych nastolatkach z rodzin, które za sobą nie przepadają, sprawiały, że czułem się, jakbym oglądał nawet nie Zmierzch (loverboy wyglądał trochę jak emowampir), ale raczej jak Beverly Hills 902010.
Pierwsze projekty statków, które pojawiają się na ekranie, przypominają nieco Babylon 5, który darzę sympatią. Szybko pojawiają rasy z własnymi językami, w pierwszych dziesięciu minutach słychać jeden ewidentnie kojarzący się z klingońskim. Potem jest jeszcze trochę Mad Maxa i Firefly, a postaci to kalki z dziesiątek znanych mi już wcieleń.
Ale nawiązania do klasyki nigdy nie były dla mnie czymś złym, jeśli mimo wszystko serial miał własny charakter. Potwory na pajęczych nogach przemykające w pierwszym odcinku śmieszą i ze sceny, w której powinniśmy czuć zagrożenie, robią karykaturę takiej sytuacji. W skrócie: nie jest dobrze.
A jednak z jakiegoś powodu postanowiłem, że polecę Wam Defiance. Twórcy podjęli bowiem interesującą próbę połączenia gry MMO i serialu. Przed premierą obiecywali, że gracze będą mieli realny wpływ na to, co wydarzy się w telewizji. O samych założeniach mogliście przeczytać dokładnie w recenzji gry Defiance autorstwa Pawła Pochowskiego. Dodam tylko, że od kwietnia, kiedy została ona opublikowana, co nieco się już w tym świecie wydarzyło.
Paweł w swojej recenzji mało wspominał o samym serialu i nic dziwnego - ten dopiero startował. Trzeba jednak wiedzieć, że główny bohater telewizyjnego widowiska (Nolan) i jego przyszywana córka (Irisa) nie są postaciami, w które się wcielamy. Jak na MMO przystało, kreujemy własną postać w rozbudowanym edytorze, wybieramy też jedną z ras.
To miła odmiana od zdecydowanej większości gier na podstawie filmów i seriali, gdzie wcielamy po prostu się w głównego bohatera. Inne są też miejsca akcji. Ale jeśli polubiliście znane z małego ekranu postaci, nie martwcie się: pojawiają się już w intrze.
Jak to działa? Dokładnie tak, jak powinno. Na przykład osoba, która najlepiej poradzi sobie w konkursie, jest nagrodzona tym, że. jej postać trafia do jednego z odcinków. Zdarzyło się to już niejakiemu Zacharemu Prastowi i - szczerze mówiąc - totalnie mu zazdroszczę.
Jak dla mnie - rewelacja, tak właśnie powinna wyglądać symbioza gier z innymi rodzajami rozrywki. Szkoda, że misje w grze są w większości sztampowe. Szkoda, że scenariusz serialu nie powala oryginalnością. Ale to i tak coś, czym naprawdę warto się zainteresować. Defiance przeciera szlak i za to należą się wielkie brawa.
A jak już się zacznie oglądać, można Defiance za kilka rzeczy polubić. Nolan początkowo wydaje się przesadnie wyluzowany, ale jak się już łyknie tę konwencję - bywa całkiem zabawny. Fakt, trochę za bardzo kreuje się na Rambo, pakuje się w absolutnie każde możliwe i największe tarapaty, ale. często wynika z tego coś śmiesznego. Jego onelinery początkowo załamują, ale w wypluwaniu ich jest zabójczo konsekwetny. W ogóle wszystkie postaci są trochę przesadzone, twardziele zbyt twardzi w swojej "twardzielskości", ale tak też było w przecież klasyce science fiction czy... westernach. A Defiance ma w sobie coś z westernu.
Na szczęście nie jest to serial dla absolutnych idiotów, gdzie wszystko jest wyłożone kawa na ławę. Fani epickich bitew też będą zadowoleni - może nie jest to skala Władcy Pierścieni, ale się twórcy starają.
Ostateczny werdykt jest taki, że warto dać Defiance szansę.