Gdybym miał wymienić ten jeden charakterystyczny element gier rogue-like, który sprawia, że są takie atrakcyjne, to powiedziałbym, że jest to ta wspólna dla nich wszystkich bezkompromisowa brutalność. Rogaliki bywają różne, ale w zasadzie wszystkie cechują się nie tylko wysokim poziomem trudności, ale też nieodwracalnością naszych decyzji i poczynań. Nie da się w nich cofnąć czasu i naprawić błędów, można tylko zginąć i zacząć jeszcze raz, bez różnicy na jakim etapie rozgrywki się było. Bardzo archaiczne rozwiązanie, sprawiające że rozgrywka ma zupełnie inny klimat, że inaczej buduje się napięcie, że rodzi się masa frustracji... I mnóstwo satysfakcji z rozgryzania schematów, z opracowywania skutecznej taktyki, z odniesienia upragnionego sukcesu. Za to właśnie lubię rogaliki. I choć Dungeon of the Endless nie jest typowym przedstawicielem tego gatunku, to akurat jego bezkompromisową brutalność uchwyciło wprost perfekcyjnie.
Formułowanie taktyki i strategii przeżycia to najfajniejsza część Dungeon of the Endless. Jak zasilić pomieszczenia by oddzielić naszą sieć od potencjalnych gniazd potworów tylko jednym wąskim gardłem, które nafaszerujemy modułami obronnymi? Jak potem przenieść "linię frontu" gdy odkryjemy więcej pomieszczeń? Jak rozmieścić bohaterów, by jednocześnie zwiększali obronność i dawali premie do generowania surowców ze swoich specjalnych umiejętności obsługi modułów? I przede wszystkim co zrobić, gdy wszystko zacznie się koncertowo... psuć? A psuć się będzie, oj będzie, i to często, i ze skutkami śmiertelnymi dla naszych herosów. Wiele godzin zajmie, zanim nauczymy się, jak w miarę bezpiecznie pokonywać kolejne poziomy, a będzie to nauka jednocześnie i frustrująca, i niesamowicie wciągająca. Wciągająca głównie dlatego, że Dungeon of the Endless ma rozgrywkę kilkupoziomową, kilkuwarstwową.
Z jednej strony więc mamy tutaj elementy strategiczne i ekonomiczne, gospodarkę surowcami i tak dalej. Z drugiej zagwozdki logiczne rodem z tower defence, gdy planujemy rozmieszczenie modułów obronnych i taką, a nie inną konfigurację zasilonych pomieszczeń. Z trzeciej zaś nadal funkcjonują tutaj istotne cechy RPGowego rogala, bo nasi bohaterowie awansują na poziomy, zdobywają nowy sprzęt i nowe umiejętności aktywne i pasywne. Na dodatek możemy też tych bohaterów wymieniać w trakcie penetrowania podziemi i odblokowywać do późniejszego wykorzystania w nowej rozgrywce, być może w nadziei odnalezienia takiej konfiguracji drużyny, która pozwoli nam poznać kolejną historyjkę fabularną. I żeby było zabawniej, mamy tutaj także element zręcznościowy - choć gra jest teoretycznie turowa, to wszystkie wydarzenia następujące po otwarciu drzwi aż do zabicia ostatniego stwora w tej rundzie rozgrywają się w czasie rzeczywistym. I choć mamy ratującą życie aktywną pauzę, to momentami bywa naprawdę bardzo gorąco, w sytuacjach gdy jesteśmy atakowani w kilku różnych miejscach i stworom uda się na przykład przebić przez któreś z ufortyfikowanych pomieszczeń, nie daj boże zabijając bohatera go broniącego. Przygotujcie siebie, a zwłaszcza rodzinę, na głośnie bluzgi pod adresem autorów Dungeon of the Endless - czasem po prostu trzeba dać upust emocjom. Choćby po to, by przekląwszy solidnie kilka razy, wrócić do rozgrywki i spróbować uratować się, albo też wzruszyć ramionami, wyjść z gry i od razu zacząć następną, w której z pewnością lepiej nam pójdzie.
W Dungeon of the Endless chce się grać raz za razem. Dziwny przymus topienia w tej produkcji kolejnych godzin trochę słabnie, gdy już uda nam się za fęfnastym razem zaliczyć po raz pierwszy wszystkie dwanaście poziomów i wyjść na powierzchnię Aurigi... ale tylko trochę. Chce się grać dalej, na wyższych poziomach trudności, z innymi bohaterami i w innych lądownikach, które wprowadzają dodatkowe zasady zmieniające rozgrywkę i wymuszające stosowanie nowych strategii. Gra się nie nudzi, nawet jeśli zdecydujemy się zignorować możliwość grania sieciowego. A owszem, możemy sobie zaszaleć w cztery osoby, gdzie każda kontroluje jedną z postaci. Granie z przypadkowymi ludźmi nie jest jakoś szczególnie emocjonujące, bo Dungeon of the Endless wymaga przemyślanego działania, trzymania się strategii i skoordynowanych działań, więc takie rozgrywki szybko kończą się chaotyczną sieczką i czterema zgonami. Co innego jednak zabawa ze znajomymi, z komunikacją głosową i wspólnym planowaniem - podejrzewam, że w ten sposób można wycisnąć z Dungeon of the Endless dużo więcej niż kilkadziesiąt godzin świetnej rozrywki.
No i jeszcze na dodatek gra jest śliczna. Elegancki, czytelny interfejs, znak firmowy Amplitude Studios zestawiony jest z umyślnie rozpikselowaną, bardzo mocno stylizowaną na retro grafiką. I wygląda to świetnie. A brzmi jeszcze lepiej. Tematy muzyczne i charakterystyczne odgłosy nie nudzą się nawet po trzydziestu godzinach ślęczenia nad kolejnymi poziomami podziemi i nadal budują specyficzny klimat. Klimat, który swoją mieszanką emocji, frustracji, ekscytacji i fascynacji najbardziej przypomina wspomniane już na początku FTL. Dungeon of the Endless to inna gra pod wieloma względami, ale duchowo to bardzo bliski krewniak Faster Than Light. Gra się tak samo znakomicie.
Dungeon of the Endless to sprytnie pomyślany kolaż różnych gatunków, połączonych w jedną ekscytującą i pachnącą świeżością całość. Czy potraktujemy grę jak rogalika, czy jak strategię, czy jak tower defence, jedno jest ważne - jest po prostu bardzo dobra. I szkoda tylko, że nie znalazła jeszcze polskiego dystrybutora, tak jak Endless Space i Endless Legend, poprzednie gry Amplitude, i trzeba wydawać dewizy na zakup na Steamie. Zakup zdecydowanie opłacalny, zwłaszcza jeśli mamy kolegów lubiących rogale, z którymi moglibyśmy razem w czwórkę penetrować lochy Aurigi.