Nasz człowiek w Japonii: tabu czterech palców

Bartłomiej Nagórski
2014/10/04 09:00
7
0

Historia związków elektronicznej rozrywki z kastą japońskich nietykalnych.

Kilka słów tytułem wprowadzenia. Poniżej znajdziecie artykuł, który został opublikowany w drugim i ostatnim numerze magazynu LAG w 2013 roku, którego motywem przewodnim byli zakładnicy. Ponieważ magazyn nie będzie się już więcej ukazywał, republikujemy tekst za zgodą Arka Bartnika (wydawcy i redaktora naczelnego).

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych pojawiła się Abe's Oddysee, pierwsza gra z serii Oddworld. Jej bohater, tytułowy kosmita Abe, ucieka z upiornej fabryki mięsa, w której jego rasa Mudokonów pracuje jako niewolnicy. Kiedy pod osłoną nocy udaje mu się wydostać z mięsnego kombinatu, ma miejsce przerywnik filmowy. Na tarczy widniejącego na granatowym niebie księżyca Abe zauważa kształt przypominający jego czteropalczastą dłoń. Podnosi rękę i wtedy okazuje się, że jego krzywa łapka idealnie pasuje do tej widniejącej na księżycu. To ważna scena, pokazująca, że Abe jest wybranym, który zmieni los swojego ludu.

Nasz człowiek w Japonii: tabu czterech palców

Kilka lat później gracze dostali Abe's Exoddus, czyli dalszy ciąg przygód sympatycznego ufoka. Gra zaczyna się animowaną sekwencją, pokazującą majestatyczny księżyc z odciskiem łapki Abe'a, widoczny ponad obcą dżunglą. Scenę tę można również zobaczyć w pierwszych sekundach teledysku "Get Freaky" grupy Music Instructor, w którym wykorzystano filmiki z gry. Ale zaraz, coś tu się chyba nie zgadza? Czy krajanie Abe'a nie mieli aby czterech palców? Tymczasem w drugiej części tak lunarny odcisk, jak i Mudokoni (w tym i główny bohater) mają po trzy palce. Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z tą grą, uznałem, że po prostu coś źle zapamiętałem. Po wielu latach okazało się jednak, że nie, nic nie pokręciłem, to twórcy odjęli sympatycznym kosmitom jeden palec. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wiąże się to z przykrą kwestią dyskryminacji japońskiej mniejszości - o czym poniżej.

Zanim przejdziemy do szczegółów, warto przytoczyć jeszcze kilka przykładów z growego podwórka, by pokazać, że nie jest to przypadek odosobniony. Jeśli porównać okładki Crash Bandicoot na pierwsze PlayStation, można zaobserwować, że widoczny na niej zwierzak (jamraj pasiasty, jakby ktoś był ciekaw) w wersji amerykańskiej ma cztery palce, a w wersji japońskiej - pięć. Przy lokalizacji, którą w roli producenta nadzorował osobiście późniejszy dyrektor SCEI, Shuhei Yoshida, pozmieniano mnóstwo rzeczy, w tym także ilość palców Crasha. Z kolei w 2009 roku o ponad miesiąc opóźniło się wydanie w Japonii wesołej gry Fat Princess. Czujni gracze zauważyli, że poza zmianą tytułu na Pocchari Princess, co oznacza "pulchna" lub "puszysta", a nie po prostu "gruba", zmieniły się też obrazki przedstawiające bohaterów gry. W odróżnieniu od rasy Mudokonów, pociesznym wojownikom i grubiutkim księżniczkom przybyło palców. Podobnie działo się też z bohaterami kreskówek, takich jak "Bob Budowniczy" i "Listonosz Pat".

Jako uzasadnienie zmian Japończycy odpowiedzialni za lokalizację podawali różne powody. Michał Staniszewski, twórca Datury, który sam borykał się z pewnymi trudnościami w związku ze sceną obcięcia ręki w tej grze, cytował dwa uzasadnienia zasłyszane od producentów Fat Princess. Pierwszym z nich były skojarzenia ze światem przestępczym (obcinanie palców jako kara w szeregach yakuzy), drugim zaś możliwość urażenia ofiar Hiroshimy i Nagasaki (zmiany popromienne powodowały, że rodziły się tam dzieci z brakującymi palcami). Andy Gavin, współtwórca wspomnianego wcześniej Crash Bandicoot, napisał na swoim blogu enigmatyczne zdanie: "Japończycy nie lubią okaleczonych humanoidów". Stosunkowo najbliższa prawdy jest wersja, którą przytacza Lorne Lanning, twórca przygód Abe'a, a mianowicie chęć uniknięcia zadrażnień z reprezentantami klasy robotników z fabryk mięsa. Na skutek wypadków przy pracy często tracili oni palce, a że byli stygmatyzowaną grupą społeczną, to gest pokazania czterech palców odbierany był jako obelga. Jest to jedynie półprawda, acz stosunkowo bliska rzeczywistości.

Za wymuszanie zmian w powyższych tytułach odpowiada organizacja walcząca o prawa dyskryminowanej japońskiej mniejszości, zwanej burakumin. Choć faktycznie zaliczali się do niej również robotnicy pracujący w fabyrkach mięsa, pełny obraz jest znacznie bardziej skomplikowany. burakumin to słowo zapisywane trzema znakami kanji: dwa pierwsze oznaczają wieś lub wioskę, ostatni zaś ludzi bądź mieszkańców. Dosłownie oznacza ono zatem kogoś ze wsi, ale jego sens wykracza poza "wieśniaka" czy podobnie brzmiącego "buraka" - używa się go na określenie japońskiej kasty wyrzutków, stojących poza społeczeństwem na podobieństwo hinduskich niedotykalnych.

GramTV przedstawia:

Skąd wzięli się burakumin, na podstawie jakich kryteriów ich wyodrębniono? Wiadomo, że kiedyś w dominującej w Japonii religii shinto pewne zawody uważane były za nieczyste: grabarze, garbarze, rzeźnicy, kaci i tym podobne. Ich wykonywanie wiązało się z ostracyzmem, do tego stopnia, że osoby pełniące te funkcje były w zasadzie wykluczone ze społeczeństwa. Historycy spierają się jednak co było tu przyczyną: czy zostawało się wyrzutkiem ze względu na fakt parania się nieczystym zajęciem, czy też odwrotnie, osoby wyjęte poza nawias społeczności były zmuszane do wykonywania nieczystych zawodów. Kiedy w epoce Edo sformalizowano podział na cztery grupy społeczne (samurajowie, wieśniacy, rzemieślnicy, kupcy), nienależących do nich wykluczonych postawiono kompletnie poza społeczeństwem. Określani wtedy mianem eta nieczyści nie mogli mieszkać poza wyznaczonymi miejscami, nie mogli awansować do wyższej kasty ani wchodzić w związki małżeńskie z osobami spoza swojej grupy.

Podczas Restauracji Meiji eta zostali zrównani w prawach z resztą społeczeństwa na mocy specjalnego edyktu z 1871 roku - ale tylko teoretycznie. Co prawda formalnie edykt ten znosił feudalny podział kastowy, jednak w praktyce nadal miał miejsce podział, utrwalony przez poprzednich kilkaset lat. Ułatwiał to fakt, że nowo wyzwoleni eta, w odróżnieniu od reszty obywateli, w oficjalnych dokumentach i spisie ludności określani byli jako kyu-eta bądź moto-eta, czyli "byli eta", co pozwalało na ich identyfikację, a przez to i dalszą dyskryminację. Choć z czasem zlikwidowano ten formalny podział, to jednak uprzedzenia przetrwały do czasów współczesnych. Jeszcze po drugiej wojnie światowej w Japonii utrudniano burakumin małżeństwa z osobami spoza ich grupy, zdobycie lepszych posad czy przyjęcie dzieci do szkół, mazano na ścianach obraźliwe grafitii, bądź też zwalniano z pracy, gdy ich pochodzenie wyszło na jaw. W celu identyfikacji potencjalni pracodawcy sięgali po Tokushu Buraku Chimei Sokan, czyli rejestr miejscowości i wiosek z których wywodzą się burakumin, a także po informacje z narodowego rejestru ludności koseki. Praktyki te zostały formalnie zakazane dopiero w latach osiemdziesiątych, zaś dostęp do koseki ograniczano etapami. W latach siedemdziesiątych zablokowano możliwość swobodnego korzystania zeń pracodawcom, a dużo później, bo w 2008 roku - wszystkim niemającym interesu prawnego w dostępie do danych konkretnej osoby.

Jedyna istniejąca fotografia z 1873 roku, ukazująca eta w Japonii ery Meiji. Źródło: Tom Burnett Collection, za Okinawa Soba.

Powyższe kroki podjęto na wniosek organizacji walczących o poprawę sytuacji burakumin. Poza próbami zmian dyskryminującego bądź umożliwiającego dyskryminację prawa, organizacje te dążą do poprawy wizerunku burakumin w mediach, nierzadko dość agresywnie ścigając twórców i wydawców, którzy w niekorzystnym świetle pokazują postaci należące do tej grupy. W ten sposób wracamy do kwestii związków z domeną elektronicznej rozrywki. Firmy wprowadzające na japoński rynek kreskówki bądź też gry wideo obawiają się, że pokazanie postaci o czterech palcach sprowokuje którąś z co bardziej wojowniczych organizacji broniących praw burakumin. Jako że efektem batalii prawnej może być konieczność zapłacenia odszkodowania, japońscy wydawcy wolą dmuchać na zimne i wyeliminować problem w zarodku. Stąd bierze się wywieranie presji na zachodnich twórców, jak zostało to opisane powyżej. Ponieważ w Japonii pomija się wstydliwym milczeniem wszystkie niewygodne zagadnienia, a do takich należy kwestia burakumin, więc wydawcy nie tłumaczą swoim zachodnim partnerom tej sprawy. "Neta ko o okanasai" mówi japońskie przysłowie, co oznacza nie budźmy śpiącego dziecka - i dlatego Japończycy omijają ten temat, zamiast tego mówiąc o okaleczonych humanoidach bądź dzieciach z Hiroshimy.

Co ciekawe, jak to często bywa w Japonii, sprawa czterech palców nie jest czarno-biała, a kwestia wprowadzania zmian w wyglądzie postaci może być negocjowana. Jeśli przyjrzymy się japońskim wersjom "Simpsonów" bądź też kreskówek Disneya, zobaczymy że ich bohaterowie mają cztery palce, tak samo jak na zachodzie. Jak tłumaczy Lorne Lanning, jeśli zapłaci się odpowiednią kwotę na rzecz wspomnianych organizacji, odstępują one od batali prawnych i ścigania zniewag wobec burakumin. Lanning podał przykład Walt Disney Company: firma ta płaci pięć milionów dolarów rocznie, by nie musieć ingerować w liczbę palców swoich postaci. Jak widać, cena spokoju nie jest niska, dlatego na uiszczenie haraczu w takiej wysokości stać jedynie największe korporacje, dla których zyski z japońskiego rynku wielokrotnie przewyższają tę kwotę. Mniejsi gracze, jak twórcy Fat Princess, Crash Bandicoot czy cyklu Oddworld, nie mogą sobie pozwolić na ten luksus i dlatego muszą wprowadzać zmiany w wyglądzie swoich bohaterów. Oto czemu w kolejnej części przygód Abe'a Mudokony straciły jeden palec: by w przyszłości wydanie gry w Japonii nie wiązało się z dodatkowymi kosztami na podmienianie modeli w grze.

Myśląc o całej tej sprawie nie sposób pozbyć się wątpliwości natury etycznej. Z jednej strony każdy niepozbawiony empatii człowiek będzie sympatyzował z organizacją walczącą o odmienienie życia ludzi, którzy przez fakt złego urodzenia skazani są na ostracyzm społeczny. Z drugiej jednak strony sprzeciw budzi stosowanie podwójnej moralności, powiązanej z wniesieniem lub nie opłaty, a także wyciskanie pieniędzy z firm, które nigdy nie splamiły się dyskryminacją burakumin. Przykrym rezultatem takiego podejścia jest to, że w jego efekcie wirtualni bohaterowie gier wideo stają się zakładnikami sprawy, z którą ani oni, ani ich twórcy nigdy nie mieli nic wspólnego.

Komentarze
7
Headbangerr
Gramowicz
12/10/2014 10:28

Widzę, że nikt nie załapał porównania do problemu rzekomej obrazy uczuć religijnych. Krzyż jest symbolem jedynie dla tych, którzy go znają. W niektórych regionach świata są to jedynie dwie skrzyżowane deski. Narysowanie tam na nich penisa nie jest zapewne źle odbierane.

Usunięty
Usunięty
05/10/2014 11:07

> Dla mnie cała sprawa jest absurdalna. Podobnie, jak wiele skandali związanych z rzekomą> obrazą uczuć religijnych. Chociaż, z drugiej strony - niektórych urażonych jestem w stanie> zrozumieć. Bo jeśli któregoś dnia, w jakiejś kulturze, jako serdeczne pozdrowienie przyjmie> się gest wiązany dziś z nazistami, i jeśli przywódca tego regionu przyjedzie na rozmowy> do Polski, to nie chciałbym widzieć min najstarszych babć i dziadków, kiedy wszystkich> pozdrowi.Obraza uczuć religijnych to skomplikowana sprawa. Zależy od przypadku. Teksty o tym, ze Jan Paweł II niby był pedofilem, jakie zdarzają się na forach są na przykład nie tyle obrazą uczuć co pomówieniem i zniesławieniem. Rysowanie penisów na krzyżu, "bo prowokacja się sprzedaje", cz bezpośrednie bluzganie po wiernych i obiektach kultu to jest obraza uczuć religijnych. Ale 90% pozwów faktycznie jest wyssana z palca. Wystarczy spojrzeć na pozwy Komitetu Obrony Przed Sektami, czy czegoś tam przeciw Nergalowi. W Polsce jest kilkadziesiąt mln katolików. Pozew wystosowany przez 3 osoby.Rany, wielkie rzeczy. Po co robią aferę z kiedyśtam? W Polsce kaci też byli uważani za gorszych od reszty społeczeństwa. Ponoć w pewnych krajach europejskich także inne grupy zawodowe.> Religia to zupełnie inna sprawa. Bo co innego wyśmiewać w wulgarny sposób kogoś praktyki> religijne, czy jakiś kult, a co innego przedstawiać coś co istnieje i być za to karanym> (pieniężnie lub jakimś środowiskowym linczem).>> Disney płaci 5 milionów dolarów rocznie organizacji. Ale kto mi powie na co te pieniądze> idą? Bo ja widzę, że jednak wolność można kupić. Organizacji, która "chroni prawa" czteropalczastych> już nie przeszkadza "stygmatyzowanie" ich podopiecznych.>> Sądzę, że istnieje wiele "fundacji", które są tylko po to żeby szukać okazji do odszkodowania.> Kilka takich podobnych punktów, które pokazują hipokryzję pewnych środowisk.>> "Popieranie wolności słowa nie przeszkadza w pozywaniu do sądu ludzi o przeciwnych poglądach.> Jest to tłumaczone „mową nienawiści”.>> Zakaz mowy nienawiści nie chroni katolików. Wtedy jest to wolność artystyczna.>> Dyskryminacja jest zła, chyba że dyskryminowany jest białym i heteroseksualnym mężczyzną.> Wtedy nazywamy to dyskryminacją pozytywną.">> No i konkretnie dotycząca sprawy wyżej:> W Japonii organizacja "walcząca o prawa" człowieka mającego 4 palce u jednej ręki walczy> się o zakaz pokazywania tych ludzi w mediach i w rozrywce.>>> Oczywiście mogłem się gdzieś zagalopować, pomylić. Proszę mnie poprawić.Nie pomyliłeś się. dla mnie to najnormalniejsze wyłudzanie pieniędzy. Sądownie do niczego nie powinni dojść, bo to ile kto ma palców w grze, czy kreskówce w żadnym normalnym sądzie nie przejdzie jako zniesławienie. Ot źródło kasy.

Usunięty
Usunięty
05/10/2014 11:07

> Dla mnie cała sprawa jest absurdalna. Podobnie, jak wiele skandali związanych z rzekomą> obrazą uczuć religijnych. Chociaż, z drugiej strony - niektórych urażonych jestem w stanie> zrozumieć. Bo jeśli któregoś dnia, w jakiejś kulturze, jako serdeczne pozdrowienie przyjmie> się gest wiązany dziś z nazistami, i jeśli przywódca tego regionu przyjedzie na rozmowy> do Polski, to nie chciałbym widzieć min najstarszych babć i dziadków, kiedy wszystkich> pozdrowi.Obraza uczuć religijnych to skomplikowana sprawa. Zależy od przypadku. Teksty o tym, ze Jan Paweł II niby był pedofilem, jakie zdarzają się na forach są na przykład nie tyle obrazą uczuć co pomówieniem i zniesławieniem. Rysowanie penisów na krzyżu, "bo prowokacja się sprzedaje", cz bezpośrednie bluzganie po wiernych i obiektach kultu to jest obraza uczuć religijnych. Ale 90% pozwów faktycznie jest wyssana z palca. Wystarczy spojrzeć na pozwy Komitetu Obrony Przed Sektami, czy czegoś tam przeciw Nergalowi. W Polsce jest kilkadziesiąt mln katolików. Pozew wystosowany przez 3 osoby.Rany, wielkie rzeczy. Po co robią aferę z kiedyśtam? W Polsce kaci też byli uważani za gorszych od reszty społeczeństwa. Ponoć w pewnych krajach europejskich także inne grupy zawodowe.> Religia to zupełnie inna sprawa. Bo co innego wyśmiewać w wulgarny sposób kogoś praktyki> religijne, czy jakiś kult, a co innego przedstawiać coś co istnieje i być za to karanym> (pieniężnie lub jakimś środowiskowym linczem).>> Disney płaci 5 milionów dolarów rocznie organizacji. Ale kto mi powie na co te pieniądze> idą? Bo ja widzę, że jednak wolność można kupić. Organizacji, która "chroni prawa" czteropalczastych> już nie przeszkadza "stygmatyzowanie" ich podopiecznych.>> Sądzę, że istnieje wiele "fundacji", które są tylko po to żeby szukać okazji do odszkodowania.> Kilka takich podobnych punktów, które pokazują hipokryzję pewnych środowisk.>> "Popieranie wolności słowa nie przeszkadza w pozywaniu do sądu ludzi o przeciwnych poglądach.> Jest to tłumaczone „mową nienawiści”.>> Zakaz mowy nienawiści nie chroni katolików. Wtedy jest to wolność artystyczna.>> Dyskryminacja jest zła, chyba że dyskryminowany jest białym i heteroseksualnym mężczyzną.> Wtedy nazywamy to dyskryminacją pozytywną.">> No i konkretnie dotycząca sprawy wyżej:> W Japonii organizacja "walcząca o prawa" człowieka mającego 4 palce u jednej ręki walczy> się o zakaz pokazywania tych ludzi w mediach i w rozrywce.>>> Oczywiście mogłem się gdzieś zagalopować, pomylić. Proszę mnie poprawić.Nie pomyliłeś się. dla mnie to najnormalniejsze wyłudzanie pieniędzy. Sądownie do niczego nie powinni dojść, bo to ile kto ma palców w grze, czy kreskówce w żadnym normalnym sądzie nie przejdzie jako zniesławienie. Ot źródło kasy.




Trwa Wczytywanie