Czy w grze o strzelającym w bok stateczku można wymyślić coś nowego? Resogun udowadnia, że jak najbardziej.
Czy w grze o strzelającym w bok stateczku można wymyślić coś nowego? Resogun udowadnia, że jak najbardziej.
Największą zaletą gry nie jest jednak próba wstrząśnięcia utwardzoną przez dekady formułą shoot'em upów. Siła Resogun tkwi w tym, jak bezbłędnie realizuje gatunkowe wyznaczniki. Powiew świeżości i godna konsol nowej generacji oprawa to tylko wisienki na tym wybuchowym torcie.
Pierwsze zaskoczenie przy kontakcie z Resogun pojawia się po przeleceniu kilku metrów w bok. W klasycznym shmupie zasuwamy w bok aż do końca poziomu, tutaj poziom nie ma końca - to okrągła arena, którą okrążamy w dowolnym kierunku. Oznacza to, że musimy mieć możliwość strzelania w obie strony i tak też jest: za spust robi tu prawa gałka analogowa (statkiem sterujemy klasycznie, lewym grzybkiem). To wyłapujemy od razu, kolejne oświecenie przychodzi ciut później.
Gra niczego nam nie tłumaczy. PUF! Jesteś na arenie i walcz o przetrwanie. Minie zatem trochę czasu zanim do gracza dotrze, co tak naprawdę oznaczają wygłaszane głosem zmysłowej sztucznej inteligencji komunikaty z Dual Shocka 4 (świetny patent, choć polecam dostosować głośność tego ustrojstwa przed włączeniem gry). Dopiero na trzecim poziomie (tych jest pięć, czyli za mało, ale o tym za moment) zrozumiałem, że strzelanie do wszystkiego, co się rusza nie jest tutaj jedynym zadaniem. W skrócie wygląda to następująco. Na mapie ustawione są cele z uwięzionymi małymi, zielonymi ludzikami. Jaki ich uwolnić? Co jakiś czas wśród wrogów pojawiają się grupki z zieloną poświatą. Zestrzelenie wystarczającej ich liczby znosi pole siłowe więzienia, a ludek wydostaje się na wolność. To połowa naszych obowiązków, teraz trzeba jeszcze zadbać, żeby przeżył zamieszanie, dostarczając go w bezpiecznie miejsce. Warto zabrać takiego pasażera na skrzydło (można też rzucić jegomościem, ale to niezbyt skuteczna technika), by zarobić dodatkowe życie, tarczę lub wzmocnienie broni oraz najważniejsze w tym wszystkim punkciki.
Tak, punkty to w świecie Resogun wszystko. Możecie zostawić ludków na pastwę losu i skupić się na strzelaniu, lecz zapomnijcie wówczas o biciu jakichkolwiek rekordów. Resogun wymaga nadludzkiego skupienia w każdym momencie zabawy (ta właściwa, dająca w kość, zaczyna się już na drugim z czterech poziomów trudności). Nie utrata życia jest tutaj najboleśniejsza, a stracenie mnożnika gwarantującego idące w miliony wyniki. Dzięki kulistej budowie areny spokojne momenty bez gęstej od pocisków atmosfery są w Resogun pospolite, jednak szybko nauczycie się ich unikać. Kluczem do sukcesu jest pozostawanie w ciągłym ruchu i szukanie coraz to nowych skupisk przeciwników do przerobienia na wióry.
Finowie ze studia Housemarque to specjaliści od shoot'em upów, więc to co w grach tego typu najważniejsze musiało zagrać w Resogun koncertowo. Niespodzianki nie ma, zagrało. Resogun doskonale spełnia powinność każdego shmupa - zachęca do bicia wyników i walki z samym sobą. To ważne - bo jak wspominałem - w grze znajdziemy tylko pięć poziomów, a przebicie się przez nie to zadanie na nieco ponad godzinę. Malutko, ale w połączeniu z kilkoma rodzajami pojazdów do zbadania oraz nieposkromioną siłą samozaparcia wystarczy na wiele godzin ściskania pada. Gracze bez żyłki do bicia rekordów nie znajdą tu jednak wiele do roboty, co trzeba uznać za minus.
Zabawę mógł wydłużyć sieciowy tryb kooperacji, ale raczej nie podoła temu zadaniu. Po pierwsze, nie wpleciono tu żadnych kooperacyjnych zagrań dla dwóch graczy. To ten sam schemat co przy zabawie w pojedynkę, z tym że stateczki są dwa. Po drugie, gra pada ofiarą lagów. W rozgrywce, gdzie o powodzeniu lub porażce decydują milisekundy to grzech śmiertelny.
Na szczęście grając samemu nie musimy martwić się, że błędy producentów popsują nam doznania. Sterowanie jest precyzyjne, intuicyjne, odpowiednio proste (wykorzystujemy tylko gałki oraz przyciski na grzbiecie) i nie ma mowy o żadnych opóźnieniach. Statek idealnie reaguje na nasze poczynania. Pod rękę z kontrolą idzie doskonale wyważony poziom trudności. Resogun nie oszukuje, uczciwie budując wyzwanie. Za niepowodzenie można winić tu tylko niewystarczająco zwinne dłonie.
Resogun to gra startowa nowej generacji konsol, więc na pewno ciekawi Was, jak wygląda. Przepraszam, że musieliście czekać tak długo, już śpieszę z odpowiedzą. Resogun wygląda... ładnie. Nie fenomenalnie, nie cudownie, nie powalająco. Ładnie. Największe wrażenie robią efekty cząsteczkowe i rozsypujące się po mapie tysiące wokseli. Każdy strącony na ziemię wróg rozkłada się na czynniki pierwsze, by jeszcze przez dłuższą chwilę zalegać na podłożu. Kulminacja cząsteczkowych doznań to zniszczenie bossa na końcu każdego poziomu przy arenie obracającej się w połyskujący milionami barw pył. Nasz dzielny stateczek robi wówczas rundę honorową, a robokobiecy głos z wnętrza pada krzyczy "Armageddon". To zapada w pamięć.
Świetnie wyglądają wszystkie rozbłyski czy efekty towarzyszące odpalaniu specjalnych zdolności (niszcząca wszystko bomba, promień śmierci oraz dopalacz). Niczego nie można zarzucić abstrakcyjnym modelom przeciwników, których na dodatek napotykamy prawdziwe hordy. Dorzućcie do tego wiecznie płynną animację i - voila- macie obraz gry godnej niesienia kaganka jakości PlayStation 4. Nikt spazmów na widok Resogun nie dostanie (ataki epilepsji to co innego, tu jest spore ryzyko), lecz oprawa dobrze rokuje na przyszłość. Zresztą, w trakcie gry nie ma czasu na podziwianie widoków.
Aha, w grze jest też muzyka. Muzyka bardzo dobra, pasująca do wydarzeń na ekranie jak ulał. Walory dźwiękowe podnosi też wspomniany głos z głośniczka kontrolera. Rozwiązanie, które drażniło mnie w Killzone: Shadow Fall tutaj jest jednym z atutów. Pomysł to nie wszystko, liczy się też wykonanie. Poza tym do Resogun nie upchnięto żałosnego dubbingu. To też pewnie odgrywa znaczną rolę w odbiorze.
Resogun wpuszcza świeże powietrze do lekko zaduszonego gatunku, ale przy okazji pielęgnuje jego korzenie. A to jest zawsze w grach wideo w cenie. Dla wielbicieli zmagań z zalewem wrogów oraz - co najważniejsze - samym sobą to pozycja obowiązkowa. Pozostali też powinni dać jej szansę, bo abonentów PS Plus (czyli w przypadku PS4 wszystkich grających po sieci) przyjemność ta nie kosztuje nic ekstra. Kto wie, może za sprawą Resogun zakochacie się w shmupach?