Pierwsze wrażenie z Battlefield: Hardline? To dodatek. Samodzielny dodatek do Battlefield 4, różniący się od niego na dobrą sprawę tylko kilkoma szczegółami. Bardzo niewiele dzieli te dwie gry, tak niewiele, że pokusiłbym się o stwierdzenie, że Battlefield: Bad Company 2 - Vietnam, też dodatek przecież, dalej odchodził od podstawowej gry, niż Hardline od BF4. No i Vietnam miał więcej klimatu. Niestety, Battlefield: Hardline dość nieudolnie wykorzystuje nową konwencję zabawy w policjantów i złodziei - nieudolnie w takim sensie, że nie realizuje potencjału, nie buduje odpowiedniej atmosfery. PayDay pokazał, jak to się robi, jak tworzy się gęstą otoczkę wokół akcji, jak wzbudza się ten dreszczyk, jak odwołuje się do popkulturowej wizji starcia glin i bandziorów. Battlefield: Hardline w ogóle nie czerpie z tych doświadczeń, jest takie jakieś jałowe i zwyczajnie militarne. Cały klimat to syrena w radiowozie zamiast klaksonu. I choć fajnie jest zasuwać przez miasto na sygnale, to szkoda, że to miasto jest takie małe i jazda kończy się najczęściej po kilkunastu sekundach... no, chyba, że chcemy się pobawić w krążenie po tych dwóch ulicach na krzyż. Tak też można.
Dużo lepiej jest w drugim trybie, Skoku. Dwa pancerne furgony ulegają wypadkowi w centrum miasta. Inicjatywa jest po stronie bandytów, którzy muszą najpierw je wysadzić, żeby dobrać się do zawartości, a następnie tę zawartość przenieść do konkretnych miejsc, z których będzie można ją wywieźć - w tym przypadku jest to wóz za policyjną barykadą oraz lądowisko śmigłowca na dachu jednego z wieżowców, przy czym wykorzystanie jednej miejscówki sprawia, że kolejną torbę trzeba zanieść już do tej drugiej. To ułatwia glinom desperacką obronę i sprawia, że końcówka robi się bardziej emocjonująca. Mapa jest większa, pole manewru szersze, jest gdzie się przekradać i chować, można nawet polatać śmigłowcami, choć w nieco klaustrofobicznych warunkach. I trzeba bardziej się przyłożyć, bardziej drużynowo zagrać, na mniejszą i większą skalę. Naprawdę zdarzają się tu fajne akcje. Na przykład wbijamy na szybko sedanem pod furgon, pasażer wyskakuje pod ogniem, łapie torbę, wskakuje z powrotem do wozu, który od razu rusza z piskiem opon i aleją snajperów zasuwa prosto na barykadę z policyjnych wozów, w nadziei że uda się przebić. Albo siedzimy przy działku w kradzionym policyjnym śmigłowcu, który dziko lawirując między wieżowcami stara się podążać za kumplami niosącym torbę z kasą, podczas gdy my siejemy seriami osłaniając ich flanki. Są momenty, całkiem intensywne, zaskakująco emocjonujące i naprawdę przyjemne.
Szkoda tylko, że rozgrywka kończy się na doniesieniu toreb na miejsce. Dwie fazy rozgrywki to za mało. Dlaczego nie ma jeszcze trzeciej, w której bandyci muszą przeprowadzić wóz z kasą gdzieś na drugą stronę miasta? To by była akcja, jeden wielki pościg na autostradzie, nie? Znów się PayDay przypomina z tymi jego złożonymi, wieloetapowymi misjami. Albo i stareńkie Enemy Territory, w którym też była akcja z napadem na bank, rozbita na cztery różne etapy i naprawdę genialna, choć rozgrywająca się na mapie o powierzchni o wiele mniejszej niż ta z Battlefield: Hardline. Cóż, wspomniałem już o potencjale, który prawie w ogóle nie jest realizowany, prawda?
Nie zrozumcie mnie opacznie - to nie jest jakaś strasznie słaba gra. Solidna strzelanka. Można się tu nieźle bawić. Są cztery klasy postaci, sporo dodatkowego sprzętu, parę gnatów, dodatki do nich, baretki, medale i cały ten kram. Można się strzelać na wiele sposobów, a mapa w becie, choć nieduża jak na Battlefielda, jest mimo wszystko wystarczająco przestronna, zwłaszcza w trybie Skoku, żeby pozwolić na różnego rodzaju szaleństwa. Można polatać śmigłowcami, można szarżować wozami, można być demonem prędkości na motorze. Nie jest źle. Ale żeby było jakoś bardzo dobrze, to też nie. Biegałem, strzelałem, radiowozy rozbijałem, z wieżowców skakałem i cały czas miałem wrażenie, że gram jakąś mapkę miejską w Battlefield 4 w nieco udziwnionym trybie. Hardline jest pozbawiony własnego charakteru, poprawny, ale nijaki. Stawiam kapsle przeciwko ogonkom z truskawek, że znudzi się o wiele, wiele szybciej niż "normalny" Battlefield, zwłaszcza jeśli wszystkie mapy w pełnej wersji będą takie jak ta w becie - relatywnie nieduże i oferujące rozgrywkę pozbawioną rozmachu i klimatu. Krótko i dosadnie mówiąc - po kilku godzinach strzelania się na ulicach Los Angeles, jestem przekonany, że Battlefield: Hardline to niestety najsłabszy ze wszystkich Battlefieldów. Zmiana konwencji mogła wnieść powiew świeżego powietrza do stojącej od lat w tym samym miejscu serii, ale z jakiegoś powodu nie tylko się nie udało nadać grze nowego charakteru, ale też po drodze utracono rozmach i skalę, czyli istotę tego cyklu. Szkoda. Wątpię czy światu potrzebny jest jeszcze jeden naprawdę nieszczególnie wyróżniający się, zwyczajnie poprawny shooter, taki jak Battlefield: Hardline. No, ale świat może wie lepiej, więc poczekajmy do jesieni i premiery.