Ring Runner: Flight of the Sages - recenzja

Sławek Serafin
2013/10/19 14:48
6
0

Ni to kolorowa strzelanka, ni to gra fabularna, ni to pełna humoru fantastyczna opowieść... ale gra zdecydowanie bardzo dobra.

Ring Runner należy do bardzo wąsko reprezentowanego gatunku gier, które na pierwszy rzut oka wydają się być zupełnie czymś innym, niż są w rzeczywistości. I które, przy okazji, robią w pierwszej chwili dość niekorzystne wrażenie. Potem się to zmienia, tak samo jak nasze zrozumienie tego, czym tak naprawdę jest ta gra. A czym jest? Cóż, byłoby niesłuchanie wygodnie, gdyby tak łatwo było to zdefiniować i streścić w jednym zdaniu. Ale się nie da. Przyjmijmy więc wstępnie, że Ring Runner jest czymś wyjątkowym i przejdźmy do rozwijania tematu, co nam rzuci nieco światła na różne aspekty tej unikalności.

Ring Runner: Flight of the Sages - recenzja

Chronologicznie pierwszy aspekt, z którym będziemy mieli do czynienia, to fabuła. Przedstawiana w formie maksymalnie uproszczonej, czyli za pomocą okienek z tekstem, jest... małym majstersztykiem. Rzecz traktuje o nas, czyli pilocie gwiezdnego myśliwca, dotkniętym amnezją oraz pokaranym wyjątkowo zarozumiałym koprocesorem myślowym. Nero, bo tak nazywa się wszczepiona nam współświadomość, jest naszym przewodnikiem po świecie gry i jednocześnie zgryźliwym komentatorem wydarzeń, w których bierzemy udział. I nie można go nie lubić, nawet jeśli traktuje nas protekcjonalnie, jak swojego przygłupiego podopiecznego, a nie pana i właściciela. Sama fabuła w Ring Runner rozwija się w sposób dość nieprzewidywalny i przez pierwszą część gry traktuje o wojnie dwóch ras kosmicznych śmieciarzy, walczących o prawo do eksploatacji galaktycznego wysypiska odpadów. My jesteśmy kartą przetargową w tej wojnie, kartą dziką i graną na różne sposoby. Będziemy tu zabójcą, będziemy złodziejem, będziemy sprzątaczem, rajdowcem, gladiatorem, niańką i mścicielem oraz dość często chłopcem na posyłki. Po jakimś czasie okaże się też, że jesteśmy też mistyczną istotą, która siłą swej woli potrafi wpływać na wszechświat na subatomowym poziomie... i wbrew pozorom ten wątek jest tutaj o wiele ciekawiej i doroślej rozegrany niż w siedmiuset czterdziestu innych grach, w których nasz bohater jest jakimś tam "wybrańcem". Choć Ring Runner przemawia do nas językiem prostym, lekkim i pełnym humoru, to nie można mu zarzucić płycizny. Wręcz przeciwnie, od świetnego nakreślenia bohaterów drugoplanowych do oryginalnej, intrygującej wizji całego wszechświata fabuła gry jest zaskakująco głęboka, dobrze napisana i sensownie poukładana. To pewnie dlatego, że jest mocno powiązana z książką o tym samym tytule, której nie dane mi było przeczytać, czego zresztą żałuję, bo jeśli jest napisana tak dobrze jak growa wersja, to z pewnością nie byłaby stratą czasu.

Najbardziej jednak zaskakujące jest to, że taka naprawdę wyjątkowo solidna fabuła została wciśnięta do gry, która jest czymś w rodzaju nowszej wersji archaicznych Asteroids. Ring Runner to kolorowa, zręcznościowa kosmiczna strzelaneczka, dwuwymiarowa, z widokiem z góry. Coś niesłychanie prostego, wydawałoby się. I na początku bardzo irytującego, trzeba przyznać. Potrzeba kilku godzin, żeby przyzwyczaić się do specyficznego, mocno bazującego na bezwładności "modelu lotu", jaki tu obowiązuje, oraz do nadmiernej obfitości efektów specjalnych, przez które tak na dobrą sprawę niewiele widać. Odnalezienia się w grze nie ułatwia także to, że, w odróżnieniu od większości podobnych gier, tutaj latamy pięcioma klasami okręcików, które różnią się między sobą naprawdę drastycznie. Projektanci Ring Runner musieli trafić na jakieś źródło kreatywności tudzież wulkan pomysłowości, bo takiej ilości uzbrojenia i wyposażenia nie widziałem jeszcze w żadnym naśladowcy Frontiera i Freespace'a... a Ring Runner, mimo że nie wygląda, jest najbliższym krewniakiem właśnie tych niekwestionowanych klasyków. O wiele bardziej pomysłowym krewniakiem, który nie boi się robić rzeczy prawie że szalonych, żeby tylko sprawdzić, czy przypadkiem się nie sprawdzą. I sprawdzają się. Choć może się wydawać, że na przykład koncepcja statku, który niczym nie strzela i tylko na różne sposoby chwyta inne okręty na grawitacyjną smycz, a następnie ciska nimi przed siebie, nie ma większego sensu, to praktyka udowadnia, że zdecydowanie ma. Zwłaszcza, gdy wdamy się w starcie z takimi "pchaczami" - skubańcy potrafią doprowadzić do białej gorączki i permanentnego wykręcenia palców podczas prób uniknięcia ich promieni ściągających. A dodatkowo oprócz nich do naszej skóry zawsze jeszcze próbuje się dorwać ktoś, kto strzela czymś bardziej konwencjonalnym... lub niekoniecznie wcale. W Ring Runner jest kilkaset różnych rodzajów uzbrojenia i wyposażenia dla okrętów - i mówiąc "różnych" mam na myśli naprawdę odmiennych, zarówno w działaniu, jak i wizualnie. To nie są małe, duże i bardzo duże rakiety oraz zielone, czerwone i żółte lasery, jak w większości kosmicznych strzelanek, tylko systemy uzbrojenia z sobie tylko właściwymi zasadami działania, które wymagają stosowania zupełnie innych taktyk. W tym też takich, których spodziewalibyśmy się raczej po średniowiecznych rycerzach, a nie statkach kosmicznych.

I pewnie dlatego rozbudowany samouczek trwa tu ładnych kilka godzin. Ciąg liniowych, mocno nasyconych fabułą misji krok po kroku zaznajamia nas z podstawami, poszczególnymi klasami okrętów oraz wszystkim, co powinniśmy o świecie Ring Runnera wiedzieć... na początek. Etap ten wstępny można pominąć i przejść od razu do gry właściwej, czyli dowolnej eksploracji i eksploatacji galaktyk, ale nie polecam tego robić. Po pierwsze dlatego, że bez odpowiedniego przygotowania pogubimy się kompletnie w nadmiarze opcji, jakie gra oferuje, a po drugie z powodu naprawdę bardzo fajnej historii, którą raczy nas kilkugodzinny samouczek. Nawet jeśli w pewnym momencie traci on dynamikę i zwalnia tempo, to warto się przemęczyć przez tę misję czy dwie, bo potem znów się rozkręca i szczodrze częstuje emocjami. Oraz wyzwaniami. Tak, Ring Runner nie należy do gier najprostszych i serwuje nam misje, w których trzeba się wykazać niezłym refleksem i orientacją, lub też sprytem i spostrzegawczością. Niektóre zadania trzeba będzie powtarzać po kilka razy lub po kilkanaście nawet, jeśli chcemy zaliczyć je w stu procentach ze wszystkimi "osiągnięciami" - te ostatnie przekładają się tu na żywą gotówkę, niesłychanie potrzebną w późniejszej, otwartej fazie rozgrywki, więc czasem warto jest się postarać. No i fajnie jest też sprostać różnym wygórowanym wymaganiom. Na szczęście misje są tu krótkie, nie dłuższe niż kilka minut, więc nawet przy powtarzaniu ich frustracja nie zmąci nam satysfakcji.

GramTV przedstawia:

W momencie gdy zaczniemy się czuć w miarę pewnie i swojsko jeśli chodzi o mechanikę rozgrywki, Ring Runner zabija nam kolejnego ćwieka - otwiera się na cały wszechświat i jednocześnie daje nam pełny dostęp do naszego własnego krążownika, czyli bazy wypadowej z kilkoma hangarami, w których możemy trzymać własnoręcznie wyposażone myśliwce. System opracowywania sprzętu, zdobywania nowych kadłubów i sensownego rozmieszczania tego wszystkiego w odpowiednich miejscach jest równie mętny, jak podstawy rozgrywki na samym początku - i zrozumienie także przychodzi tu z czasem. Nauczymy się dobierać odpowiednie archetypy maszyn do danych misji, wymyślimy sobie własne zabójcze kombinacje uzbrojenia i wyposażenia, może nawet damy radę zapanować nad czasem i przestrzenią w odmętach naszego własnego umysłu. Krótko mówiąc, będziemy spędzać czas bardzo przyjemnie i pracowicie. Szkoda tylko, że sami.

Oryginalnie kampania singlowa Ring Runner pomyślana była raczej jako początek zabawy z grą. Zdobyte w niej kadłuby i sprzęt można wykorzystać w rozgrywkach sieciowych, czy to scenariuszach kooperacyjnych, czy też starciach z innymi graczami. I trzeba przyznać, że i tutaj autorzy się nie oszczędzali i lekką ręką zaserwowali wszystko, co tylko im do głowy przyszło, od deathmatchów przez różne rodzaje "hordy" aż do specjalnie zaprojektowanego trybu, który wprowadza do Ring Runnera zasady znane z gier MOBA, takich jak League of Legends czy DOTA 2. Na brak różnorodności narzekać nie wypada... ale graczy jest jak na lekarstwo, niestety. Głównie dlatego, że to wszystko, co Ring Runner oferuje w sieci, pomijając ujęcie zręcznościowej strzelanki z widokiem z góry, zrobił już ktoś inny wcześniej i lepiej. Cała oryginalność, kreatywność i wyjątkowość gry zostaje tak jakby przytłumiona przy przejściu z singla do multi, co jest dziwne i niestety niemiłe. Na szczęście nie ma obowiązku interesowania się rozgrywkami sieciowymi, ale też nie można się wyzbyć przekonania, że ta gra mogłaby być jeszcze bardziej jedyna w swoim rodzaju i jeszcze w tej kategorii lepsza, gdyby autorzy dali sobie spokój z tymi wieloosobowymi wycieczkami i skupili się na poszerzeniu, wydłużeniu oraz pogłębieniu i tak robiącego już naprawdę niezłe wrażenie singla. Szkoda, że tyle energii umknęło bezpowrotnie w przestrzeń. Ale z drugiej strony dobrze, że całkiem sporo jej uległo przekształceniu w bardzo atrakcyjną i miłą w obcowaniu materię.

Pod wieloma względami Ring Runner przypomina mi genialne, choć niezbyt szeroko znane Space Rangers, grę która wiele lat temu wzięła formułę otwartego kosmosu z Frontiera i przeniosła ją umiejętnie w dwa wymiary. Ring Runner jest bardziej zręcznościowy i dynamiczny tam gdzie Space Rangers było taktyczne, turowe i spokojne, ale pod pozostałymi względami jako żywo tamtego klasyka przypomina, a nawet przewyższa, zwłaszcza naprawdę dobrze nakreśloną fabułą. W pierwszej chwili ta gra mnie odrzuciła, nie zrozumiałem jej, gubiłem się w natłoku specyficznych dla niej rozwiązań. Jednak intrygujący humor scenariusza przytrzymał mnie przy niej na tyle długo, bym się w tym wszystkim odnalazł, a nawet poczuł swojsko i na miejscu. A potem już nie chciałem przestawać, bo z każdą kolejną godziną robiło się coraz lepiej i ciekawiej. Czy warto zatem? Tak, zdecydowanie warto, pod warunkiem jednak, że nie ulegniemy niekorzystnemu pierwszemu wrażeniu i nie damy się zwieść przez pozory - ta gra naprawdę oferuje o wiele więcej niż się na początku wydaje. O wiele, wiele więcej.

8,5
Nawet w dwóch wymiarach można znaleźć głębię...
Plusy
  • urozmaicone misje
  • niesamowita różnorodność wyposażenia i kadłubów statków
  • pełna humoru, wciągająca fabuła
  • wielki wszechświat do zwiedzenia
  • niezła oprawa wizualna i muzyka
Minusy
  • tryby wieloosobowe mało popularne
  • słabszy początek, powoli się rozkręca
Komentarze
6
jakubcjusz
Gramowicz
26/10/2013 10:36
Dnia 25.10.2013 o 22:06, Demagol napisał:

A wiesz, że będzie wersja HD dwójki?

Jakiś spory czas temu widziałem info u Cenegi, ale widzę, że jak na razie temat ucichł. Mam nadzieję, że wersja HD będzie również ze spolszczeniem, bo to w Space Rangers 2 było po prostu genialne!Ale jak tak myślę, czy ta gra naprawdę potrzebuje HD. Jedyne. czemu by się przydało szlifowanie graficzne, to były bitwy na planetach. Reszta była po prostu piękna.Edit: Wygląda na to, że już wyszło: http://store.steampowered.com/app/214730/ niestety bez wersji PL :(

Usunięty
Usunięty
25/10/2013 22:06

A wiesz, że będzie wersja HD dwójki?

jakubcjusz
Gramowicz
25/10/2013 22:05

Cała recenzja była ciekawa, ale przyrównanie do Space Rangers (grałem w część drugą - GENIALNA!!) przekonało mnie do zainteresowania się tą grą! Dzięki




Trwa Wczytywanie