Ubisoft udostępnił nam fragment Assassin's Creed Rogue. Sprawdzamy czy gra poradzi sobie w starciu z next-genowym bratem, Unity.
Ubisoft udostępnił nam fragment Assassin's Creed Rogue. Sprawdzamy czy gra poradzi sobie w starciu z next-genowym bratem, Unity.
Największą nowością w Assassin's Creed Rogue jest główny bohater. Po raz pierwszy wcielamy się w postać, która nie reprezentuje interesów zakonu Asasynów, a stoi po drugiej stronie. Jest to ciekawe posunięcie fabularne ze względu na fakt, że od kilku odsłon serii twórcy starają się wprowadzać bilans do relacji pomiędzy dwiema pokazywanymi grupami wpływów. Shay Patrick Cormac z irlandzkim zacięciem dowodzi, że nie tacy Templariusze straszni, jak się ich maluje.
Rogue, tradycyjnie już, przedstawia nam także nową kartę historyczną stanowiącą tło dla wydarzeń w grze. Tym razem są to lata 50 osiemnastego wieku i kolonialna wojna brytyjsko-francuska, która zakończyła się klęską tych drugich kończąc ich zamorskie zapędy. Oczywiście jako gracze stawimy się w wielu kluczowych momentach tej rywalizacji, a wersja, w którą dane mi było zagrać, pokazywała między innymi oblężenie Louisbourga w roku 1758.
Bitwa ta, oprócz swojej historycznej istotności, pokazuje nam też, jaki jest klucz do rozgrywki w nowej produkcji Ubisoftu. Płynąc tym samym torem co Black Flag, tytuł dzieli nam czas pomiędzy hulaniem po morskich wodach za sterami statku Morrigan, a typowym asasyńskim bieganiem, sztyletowaniem, wspinaniem się czy strzelaniem. Typowo asasyńskim, bo Shay postanowił porzucić zakon po tym, jak nie podobały mu się ich metody i podłoże działania. Lojalki jednak nie podpisywał, więc ukrytych ostrzy zdać nie musiał.
Główną lądową placówką w grze jest Nowy Jork, o dwadzieścia lat młodszy, niż ten znany z trzeciej części, widziany oczami Connora. Twórcy zapewniają, że usprawnili nawigację po mieście (np.: wprowadzając liny a la Revelations), ale niestety XVIII-wieczne amerykańskie miasta nie są idealnym polem do tego, żeby uprawiać parkour. Budynki są niskie, często rzadko rozsadzone i bieganie po nich nie sprawia jakiejś kolosalnej frajdy. Zasadzone tu i tam drzewa, z których gałęzi możemy korzystać, również nie ratują sprawy.
Na drugim krańcu lokacji w grze są arktyczne wody północy. Ten teren działań jest wybitnie zaprojektowany pod morskie opowieści, więc fortów i lądu jest to mało, za to wielorybów i innych okrętów pod dostatkiem. Za sterami naszej łajby bierzemy więc udział w abordażach, spontanicznych potyczkach z armią francuską, odkrywamy przyskrzynione lodem wraki czy podbijamy wspomniane forty. Morrigan ma w stosunku do Kawki znanej z Black Flag kilka usprawnień, jak choćby wylewanie i podpalanie plam oleju unoszących się na powierzchni czy taran przebijający lód, i stanowi ten element Rogue, który zatrzymał mnie przy sobie najdłużej. Idea żeglowania w serii wciąż jeszcze się nie przejadła, a nowe miejsce akcji jest na tyle atrakcyjne, by chciało się je zwiedzać i odkrywać.
Morrigan ma także mniejsze zanurzenie, niż wcześniejsze okręty, co sprawia, że może poruszać się także po rzekach. Tym samym otwiera się dla nas trzecia z map gry, która jest swoistym miksem dwóch już opisanych. Dolina rzek jest więc dość bogata w wodę i pozwala na całkiem swobodne żeglowanie, ale ma również wystarczająco dużo osad i miejsc "lądowych", byśmy spędzili tu sporo czasu na piechotę.
Nasz statek możemy oczywiście ulepszać, kupując dla niego coraz to fikuśniejsze usprawnienia zwiększające pojemność magazynów czy siłę naszego arsenału. Oprócz pieniędzy potrzebować będziemy do tego również materiałów, takich jak drewno czy metal. Jako że usprawnienia Morrigan i renowacja budynków w Nowym Jorku (działająca na podobnej zasadach jak wcześniej w serii) korzystają z naszych zasobów dość obficie, będziemy musieli często uzupełniać zapasy. Nie wystarczy już złupić kilku zbłąkanych francuskich kryp, ale także napadać na magazyny pilnowane przez żołnierzy czy osady będące pod kontrolą Asasynów.
Shay, oprócz znanych już z wcześniejszych części umiejętności, może pochwalić się także całkiem pokaźnym zestawem nowego sprzętu. Szczególnie upodobał sobie walkę na dystans, bo wyposażony jest w cichą strzelbę na strzałki (usypiające, odwracające uwagę, itp.), a także granatnik wyrzucający na odległość ładunki wybuchowe lub takie zawierające gazy o różnych właściwościach. Możemy skorzystać także z wystrzeliwanej linki, która służy do przewracania, wiązania lub wieszania wrogów.
Eksperymentowanie z zastosowaniem nowych gadżetów sprawdzałem, przejmując kryjówki gangów rezydujących w Nowym Jorku. Miejsca te odpowiadają za strefy wpływu w konkretnych dzielnicach, więc po pokonaniu szefa i ściągnięciu flagi, kontrolę przejmujemy my. Tym samym zyskujemy dodatkowy, regularny przypływ gotówki - do odbioru w banku. Na szczęście Shay jest na tyle obrotny, że dogadał się, by oddział założyć także w jego kajucie na Morrigan, co oszczędza nam sporo biegania w tę i nazad.
Do naszej dyspozycji jak zwykle oddano wachlarz typowych zadań pobocznych, z których najlepiej, bo świeżo, wypada przejmowanie wiadomości o kontraktach Asasynów na zabójstwo. Wpierw musimy złapać gołębia z odpowiednią informacją, potem odnaleźć cel i wyeliminować tych, którzy planowali zakończyć jego żywot. Jako że walczymy z profesjonalistami, to chowają się oni przed nami skrzętnie w tłumie, więc do ich neutralizacji trzeba wykorzystać między innymi "wzrok orła". Przydaje się on również wtedy, gdy walczymy z nowym rodzajem przeciwnika, który czeka na nas w ukryciu i atakuje znienacka. Musimy więc najpierw wypatrzyć go w stogu siana lub w innej kryjówce, wywabić i potem spacyfikować, co nadaje rozgrywce dość fajny rytm i tempo.
Assassin's Creed Rogue cierpi najbardziej z jednego, bardzo wyraźnego powodu. Powodu reklamowanego jako początek nowego etapu w grach z serii. Unity wprowadza do rozgrywki mnóstwo usprawnień (zerknijcie do naszych wrażeń z grania), których tutaj nie ma. Ten tytuł jest po prostu spadkobiercą Black Flag, z kilkoma nowymi gadżetami, z nowymi lokacjami, ale również z całą tego wagą, jeśli chodzi o mechanikę.
Jeżeli będziemy mieli wybór pomiędzy Unity, a Rogue, to ten drugi ma tylko dwie przewagi. Z jednej strony, trochę inaczej opowiedzianą historię rozwijającą serię w bardzo ciekawy sposób, pokazującą znanych już bohaterów - choćby Adewale, którego spotkaliśmy w naszej wersji - od drugiej strony i w innym świetle. Z drugiej żeglowanie, czyli jeden z najlepszych patentów, jakie seria wprowadziła w ostatnich latach, a której w produkcji nowej generacji nie uświadczymy. Wszystko inne stoi na straconej pozycji i w porównaniu do tego, co widzieliśmy (choćby na filmikach promocyjnych), w Paryżu wygląda po prostu archaicznie.
Grę udostępniono nam na Xboksie 360, który razem z PS3 i PC będzie docelową platformą dla Rogue. Fajnie więc, że pojawia się tytuł, który wychodzi naprzeciw osobom nie zaopatrzonym w konsole nowej generacji. Szkoda że jest to tytuł, który pod względem mechaniki nie zaczerpnął nic ze swojej "piękniejszej", paryskiej połówki. W dwóch sekwencjach, które do grania udostępnił nam Ubisoft, bawiłem się całkiem fajnie. Tak fajnie jak w Black Flag, nie tak fajnie jak w Unity.