Trzy dni z wersją alfa Evolve na Xboksa One i w końcu zacząłem wierzyć, że nie tylko dla Wiedźmina 3 warto będzie kupić konsole nowej generacji.
Trzy dni z wersją alfa Evolve na Xboksa One i w końcu zacząłem wierzyć, że nie tylko dla Wiedźmina 3 warto będzie kupić konsole nowej generacji.
Moje najlepsze wspomnienia z wieloosobowych rozgrywek na konsolach wiążą się z Left 4 Dead 2 i wyjątkowo niezgranym zespołem znajomych. Kiedy gram na pececie, spinam się i staram. Jest coś takiego w wygodnej pozycji przed telewizorem i konsolą z padem w dłoniach, co sprawia, że nie wymagam od siebie niesamowitych wyczynów i skupienia. Zabijcie mnie, lubię czasami wyluzować się przy grach.
Strzelanie w plecy, samotne wycieczki zakończone śmiercią, przedłużające się dyskusje, co zrobić dalej - w Left 4 Dead 2 powstawał wtedy istny festiwal pomyłek i absurdu. Nieważne było, czy skończymy kampanię.
Evolve tworzone jest przez zespół ludzi, który pracował przy Left 4 Dead. To gra, w której dzielna drużyna czterech kosmicznych łowców staje naprzeciwko jednemu bardzo wściekłemu, potężnemu potworowi. Po ogłoszeniu prac nad tym tytułem spodziewałem się, że być może po pięciu latach w końcu zagram w coś, co przypomni mi stare, dobre czasy. Alfa Evolve pokazała mi, że na takie zabawne doświadczenia raczej nie mogę liczyć. Przypomina mi godziny spędzone w trybach wieloosobowych w Aliens versus Predator 2.
Włączając grę po raz pierwszy ze słuchawkami i mikrofonem, nie spodziewałem się, że za chwilę stanę się częścią zgranego zespołu łowców. Ledwo wylądowaliśmy na ziemi, a jeden z graczy zaczął wyrzucać z siebie rozkazy jeden po drugim. Ok, jestem tu nowy, więc zagram według waszych reguł. Odłożyłem na chwilę na bok skłonność do kontestowania autorytetów i dzielnie pobiegłem za moimi nowymi przyjaciółmi w poszukiwaniu przygody. Jak miało się okazać za chwilę, przygody mrocznej, strasznej, pełnej krzyków (dowódcy) i wrzasków (uciekających w panice graczy).
Evolve to nie Left 4 Dead, spieszę poinformować. Nie ma tu w gruncie rzeczy zabawnych zombie, nie ma tu silnych "tanków" atakujących od czasu do czasu, żeby podgrzać atmosferę. Jest za to potwór kierowany przez ludzką inteligencję. Kilkumetrowy stwór o potężnych zdolnościach, którym steruje człowiek, nie jakieś wymyślne SI.
Po pięciu minutach było już po wszystkim. Moja drużyna została rozbita, nie mieliśmy już żadnych szans. Tylko ja pozostałem przy życiu. Uciekałem co sił w nogach i paliwa w jetpacku, licząc na to, że ścigający mnie Goliath gdzieś źle skręci, że kupię wystarczająco dużo czasu, aby nadleciał następny zrzut drużyny. Śmierć nadeszła szybko, choć przez kilkanaście sekund mogłem przyglądać się kroczu walącego w moją postać potwora. Po chwili przyszła wiadomość od "dowódcy": "Naucz się grać, noobie". Patrzę na kalendarz. Był 31 października. Wersja alfa dostępna była jeden dzień. I już jestem noobem?
Pierwsze sesje, jeśli trafimy na równie niedoświadczonych graczy co my, mogą być zabawne. Rozbiegający się na cztery strony świata łowcy, potwór, który nie umie korzystać z umiejętności i przez dziesięć minut próbuje znaleźć odpowiednie miejsce na podniesienie poziomu, medyk wbiegający tuż pod paszczę czy traper bezskutecznie próbujący zamknąć monstrum w polu siłowym - takie widoki na samym początku były częste. Wystarczy jednak, że po drugiej stronie barykady stanie gracz, który wie, jak sterować potworem, potrafi wykorzystać jego umiejętności, a do tego zna mapy i Evolve przestaje być zabawne. Zamienia się w walkę o przetrwanie. I jest to piękne.
Początkowe minuty po wylądowaniu łowców mają w sobie najwięcej napięcia. Dzielny zespół biegnie po powierzchni nieprzyjaznej planety, próbując jak najszybciej znaleźć potwora. Monstrum nie jest jeszcze wcale takie potężne, istnieje szansa, że dobrze działająca grupa osaczy go i ukatrupi, zanim zdoła wyewoluować w coś naprawdę przerażającego. Jak gdyby kilkumetrowy goryl biegający po ścianach lub latający Cthulhu nie byli wystarczająco przerażający.
Przez pierwsze minuty każdy hałas, każdy ruch w krzakach, każde świecące się w ciemnościach oczy przyciągają uwagę. Lokalna fauna nie jest wcale przyjaźnie nastawiona. Najlepsze, na co można liczyć, to ich ucieczka. Najgorsze, oprócz samego monstrum czającego się w mroku, to potężny stwór czyhający w jeziorku. W Evolve, podobnie jak w prawdziwym życiu, świetnie sprawdza się zasada omijania z daleka złowrogo łypiących ze zbiorników wodnych oczu.
O ile drużyna jest wystarczająco dobra, a gracz sterujący potworem niedbały, możemy przydybać potwora podczas pierwszej fazy jego ewolucji. Wtedy dopiero wychodzi z gry niesamowite wyspecjalizowanie poszczególnych klas postaci. Traperzy potrafią odnaleźć monstrum oraz uruchomić specjalną arenę wewnątrz pola siłowego, uniemożliwiając mu ucieczkę. Na wyposażeniu mają również harpuny przyszpilające zwierzynę do ziemi. To właśnie traper rozpoczyna pojedynek z potworem. Bez gracza, który wie co robi, istnieje spora szansa, że spotkamy adwersarza dopiero na samym końcu misji, kiedy to on przylezie do nas. Tego scenariusza należy unikać.
Szturmowiec, specjalista od zadawania obrażeń, to pięść drużyny. Jego wyposażenie służy do zadawania jak największych obrażeń potworowi, więc ważne, żeby grał nim ktoś, kto nie boi się wskakiwać w sam środek bitwy. Kluczowe w przypadku tej klasy jest odpowiednie zarządzanie osłonami. Odpowiednio włączona umiejętność pozwoli przetrwać skoncentrowany atak potwora.
Człowiek od wsparcia ma chyba najtrudniejsze zadanie. Nie zadaje największych obrażeń, ale musi obserwować sytuację i szybko reagować, aby wyciągnąć innych z opresji. Może na przykład użyć bombardowania, aby odciągnąć potwora od powalonego towarzysza i pod osłoną generatora niewidzialności przyprowadzić do niego medyka. Może rozstawiać wieżyczki, sprawdzające się nie tylko jako elementy pułapek, ale również w roli wykrywaczy potwora. Ciężkie, skomplikowane jest życie specjalisty wsparcia.
Medyk nie tylko leczy i wskrzesza drużynę, ale również posługuje się karabinem snajperskim. Podczas mojej pierwszej rozgrywki "dowódca" powiedział mi, że medyk jest najważniejszą klasą, więc muszę bardzo się starać. Kłamał, każda klasa jest tą najważniejszą. A szturmowiec jest do tego śmieszny, bo mówi z dziwnym akcentem (dziwny akcent jest przecież zawsze śmieszny).
W dużym skrócie: wsparcie może pomóc medykowi, medyk musi leczyć szturmowca, szturmowiec może odciągnąć potwora od trapera, a traper zamyka monstrum pod polem siłowym. Istnieją jeszcze inne konfiguracje oraz zestawy uzupełniających się nawzajem umiejętności i sprzętu. Już w fazie alfa gry łowcy kombinują i eksperymentują. Przygotujcie się na sporą dozę poradników po premierze.
Pierwsze fazy gry skupiają się więc na polowaniu na potwora, ale kiedy stajemy naprzeciwko sprawnego gracza, role mogą szybko się odwrócić. Dołączając do drużyny łowców mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. Nie przewidziałem może poziomu skomplikowania sprzętu i ról każdego członka zespołu, ale dostosowanie się przebiegło bezproblemowo, choć zajęło to kilka godzin. Grania potworem po prostu się bałem.
Sam przeciwko czterem żywym graczom - nie wydawało mi się, żebym miał jakiekolwiek szanse. Z poprzednich sesji wiedziałem, że nawet na początkowych etapach wytropienie potwora nie jest jakimś wielkim problemem, jeśli tylko człowiek się spieszy, a przeciwnik nie należy do potworowej ekstraklasy. Tym bardziej po kilku dniach alfy, kiedy ludzie zdążyli już się zgrać i nauczyć sztuczek.
Moja pierwsza potworna sesja trwała prawie dziesięć minut. Udało mi się unikać łowców na tyle skutecznie, że to ja wyszedłem im na spotkanie w końcowym stadium ewolucji. Łowcy brnęli przez bagno przyglądając się śladom i wypatrując wypłoszonych ptaków, gdy pojawiłem się w wyjściu z kanionu. Jeden skok i byłem już wśród nich, rozdając uderzenia potężnych łap i zionąc ogniem. Panicznie próbowali się wycofać, ale zdołałem dopaść dwóch. Jako doświadczony łowca wiedziałem, żeby najpierw wybrać na cel medyka. Później zająłem się szturmowcem, który nie potrafił odpalić osłony na czas. Postanowiłem nie ścigać pozostałych. Sprytnie próbowali odciągnąć mnie od bazy w głąb dżungli. Wolałem spokojnie zniszczyć rdzeń, zamiast uganiać się za wyposażonymi w jetpacki łowcami. Przepraszam, zwierzyną, bo po awansowaniu na trzeci poziom to potwór staje się łowcą.
Evolve to gra dwóch skal i nigdy nie jest to tak ewidentne, jak podczas ostatnich potyczek z potworem. Gracz sterujący monstrum spogląda na świat z innej perspektywy. Tam, gdzie łowcy widzą kamienną ścianę, do przeskoczenia której wykorzystają cały zapas paliwa, potwór widzi tylko okazję do wspinaczki. Sama drużyna z oczu giganta nie prezentuje się już tak przerażająco. Ot, cztery małe stworki, irytująco śmigające to tu, to tam ze swoimi zabawkami.
Jest poniedziałkowy wieczór. Ogrywam Evolve już czwarty dzień i wydaje mi się, że wiem, co robić. Dołączam do drużyny łowców, nieskoordynowanej, biegającej panicznie po mapie. Gracz sterujący potworem jest naprawdę dobry, co wcale nam nie pomaga. W dwóch pojedynkach udaje mu się zabić medyka i trapera, po czym natychmiast znika w dżungli, aby ewoluować na wyższy poziom. Atakuje z zaskoczenia, jest cierpliwy, nie próbuje wygrać ze wszystkimi naraz. Przez pierwsze dwie fazy misji to my powinniśmy być łowcami, ale cóż, nie czuję się jak łowca.
Jeden z graczy, poirytowany naszym brakiem zgrania i umiejętności, zaczyna instruować, co mamy robić, gdzie rozstawić miny i harpuny, jak się poruszać i jak wybierać miejsce starcia. Wycofujemy się do generatora i czekamy na potwora.
W końcu zaczynamy działać jako drużyna, ale i tak nie mamy szans. Rozdziela nas, wyciąga na otwarty teren i wykańcza, udowadniając wyższość gracza za sterami antagonisty nad jakimkolwiek SI.
"Naucz się gry, ona nie jest wcale taka prosta, jak się wydaje" - mówi do mnie dowódca (poziom dwudziesty, jak on to zrobił?) po przegranym pojedynku. Kiedy Evolve ukaże się w lutym, z pewnością jej się nauczę.